Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Werwolf (wilkołak) - ostatni fanatycy Adolfa Hitlera

Sylwia Lis [email protected]
W 1944 roku naziści wiedzieli, że wojna jest już przegrana. Szybko musieli stworzyć organizację stanowiącą ruch oporu. Jej członkowie mieli prowadzić akcje dywersyjne na terenach niemieckich zajętych przez Rosjan.

Organizacja miała dotrwać do trzeciej wojny światowej - konfrontacji między zachodnimi aliantami a ZSRR. Jej znakiem był tzw. wilczy hak. Określa się ich także jako pogrobowcy Hitlera.

Na początku fakt zawiązania organizacji stanowiącej ruch oporu był ściśle tajny. Sam pomysł stworzenia jej był wielce ryzykowny, bo za sianie niewiary w zwycięstwo groziła kara śmierci. Dlatego przygotowania odbywały się w tajemnicy przed Hitlerem.

Jej pomysłodawcą był Reinhard Gehlen (po wojnie stworzył on wywiad wojskowy RFN). Na podstawie dokumentów przejętych przez Niemców, mieli zamiar stworzyć struktury wzorowane na organizacji Armii Krajowej. Wilkołaki miały działać w każdej nawet najmniejszej wiosce, luźnych zespołach po kilka osób. Zakładano stworzenie tajnych magazynów z żywnością i bronią. Dodatkowo członkowie Werwolfu mieli być szkoleni w zakresie skrytego posługiwania się bronią i konstruowania ładunków wybuchowych.

Celem organizacji było prowadzenie akcji dywersyjnych na zapleczu wrogich linii. Zaś po przejęciu ziem przez okupanta faszyści mieli niszczyć urządzenia przemysłowe (wodociągi, mosty, cegielnie), podpalać domy polskich osadników oraz ich zabijać. Wszystko po to, aby zniechęcić ludzi do przyjazdu na ziemie odzyskane i zapobiec wyjazdowi Niemców.

Faszyści spodziewali się, że w ciągu dwóch-trzech lat wybuchnie wojna pomiędzy ZSRR i aliantami zachodnimi. Wówczas rzesza ponownie miała się odrodzić.

W 1945 roku Werwolf miał działać na Pomorzu, Śląsku i na ścianie zachodniej Polski. Jednak do dzisiaj część historyków nie jest przekonana, czy faktycznie akcje dywersyjne, morderstwa i grabieże były dziełem tej organizacji. Część potwierdza tezę, że była to propaganda PRL. Chodziło o to, aby zakamuflować przestępstwa popełnione przez żołnierzy Armii Czerwonej czy wręcz samych polskich szabrowników.

Komuniści poprzez podsycanie atmosfery chcieli również doprowadzić do usunięcia jak najszybszej liczby Niemców.

Twierdzili, że czynnie pomagają im dostarczając żywności i informacji. Była to zresztą prawda, bo działalność dywersyjna zakończyła się pod koniec 1946 roku, kiedy to większość Niemców wywieziono za Odrę.

Faktem jest, że ginęli ludzie, płonęły domy i dokonywano zniszczeń. Jednak dzisiaj ciężko jest ustalić, czy dokonywali tego faktycznie faszystowscy partyzanci, czy niedobitki Wehrmachtu bądź SS-mani, którzy ukrywali się w pomorskich lasach.

Na początku ukrywana w tajemnicy, pod koniec wojny stała się propagandowym dziełem. Aby podtrzymać ducha walki w mediach, podano, że istnieje organizacja Werwolf, która działa na terenach zajętych prze wroga. Miała ona zabijać każdego, kto przyjedzie na ziemie odzyskane. W każdej wsi niemieckiej. Był to mit, którego nigdy nie udowodniono.

Członków ruchu oporu było niewielu, chociaż do wielu akcji dywersyjnych dochodziło. Najwięcej w okolicach Szczecina i dzisiejszego województwa zachodniopomorskiego. Najczęściej były to tajemnicze podpalenia dokonywane przez niemieckich sąsiadów. Jednak do akcji z użyciem broni palnej i ładunków wybuchowych dochodziło także. A każdy z tych przypadków nie był bagatelizowany. Poddawano go analizie i działano szybko. Władzom PRL zależało na spokoju na ziemiach odzyskanych.

Największe nasilenie walk miało miejsce po 10 lipca 1945 roku. Wówczas Szczecin został opuszczony przez Armię Czerwoną, jednak nie wyznaczono jeszcze oficjalnej granicy. Około jednej trzeciej części miasta zostało pod zarządem niemieckim. Faszystom chodziło o to, aby Polacy nie napływali do miasta, miało ono pozostać niemieckie. Dopiero postanowienia układu w Poczdamie przyniosły częściowo kres walce. Do tego czasu napadano na posterunki policji, zabijano pojedynczych żołnierzy i osadników. Podpalano również domy i mieszkania, w których osiedlali się Polacy.

Największym sukcesem faszystów było spalenie jedynego mostu kolejowego przez wiodącego przez Odrę. Sprawców złapano i jednym z nich okazał się oficer SS wraz z cywilem. Uniemożliwili przez to funkcjonowanie głównej stacji repatriacyjnej Szczecin-Gumieńce. Na początku z Werwolfem walczyli czerwonoarmiści z milicją obywatelską wspomaganą przez UB.

Aby przyśpieszyć efekt, do walki skierowano również specjalnie powołaną 12. Dywizję Piechoty. Największym sukcesem żołnierzy było rozbicie grupy płetwonurków, która uniemożliwić miała działania na kanale zalewowym. Praktycznie na Pomorzu walka zakończyła się wraz z wysiedleniem ludności niemieckiej. Po prostu faszystom nie miał kto pomagać.

Historycy szacują, że czynnych członków tej organizacji nigdy na Pomorzu nie było więcej jak tysiąc. Kilkuset z nich udało się zatrzymać i wtrącić do więzień oraz osądzić. Część zabito w bezpośrednich walkach. Jednak żołnierze i milicja nie mieli jeszcze spokoju.

Na południu zaczynała działania UPA. Oprócz Szczecina dość silne grupy działały w okolicach Szczecinka, Choszczna, Trzebiatowa.

Nie ma żadnych potwierdzonych faktów, że organizacja działała w Lęborku. Chociaż wszelkie niewyjaśnione zabójstwa czy podpalenia prasa komunistyczna im próbowała przypisać. Przyczyna braku takich działań jest jedna. Rosjanie zbyt szybko zdobyli Pomorze i po prostu Niemcy nie zdążyli zabezpieczyć im potrzebnego zaplecza. Specjalnie szkolić ludzi nie trzeba było w rzemiośle wojennym. Bądź co bądź faszyści przez prawie sześć lat zdołali nauczyć się wojaczki i specjalistów w tym zakresie mieli niezłych. Jak twierdzą historycy, na ziemiach odzyskanych więcej szkód narobili czerwonoarmiści niż werwolfowcy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński