Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Warszawa 1920 - nowoczesny militarny majstersztyk

Witold Głowacki
Witold Głowacki
Polskie pozycje obronne pod Miłosną podczas Bitwy Warszawskiej
Polskie pozycje obronne pod Miłosną podczas Bitwy Warszawskiej fot. Wikipedia
Cudu nad Wisłą nie było. Była za to precyzyjnie zaplanowana i świetnie przeprowadzona manewrowa operacja obronna z celowym wybrzuszeniem frontu i kontratakiem z flanek

Obchodzimy 101. rocznicę bitwy warszawskiej 1920 roku, która zadecydowała o dalszym przebiegu wojny polsko-bolszewickiej i w konsekwencji o bezdyskusyjnym zwycięstwie Polski w tym konflikcie zbrojnym.

To była naprawdę ważna bitwa - nie tylko w polskiej historii - mająca istotny wpływ na przyszłą historię wojskowości. Bitwa nowoczesna pod każdym względem. Odłóżmy więc na chwilę opowieść o „cudzie nad Wisłą”, studentach idących na front i księdzu Skorupce. Popatrzmy na bitwę warszawską, czy raczej - warto tu przywołać pojęcie forsowane przez profesora Lecha Wyszczelskiego - operację warszawską, jako na ostatni akord epoki I wojny światowej, otwierający już drogę do całkiem nowych rozdziałów w historii sztuki wojennej. Zobaczymy wtedy, że była to bardzo interesująca batalia, a dowódcy obu stron wykazali się znacznym kunsztem i pomysłowością, wprowadzając do gry rozwiązania niemal nieoglądane w I wojnie światowej.

Bitwa Warszawska 1920. Fakty i mity: "cud nad Wisłą", samolo...

W takim ujęciu nawet Michaił Tuchaczewski zasługuje na nieco lepszy kostium niż ten, w którym został zapamiętany przez główny nurt naszej historiografii. Oprócz wodza półdzikiej hordy ze Wschodu możemy w nim zobaczyć także prekursora przyszłej śmiertelnie groźnej dla Europy niemieckiej doktryny blitzkriegu, śmiałego i pomysłowego dowódcę, który próbował ambitnym manewrem osiągnąć zamierzony obiektywnie trudny cel. To, że Tuchaczewskiego nazywano „Czerwonym Napoleonem” miało swoje uzasadnienie. To on zniszczył armię Kołczaka, to on był sprawcą najbardziej bolesnych klęsk armii Denikina. Dowodzone przez niego oddziały były jak na warunki rosyjskiej wojny domowej bardzo zdyscyplinowane i nieźle zaopatrzone.

Z kolei Józef Piłsudski wraz z jego najważniejszymi dowódcami to prekursorzy manewrowej wojny obronnej. Takiej, która podczas II wojny światowej próbowała zastosować Polska, ale która udawała się głównie Niemcom i Sowietom i tylko w niektórych bitwach na froncie wschodnim. I takiej, która podczas pozycyjnej I wojny światowej pozostawała jedynie marzeniem sztabowców niemal wszystkich biorących udział w największym ówczesnym konflikcie zbrojnym armii.

W wojnie polsko-bolszewickiej czarne chmury nad Polską zaczęły się zbierać późną wiosną 1920 roku, gdy bolszewicy osiągnęli swoje główne cele w wojnie domowej. Udało im się rozbić armie Wrangla, Denikina i Kołczaka, zneutralizowali też zagrożenie w postaci Semena Petlury i jego ukraińskich wojsk. Na początku lata 1920 roku byli więc teoretycznie gotowi do przeprowadzenia ofensywy na froncie zachodnim - czyli na Polskę. Niekoniecznie jednak tę teoretyczną gotowość w pełni wykorzystali.

Dysproporcja sił w wyjściowych zestawieniach była rzeczywiście gigantyczna - Sowieci mieli prawie 5 milionów samych rezerwistów, podczas gdy Polska w szczytowym momencie wojny była w stanie zmobilizować ok 900 tysięcy żołnierzy, wliczając świeżego rekruta i pobieżnie przeszkolonych ochotników. Ale Sowieci wcale nie rzucili przeciwko Polsce całego swego potencjału wojennego, Tuchaczewskiemu przydzielono siły w danym momencie dostępne i nadające się do względnie szybkiego przerzucenia na zachód. Łącznie i na papierze było to nie więcej niż 250-300 tysięcy żołnierzy. W praktyce Tuchaczewski miał na początku lipca 1920 roku do dyspozycji około 150-160 tysięcy żołnierzy. To znaczne siły - jednak zdecydowanie za małe do przełamania polskiej obrony na całej linii. Pamiętajmy, że według ówczesnych standardów do skutecznych działań ofensywnych niezbędna była co najmniej trzykrotna przewaga w sile ognia nad obrońcami. Tuchaczewski w perspektywie całej linii frontu nie mógł nawet o tym marzyć. Ale miał swoje atuty.

Pierwszym atutem Tuchaczewskiego była przewaga odcinkowa. Cztery armie Frontu Zachodniego zostały skoncentrowane w ten sposób, że ich podstawowym przeciwnikiem były wojska polskiego Frontu Północnego dowodzone przez generała Szeptyckiego, osłabione już wcześniejszymi działaniami zbrojnymi, stale nękane od południa i północy przez bolszewików i niemal dwukrotnie słabsze liczebnie od Frontu Zachodniego Tuchaczewskiego.

Drugim atutem bolszewików był fakt, że na początku lata 1920 roku pozostałe części polskiej armii były rozciągnięte na bardzo długiej linii frontu, a część z nich znajdowała się w stanie bliskim dezorganizacji. To dawało Tuchaczewskiemu dodatkową szansę na wykorzystanie całego potencjału szybkiego i mocnego a zarazem skoncentrowanego uderzenia na zachód. W stosowanej w bolszewickich rozkazach retoryce, Front Zachodni, którym dowodził Tuchaczewski miał zamienić się w „pięść”, która rozbije polską obronę w najważniejszym punkcie.

Bitwa Warszawska 1920 roku. Trzy dni, które uratowały Europę...

Miał też Tuchaczewski niekłamany atut - już raczej taktyczny niż strategiczny - w postaci 1 Armii Konnej Siemiona Budionnego. Ta licząca początkowo łącznie prawie 30 tysięcy żołnierzy bardzo mobilna formacja była w stanie pokonywać w warunkach bojowych w wielodniowym rytmie nawet powyżej 100 kilometrów dziennie, co było w tamtej epoce sporym osiągnięciem. Jednocześnie rozmiary KonArmii sprawiały, że przewyższała siłą bojową polskie wielkie jednostki kawalerii, żeby ją skutecznie powstrzymać potrzeba by było kilku naszych dywizji kawalerii. Dodatkowo na wyposażeniu armii Budionnego znajdowało się 400 karabinów maszynowych na słynnych taczankach i ponad 70 dział.

Polacy też mieli swoje atuty. Po pierwsze spora część naszych żołnierzy miała za sobą względnie świeże za to bardzo poważne doświadczenie bojowe na frontach I wojny światowej. Po drugie przynajmniej część armii była świetnie wyposażona i zopatrzona - o wiele lepiej niż bolszewicy. Po trzecie, ogromną rolę odegrała powszechna mobilizacja społeczeństwa, w tym zgłoszenie się pod broń prawie 100 tysięcy ochotników. Dało to polskiej armii potężny zastrzyk morale.

Ofensywa Tuchaczewskiego ruszyła 4 lipca 1920 roku. Zgodnie z przewidywaniami bolszewickiego dowódcy, siły polskiego Frontu Północnego generała Szeptyckiego były niewystarczające, by skutecznie zatrzymać Armię Czerwoną. Front Północny nie poszedł w rozsypkę, jednak jego dywizje były w szybkim tempie spychane w kierunku centrum kraju, na kolejne linie obronne relatywnie szybko przełamywane przez kolejne bolszewickie natarcia. Przez cały lipiec i jeszcze w pierwszych dniach sierpnia plan Tuchaczewskiego był realizowany niemal w 100 procentach. Głównym problemem Wojska Polskiego była niemożność szybkiego przerzucenia większych sił tak, by wsparły one Front Północny silnymi uzupełnieniami i zatrzymały bolszewicką nawałę, brakowało do tego infrastruktury i linii komunikacyjnych. Szybkie postępy bolszewików połączone z wieściami o wprowadzanym przez nich na podbitych ziemiach terrorze i z plotkami wyolbrzymiającymi ich rzeczywiste siły robiły swoje. W kraju szybko narastała atmosfera grozy, a części klasy politycznej udzieliło się coś w rodzaju paniki.

Z wojskowego punktu widzenia jednak zagrożenie było faktem, ale do tragedii było wciąż bardzo daleko. Naczelnik państwa i wódz naczelny Józef Piłsudski wraz z jego szefem sztabu generałem Tadeuszem Rozwadowskim wciąż rozporządzali znacznymi siłami.

Plan decydującej rozgrywki powstawał w nocy z 5 na 6 sierpnia w Belwederze podczas sztabowej narady. Po niej Józef Piłsudski wydał rozkaz o przegrupowaniu polskich sił. Na wschód od Warszawy w oparciu o dostępne w centrum kraju jednostki, część oddziałów Frontu Północnego, która zdoła się oderwać od wroga i armię ochotniczą miała zostać zorganizowana silna linia obronna zdolna do zatrzymania bolszewików. Z kolei siły z południa kraju miały zostać skoncentrowane na linii Dęblin-Lubartów, wzdłuż rzeki Wieprz i czekać na dogodny moment do rozpoczęcia kontrofensywy, której celem miało być południowe skrzydło bolszewickiego Frontu Zachodniego, czyli tak zwana Grupa Mozyrska Armii Czerwonej. Na tym nie koniec - bo na północ od Warszawy bardzo ważna rola przypadła armii generała Władysława Sikorskiego (przyszłego premiera polskiego rządu w Londynie podczas II wojny światowej). Sikorki miał za zadanie utrzymać północne siły bolszewików na linii Wkry i albo wytrwać w obronie, albo spróbować

W nocy z 8 na 9 sierpnia generał Rozwadowski wydal słynny rozkaz o sygnaturze 10 000 - będący wstępem do operacji warszawskiej i zawierający jej szczegółowe rozplanowanie.

Piłsudski i Rozwadowski zaplanowali wzięcie „pięści” Tuchaczewskiego w kleszcze o długości ramion po około 100 kilometrów, a następnie jej zgniecenie od południa. Pierwsza faza bitwy rozegrała się 14 i 15 sierpnia pod Warszawą w rejonie Radzymina i Ossowa. Tam stało się to, co właściwie musiało się stać, na przedmościu Warszawy bolszewicka ofensywa została zatrzymana na doskonale zorganizowanej i silnie obsadzonej wieloliniowej polskiej obronie.

Na północy Sikorski również wykonał zadanie - i to z naddatkiem. 14 i 15 sierpnia bolszewicy zostali w bitwie obronnej pokonani nad Wkrą i następnie wypchnięci za linię rzeki. Armia Sikorskiego rozpoczęła kontrofensywę, odbijając w szybkim tempie Nasielsk, Serock, Pułtusk, Ciechanów (razem ze słynną sowiecką radiostacją), Przasnysz i Mławę i szykując się do ewentualnego odcięcia bolszewików stłoczonych pod Radzyminem od północy.

Nie było to potrzebne. Sześć dywizji, które ruszyły 16 sierpnia znad Wieprza, załatwiło szybciej sprawę od południa. Dosłownie chwilę później bolszewicy byli już w rozsypce, cofając się w panice na wschód i do niemieckich Prus Wschodnich (gdzie część armii Tuchaczewskiego została internowana).

Warto zaznaczyć, że KonArmia Budionnego nie została użyta w kluczowym momencie ofensywy. Tuchaczewski jak najbardziej planował jej użycie w ataku na Warszawę, zgodnie ze swymi napoleońskimi inspiracjami nakazującymi skoncentrowanie niemal wszystkich sił do uderzenia na możliwie wąskim odcinku frontu. Armia Konna miała być tu jednym z asów w jego rękawie. Plany Tuchaczewskiego pokrzyżował jednak komisarz Rady Wojenno-Rewolucyjnej sowieckiego Frontu Południowo-Zachodniego, czyli nie kto inny a Józef Stalin. Zdecydował on, że siły Budionnego mają zostać skierowane pod Lwów. Tam, 17 sierpnia 1920 pod Zadwórzem nieopodal Lwowa doszło starcia, podczas którego KonArmia została zatrzymana przez ledwie 300 polskich obrońców, co przeszło do historii jako „polskie Termopile”. W efekcie Lwów nie zostało zdobyty a armia Budionnego cofnęła się pod Sokal, by wreszcie zostać całkowicie rozbita pod Komarowem, podczas próby przeprowadzenia na Zamojszczyźnie kontrofensywy na wypierających już bolszewików z kraju Polaków.

Tuchaczewski marzył o błyskotliwym zwycięstwie za wszelką cenę. Skoncentrował swoje dość ograniczone siły na jednym odcinku i pędził na Warszawe zostawiając odsłonięte tyły i flanki i licząc na łut szczęścia, który pozwoli mu na pełne wykorzystanie stworzonej w ten sposób „pięści”. Rzecz jasna był to błąd, ale niemieckie studia nad doktryną blitzkriegu czy późniejsze działania amerykańskiego generała George’a Pattona pod koniec II wojny światowej pozwoliły uczynić z tego rodzaju błyskawicznego „kolumnowego” ataku śmiertelnie niebezpieczne narzędzie. Potrzeba było jednak do tego osiągnięcia takiej szybkości natarcia, która nie pozwalała broniącemu się przeciwnikowi na właściwą reakcję.

W 1920 roku było zupełnie inaczej. Piłsudski i Rozwadowski nie bez pomocy radiowywiadowców przejrzeli plan sowieckiego dowódcy i przygotowali doskonałą odpowiedź. Przeprowadzili wielką operację na przestrzeni kilkuset kilometrów i wzięli bolszewików w kleszcze zmuszając do panicznej ucieczki. Zrobili coś, czym jeszcze ponad dwie dekady później inspirowali się sowieccy i niemieccy dowódcy na froncie wschodnim zagarniając całe wrogie armie w śmiertelne kotły okrążenia.

Cudu nad Wisłą nie było. Była świetnie przeprowadzona obrona manewrowa z celowym wybrzuszeniem frontu i wyjściem do błyskawicznej kontrofensywy z flanek. Kiedy w 1943 roku Niemcy szykowali się do słynnej bitwy na łuku kurskim, chodziło im o bardzo podobny efekt - jednak Erichowi Mansteinowi nie udało się pod Kurskiem to, co udało się Józefowi Piłsudskiemu pod Warszawą.

Operacja warszawska - wraz z całym doświadczeniem wojny polsko bolszewickiej - ukształtowała niemal w pełni doktrynę obronną II Rzeczypospolitej i wyobraźnię jej najważniejszych sztabowców i dowódców wojskowych. W tym myśleniu główne - a przez ponad dekadę właściwie jedyne - zagrożenie znajdowało się na Wschodzie. A odpowiedzią na nie miała być maksymalna mobilność armii - oparta w dużej mierze na formacjach kawaleryjskich. Do czasu dojścia Hitlera do władzy w Niemczech ta dokryna gwarantowała II RP względne bezpieczeństwo, okazała się przekleństwem dopiero, gdy nie została na czas zmieniona.

Załoga karabinu maszynowego na pozycji

Cud nad Wisłą? Bitwa Warszawska 1920 roku zmieniła historię Polski

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Warszawa 1920 - nowoczesny militarny majstersztyk - Portal i.pl

Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński