Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W poszukiwaniu współczesnego Sherlocka Holmesa. Dla jednych to Benedict Cumberbatch, dla innych "dziecko" Arthura Conana Doyle'a

Arlena Sokalska
EAST NEWS
Dla młodych ludzi ma twarz Benedicta Cumberbutcha, dla starszych jest postawnym mężczyzną w płaszczu w kratkę, charakterystycznym kaszkiecie na głowie i z nieodłączną fajką w ustach. To on, Sherlock Holmes, najgenialniejszy detektyw w dziejach - a przynajmniej w historii literatury. 27 grudnia - gdyby żył - kończyłby 130 lat.

W realnym życiu pierwszym prawdziwym detektywem w dziejach był jakiś Eugène-François Vidocq. Ten były rzezimieszek w 1811 r. w Paryżu stworzył profesjonalną policję kryminalną Brigade de la Sûreté, którą rok później dekretem Napoleona zmieniono w Sûreté Nationale. Vidocq - sam ścigany w przeszłości za wiele przestępstw - uważał, że najlepszym policjantem jest były złoczyńca, takich więc ściągał w szeregi Sûreté. To on jako pierwszy wprowadził naukowe zasady detektywistyczne - budował kartoteki i kazał fotografować sprawców, by lepiej ich później identyfikować.

Ale to nie Vidoq stał się ikoną detektywów i to nie francuskie Sûreté uchodzi za najciekawszą policję kryminalną świata. Jeśli dziś kogoś zapytać o nazwę jakiejkolwiek policji - prawie zawsze padnie nazwa Scotland Yard.

Paradoksem jest, że tę brytyjską policję - może faktycznie jedną z najlepszych na świecie - rozsławił nie realny człowiek, ale postać literacka. Sherlock Holmes, bo o nim mowa, dla czytelników narodził się 27 grudnia 1887 roku. Wtedy właśnie w brytyjskich księgarniach pojawiła się pierwsza powieść sir Artura Conan Doyle’a z detektywem w roli głównej. „Studium w szkarłacie” ma niezbyt skomplikowaną - jak na dzisiejsze standardy - fabułę. Ale właśnie na kartach tej powieści Sherlock Holmes i jego przyjaciel John Watson po raz pierwszy - na prośbę oficera Scotland Yardu - wyjaśniają kryminalną zagadkę morderstwa Enocha Drebbera.

Jak więc doszło do tego, że fikcyjna literacka postać zrobiła tak doskonały - jak dziś powiedzielibyśmy - PR londyńskiej policji? A sama stała się ikoną popkultury nie tylko XIX, ale i XX oraz XXI wieku?

**CZYTAJ TAKŻE:

Sherlock Holmes żył naprawdę. Pierwowzorem słynnego detektywa był Jerome Caminada

**

Niechciane dziecko Conan Doyle’a
Dziś dla większości młodych ludzi Sherlock Holmes nie jest postawnym mężczyzną w dziwnym kaszkiecie, palcie w kratkę z pelerynką oraz nieodłączną fajką w ustach, ale ma twarz Benedicta Cumberbatcha, całkiem niezłego aktora, który nim zagrał rolę słynnego detektywa, znany był nielicznym fanom brytyjskiego kina. Dziś jest aktorem celebrytą, a jeśli zapytać młodzież, jak sobie wyobraża Holmesa, padną raczej odpowiedzi w rodzaju: wysoki brunet, z lokami na czole, w czarnym płaszczu. I z iPhonem w dłoni. Jak widać dorobiliśmy się Holmesa na miarę naszych czasów.

Niezmienne pozostają za to jego cechy osobowościowe: jest błyskotliwie inteligentny, używa dedukcji i jest niezmiernie ekscentryczny. Bez tych trzech cech nie byłoby Sherlocka Holmesa i jego fenomenu. Oczywiście, na ten temat napisano wiele ksiąg, prac naukowych, ba - wręcz poradników w rodzaju „Myśl jak Sherlock Holmes”, ale jeśli zastanowić się, dlaczego to akurat bohater Conan Doyle czaruje ludzi od 130 lat, odpowiedź może być bardzo prosta - bo był pierwszy. Tak, jak księgarnia internetowa większości ludziom kojarzy się z Amazonem, a portal aukcyjny z eBayem czy w Polsce z Allegro. Kilkanaście lat temu firma Sony próbowała przekonać wszystkich, że walkman to tylko sprzęt wyprodukowany przez nią. Nic z tego - nazwa walkman przyjęła się na określenie przenośnych odtwarzaczy wszystkich marek.

Jak to było z Sherlockiem? Za ojca literatury detektywistycznej uważa się amerykańskiego pisarza Edgara Alana Poe, dzięki opowiadaniu „Zabójstwo przy Rue Morgue”. Właściwie bohater Poe’go - detektyw C. Auguste Dupin - jest pierwowzorem Holmesa: dedukuje, jest ekscentryczny i uwielbia rozwiązywać zagadki. Jego słowa „śledztwo jest dla mnie rozrywką” można wpisać jako motto większości kryminałów po dziś dzień. Dupin powrócił zresztą w kolejnych opowiadaniach Poe’go „Tajemnicy Marii Roget” i w „Skradzionym liście”. Jednym słowem idealna sytuacja - bo czytelnicy kryminałów po dziś dzień uwielbiają trylogie lub wręcz długie serie z jednym bohaterem.

Jednak to Conan Doyle idealnie trafił w swój czas. Industrializacja, gwałtowny wzrost liczby mieszkańców wielkich miast z jednej strony przyczyniły się do wzrostu liczby przestępstw, a z drugiej niezwykle szybko rozwijały się wówczas techniki kryminalistyczne. W Paryżu powstawały słynne kartoteki policji Sûreté, pozwalające identyfikować (na podstawie pomiarów poszczególnych części ciała oraz fotografii) recydywistów, z drugiej zaś w odległych Indiach - w roku 1877 - niejaki William James Herschel odkrywa, że dzięki odciskom palców jest w stanie identyfikować hinduskich żołnierzy, którzy do tego czasu są dla niego morzem twarzy nie do rozpoznania. Rzecz jasna, nim dojdzie do tego, że policja zacznie wykorzystywać tę technikę do identyfikowania przestępców, upłynie jeszcze trochę wody w Tamizie, Sekwanie i Wiśle.

**CZYTAJ TAKŻE:

Joseph Bell wierzył w moc dedukcji. Pierwowzór Sherlocka Holmesa do dziś inspiruje detektywów

**

Nie można zapomnieć też, co dzieje się w Londynie - przestępczość kwitnie, a zaledwie rok po publikacji pierwszego tomu z Sherlockiem Holmesem w roli głównej, w dzielnicy Whitechapel śledczy natrafiają na zwłoki pierwszej ofiary Kuby Rozpruwacza. Dlatego tom sir Artura Conan Doyle’a, wydany w 1887 r. szybko stał się bestsellerem. Co ciekawe, samego autora cykl o Holmesie denerwował, bo błyskawicznie przyćmił jego inne, poważniejsze, dokonania, np. prace historyczne.

Ale już w 1891 r. (dwa lata po serii brutalnych morderstw Kuby Rozpruwacza), gdy Conan Doyle w magazynie „The Strand” opublikował kolejne opowiadania o Holmesie, w Londynie przed sklepami ustawiały się kolejki. Wszyscy chcieli czytać o detektywie, który potrafi ścigać najgroźniejszych przestępców, zachowując przy tym spokój, klasę, ale przy okazji trenując jiujitsu, a więc nie zapominając o tężyźnie fizycznej.

Associated Press/x-news

I choć nie zabija się kury znoszącej złote jajka, udręczony niechcianą popularnością swojego bohatera, Conan Doyle w roku 1893 postanowił Holmesa uśmiercić w szwajcarskim wodospadzie Reichenbach. Po reakcjach czytelników widać już wtedy było, że Holmes to ktoś więcej niż tylko całkiem zgrabny bohater literacki. „Z niewymownym bólem przystępuję do opisu wypadków, w których po raz ostatni mam mówić o niezwykłym talencie mego przyjaciela Sherlocka Holmesa. Wspomnienie to, jeśli mam być szczery, jest dla mnie tak bolesne, że chętnie pominąłbym szczegóły fatalnego wydarzenia, które w moim życiu spowodowało pustkę nie do zapełnienia; jednak sumienie każe mi przemóc stratę osobistą i szczegółowo opisać tragiczny zgon mego przyjaciela” - te słowa Conan Doyle włożył w usta doktora Watsona zapewne zacierając ręce z radości. Był tak zadowolony z siebie, że napisał nawet z satysfakcją w swoim dzienniku „Holmes zabity”.

I pewnie po raz pierwszy w życiu po publikacji opowiadania „Ostatnia zagadka” przekonał się, co znaczy prawdziwy hejt. Czytelnicy byli tak oburzeni, że masowo wycofywali subskrypcje magazynu „The Strand”, pismo prawie upadło. Ostatecznie wydawca wraz z czytelnikami przekonał pisarza do zmiany decyzji. Holmes powrócił, a jego śmierć miała się okazać tylko przebiegłą mistyfikacją.

Conan Doyle napisał łącznie cztery powieści z Sherlockiem Holmesem, ukazało się też pięć tomów opowiadań. Dość szybko detektyw trafił do Polski - już w 1898 r. ukazał się w naszym języku „Znak czterech”, czyli druga z kolei powieść. Podobnie było w innych krajach, a uwielbienie dla Sherlocka rozlało się na Europę, potem na świat.

Postać przebojem wdarła się do popkultury, a nawet do realnego życia - na adres 221B Baker Street (dodajmy - wówczas nieistniejący) wkrótce zaczęły napływać listy z całej Anglii, a nawet z odległych zakątków globu - z prośbą o rozwiązanie najróżniejszych zagadek kryminalnych, rzecz jasna prawdziwych. Abbey House, właściciel budynku, przez całe lata zatrudniał kolejnych sekretarzy, by na te listy odpowiadali. Nieoficjalnie wiadomo, że część z nich była przekazywana do Scotland Yardu i zajmowali się nimi prawdziwi detektywi. Dziś w tym miejscu - po wielu latach kłótni - mieści się muzeum Holmesa.

CZYTAJ TAKŻE: Książki, które inspirują do podróży

Bohater masowej wyobraźni
To, że Conan Doyle nie rozpieszczał czytelników, jeśli chodzi o liczbę przygód Sherlocka Holmesa nie oznacza, że musimy poprzestać na tym, co napisał. Liczba tzw. fan fiction, kontynuacji i wariacji w literaturze kryminalnej wystarczyłaby, żeby czytać o Holmesie okrągły rok. Nawet w Polsce ukazały się dość udane „Przygody chemiczne Sherlocka Holmesa” autorstwa Wacława Gołembo-wicza. Ale szał wybuchł wtedy, gdy za detektywa wzięło się kino i telewizja.

Już na początku XX wieku powstał pierwszy film z detektywem w roli głównej: w 1903 r. na ekranach kin pojawił się obraz „Zaskoczony Sherlock Holmes”. Statystycy kina podnoszą, że od tego czasu powstało ponad 250 różnych produkcji.

W XXI wieku niewątpliwym fenomenem kulturowym jest serial „Sherlock” z Benedictem Cumberbatchem w roli głównej i Martinem Freemanem odtwarzającym postać doktora Johna Watsona. Tradycyjnie premiera nowego sezonu ma zawsze miejsce w telewizji BBC tuż po nowym roku. W styczniu 2017 r. wyemitowano trzy odcinki czwartej części - i wszystko wskazuje na to, że piąta może nigdy nie powstać. Fani serialu już podczas tej emisji ronili łzy niczym czytelnicy opowiadań Conan Doyle’a, a na Twitterze hasztag #Sherlock królował przez kilka dni.

Co sprawiło, że właśnie ten serial wdarł się do popkultury tak gwałtownie? Z pewnością gra świetnych brytyjskich aktorów, ale również geniusz twórców: Marka Gatissa i Stevena Moffata. Akcję brawurowo przeniesiono do współczesnego Londynu, Sherlocka wyposażono w smartfona, a scenariusz dziwnymi zwrotami akcji może konkurować z tym, co dzieje się w serialu „Doctor Who” - ale o tym za chwilę.

Pomysł uwspółcześnienia Sherlocka dwa lata po Brytyjczykach wykorzystali twórcy innego serialu - „Elementary”. I choć powstało już pięć sezonów, to trudno mówić o takiej popularności, jaka stała się udziałem „Sherlocka”. Co nie zagrało? Po trosze wszystko. Pomysł jest taki: Sherlock Holmes (grany przez Jonny’ego Lee Millera) porzuca Londyn na rzecz Nowego Jorku, tam poznaje doktora Watsona, a właściwie doktor Joan Watson (gra ją Lucy Liu) i rozwiązuje sprawy. Trochę zabrakło pomysłu, trochę charyzmy, niemniej jednak miłośnicy Holmesa przy tym serialu nie będą się zupełnie nudzić.

Charyzmy nie zabrakło za to bohaterowi, który teoretycznie z zagadkami kryminalnymi nie ma nic wspólnego, za to ma w sobie wszystko z Sherlocka Holmesa. Tak, zgadliście. Doktor House (emisję serialu zakończono kilka lat temu) to prawdziwy Sherlock Holmes, tyle że w medycznym przebraniu. Jest nieznośny, uzależniony od vicodinu i rozwiązywania tajemnic chorób swoich pacjentów. Nawet mieszka przy 221B Baker Street, tyle że w Ameryce. „Wszyscy kłamią” - mówi dr House i zabiera się za rozwikłanie zagadki. Może to też znak naszych czasów, wszak problemy medyczne i zdrowotne są źródłem niepokoju równie mocno, jak przestępczość w dziewiętnastowiecznym Londynie.

Associated Press/x-news

Ale jeśli dobrze rozejrzeć się po współczesnej popkulturze, to mamy jeszcze jednego Sherlocka w przebraniu. I tu wracamy do Marka Gatissa i Stevena Moffata. Doktor Who to nikt inny jak właśnie znakomity detektyw, tyle, że nieco kosmicznej scenerii. To właśnie Gattis i Moffat ożywili telewizyjnego trupa. BBC emitowała „Doktora Who” od 1963 r., ale formuła się po wielu latach załamała. Do czasu, aż za serial wzięli się właśnie oni. Zwłaszcza dziesiąty Doktor, czyli David Tennant sprawił, że nowe odcinki oglądano z zapałem na całym świecie, ale jego następcy też spisują się świetnie. Doktor Who jest Sherlockiem Holmesem w stu procentach, choć porusza się w entourage’u science fiction. Jest nawet uzależniony - choć nie od kokainy jak Holmes czy vicodinu jak dr House, ale od soczystych jabłek.

Dziś prawdziwych Sherlocków już nie ma?
Znacznie gorzej z Sherlockami jest w dzisiejszej literaturze kryminalnej. Owszem, stronice książek pełne są najrozmaitszych detektywów, ale najczęściej czegoś im brakuje. Najbliżej chyba jest Harry Hole, bohater wykreowany przez norweskiego pisarza Jo Nesbø. Hole jest ekscentryczny, uzależniony (od Jima Beama, amerykańskiej whiskey), niesłychanie inteligentny i bardzo skuteczny. A przy okazji poturbowany przez los i nie potrafiący wpisać się w schematy pracy norweskiej policji. Złoczyńcy wciąż próbują skrzywdzić jego bliskich, a Hole próbuje (z sukcesami) skrzywdzić się sam - zapijając się na śmierć, ale nie tylko. Hole ma dominujący gen autodestrukcji, podobnie jak Sherlock. Od czasu do czasu pomieszkuje w dzielnicy Holmenkollveien, górującej nad Oslo i znanej m.in. ze skoczni Holmenkollen.

Ktoś mógłby zakrzyknąć, że Kurt Wallander, depresyjny, niemogący odnaleźć szczęścia policjant z Ystad, bohater powieści Henninga Mankella świetnie się wpisuje w holmesowską tradycję. Śledztwa rozwiązuje z sukcesami, ale jego życie prywatne to pasmo porażek. Do tego oczywiście dochodzi alkohol. Niewątpliwie jest jednym z najciekawszych bohaterów literatury kryminalnej, ale do Sherlocka mu daleko.

**CZYTAJ TAKŻE:

Nieznane opowiadanie o Sherlocku Holmesie odkryte po 111 latach. Pewien drwal znalazł je na strychu

**

Nieco bardziej holmesowy jest Camille Verhoeven, francuski policjant z powieści Pierre’a Lemaitre’a. Camille jest człowiekiem nikczemnego wzrostu - mierzy zaledwie 145 cm. Zagadki rozwiązuje niczym pies gończy - jak złapie trop, nigdy go nie puszcza. Na dodatek złoczyńcy wciąż zagrażają jego najbliższym. Detektyw może nieco ekscentryczny, ale warty uwagi.

Erlendur Sveinsson to policjant z Islandii, który rozwiązuje sprawy kryminalne na kartach powieści Arnaldura Indriðasona. Jest nostalgiczny, spokojny, zmęczony życiem. Nie utrzymuje kontaktów z byłą żoną, ma wieczne kłopoty z dorosłymi już dziećmi. Również natury emocjonalnej. Nosi w sobie wielką tajemnicę dotyczącą zdarzeń, które rozegrały się w jego dzieciństwie. Stracił brata i do dziś nie potrafi się z tym pogodzić. Śledztwa prowadzi w hipnotyzujący sposób - chodząc i rozmawiając z różnymi ludźmi - jednym słowem posługuje się prawie wyłącznie metodą dedukcji, zapominając o DNA, strzelaniu i tym podobnych zjawiskach raczej niewystępujących w Reykjaviku. Nic dziwnego, że książki Indriðasona przeczytali podobno wszyscy mieszkańcy Islandii.

Bardzo podobny do Holmesa jest też Rocco Schiavone, detektyw z Aosty rozwiązujący zagadki w powieściach Antonio Manziniego. Ma wszystko, co powinien mieć prawdziwy następca Sherlocka: policyjny nos, wybitną inteligencję i przebiegłość. Do tego dzień zaczyna od wypalenia skręta z marihuaną, której opary czasem niebezpiecznie unoszą się w komisariacie. Książki Manzi-niego to uczta dla wielbicieli detektywów pokroju Holmesa.

Wreszcie nadszedł czas na Eberhardta Mocka. To sybaryta, miłośnik dobrej kuchni, wybitny analityk, często dość obrzydliwy i brutalny - trudno krótko scharakteryzować bohatera kryminałów Marka Krajewskiego. Mock jest bywalcem knajp i spelun w Breslau, obżera się i pije bez opamiętania. Cudem jest to, że w międzyczasie udaje mu się rozwiązać jakąś zagadkę. To jednak bohater tylko dla czytelników o mocnych nerwach.

I na koniec Mario Ybl. To bohater powieści Marty Guzowskiej, archeolożki, która wstąpiła na ścieżkę kryminału. Ybl jest tak ekscentryczny, że dr House to przy nim wręcz nudziarz. Do tego wciąż pije, cierpi na nyktofobię, czyli odczuwa paniczny wręcz lęk przed ciemnością i wiecznie się gdzieś błąka. Jest wybitnym antropologiem, więc rozwiązywanie zagadek kryminalnych to dla niego bułka z masłem. Zwłaszcza gdy ma do dyspozycji szkielet ofiary. Prof. Ybl jest wkurzający, ale nie sposób go nie kochać.

Oczywiście, świetnych detektywów z powieści kryminalnych XXI wieku jest na pęczki. Niektórzy dość wiernie podążają drogą wytyczoną przez Sherlocka Holmesa. Trudno jednak znaleźć prawdziwego następcę Brytyjczyka i trudno powiedzieć, by któryś z nich stał się ikoną jak Sherlock czy Herkules Poirot Agathy Christie. A może to właśnie paradoks naszych czasów, ery chaosu informacji? Każdy może sam sobie znaleźć własnego Sherlocka. Wszak powieść kryminalna gwałtownie się rozwija i wciąż jest ulubionym gatunkiem literackim milionów czytelników na całym świecie. To także zasługa Sherlocka Holmesa.

Associated Press/x-news

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: W poszukiwaniu współczesnego Sherlocka Holmesa. Dla jednych to Benedict Cumberbatch, dla innych "dziecko" Arthura Conana Doyle'a - Portal i.pl

Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński