Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Uwaga, to miejsce grozi śmiercią

Marzena Domaradzka, 12 listopada 2004 r.
- Żyjesz? Wytrzymasz? Trzymaj się mocno zaraz ściągniemy pomoc - to nie fragment dialogu z serialu sensacyjnego, tylko autentyczna rozmowa, która rozegrała się we wstrząsających okolicznościach w minioną niedzielę, 7 listopada.

- Podleciał do mnie jakiś dzieciak prosząc o pomoc, powiedział, że jego kolega wpadł do studzienki kanalizacyjnej na terenie byłej przychodni miejskiej - wspomina pan Zdzisław Walczak, który mieszka w sąsiedztwie obiektu znajdującego się przy ulicy Wąskiej w Trzebiatowie.

Jako pierwszy dotarł na miejsce zdarzenia.

- Spojrzałem w dół i mnie zmroziło, ta studnia ma kilka metrów głębokości, chłopak tkwił w wodzie, trzymał się kurczowo metalowej rury, wszędzie zalegały ciemności - opowiada pan Zdzisław.

Upewnił się w jakim stanie jest chłopiec, a potem pobiegł wzywać policję. Na miejsce wezwano także strażaków, którzy sprawnie i szybko wyciągnęli chłopca.

Chciał iść na skróty...

To wersja oficjalna, jaką podaje dwunastolatek i jego kolega.
- Chłopcy weszli na teren od strony ulicy Pietruszkowej, chcieli przejść skrótem - mówią policjanci.

Tymczasem, zdaniem okolicznych mieszkańców chłopcy mogli po prostu wałęsać się po terenie. Może nawet zaglądali do studzienki.

- Dzieciaki codziennie wchodzą na teren byłej przychodni. Łażą gdzie popadnie, grają w piłkę. Zrobili sobie prowizoryczne boisko, właśnie tuż obok studzienki, do której wpadł dwunastolatek. Wydaje mi się, że oni musieli tu zaglądać - mówi pan Zdzisław. - To, że chłopcu udało się przeżyć to cud. Tuż u wylotu otchłani wystaje druga metalowa rura. Gdyby dwunastolatek wpadł na nią, mogłoby dojść do tragedii.

Teren pełen pułapek

Teren wokół byłej przychodni to wymarzone miejsce dla lokalnego "lumpenproletariatu".

- Przychodzą tu spać. Wcześniej włazili do budynku głównego, teraz śpią w dawnej kostnicy - mówi pani Anna, która przychodzi tu codziennie dokarmiać koty. - Nie raz się tu już paliło. Jeden pożar to nawet sama gasiłam, a te studzienki to strach, wszystkie stoją niezabezpieczone - opowiada z przejęciem kobieta.

Teren faktycznie wygląda przerażająco, niczym sceneria z filmu grozy. Budynek byłej przychodni stoi pusty od jesieni 2000 roku. Wówczas wyprowadzono stąd stację pogotowia ratunkowego. Wcześniej funkcjonowała tu poradnia, a jeszcze wcześniej szpital miejski. Przez dwa lata ówczesny właściciel nieruchomości - Urząd Marszałkowski - szukał chętnego na kupno.

Wiosną ubiegłego roku sprzedał obiekt dwójce przedsiębiorców z Trzebiatowa. Ci, na prośbę policji, zabezpieczyli teren. Zamurowali okna oraz część drzwi wejściowych do budynku. A także ogrodzili całość siatką.

- Studzienki także były zakryte, ale "złomiarze" wynieśli wszystkie pokrywy - mówi pan Jarosław, jeden z właścicieli. - Zasłoniliśmy je więc drewnianymi. Też nie pomogło, bo ludzie zabierają na opał. Nie dalej jak w sobotę zganiałem jakoś dzieciaka z dachu. Wydaje mi się, że rodzice powinni bardziej kontrolować, co się dzieje z ich dziećmi - tłumaczy właściciel.

Sprawę zbada inspektor budowlany

Dzień po wypadku, na teren przychodni przyjechała straż miejska oraz dwóch pracowników urzędu. Będą najprawdopodobniej upominać właścicieli. Swoją interwencję zapowiedział także Komendant Państwowej Straży Pożarnej.

W poniedziałek o zdarzeniu powiadomiony został także Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego, który obiecał, że zbada sprawę. Póki co właściciele obiektu powinni go jak najszybciej zabezpieczyć i stale monitorować teren, tak by sytuacja się nie powtórzyła.

- Trzeba zakryć wloty studzienek betonowymi pokrywami. Tych przynajmniej nikt nie ukradnie, poza tym teren chyba powinien być strzeżony - mówią okoliczni mieszkańcy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński