Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ustawa o IPN i konflikt Polska - Izrael. Piotr Zaremba: Wojna dopiero się zaczyna. Może ona zatruć dusze obu narodów na skalę nam nieznaną

Piotr Zaremba
Przypisywanie polskiemu narodowi współudziału w Holocauście to absurd. Ale kiedy Polska spróbowała się bronić na wzór Izraela, to Izrael stanął jej na drodze. Wpychając nas w gorycz klęski i upokorzenia.

Zacznę od samego końca: w chwili kiedy to piszę, sytuacja jest dramatyczna. Jeśli prezydent podpisze ustawę, spadnie na Polskę gniew nie tylko Izraela i środowisk żydowskich, ale i USA. Jeśli jej nie podpisze, spowoduje mocny podział w polskim społeczeństwie, zwłaszcza po prawej stronie, ale i wywoła wrażenie totalnej słabości Polski.

To drugie wydaje mi się większym niebezpieczeństwem, co nie znaczy, że to pierwsze nie przejmuje mnie lękiem. Nie chciałbym być w skórze prezydenta, a w gruncie rzeczy i liderów PiS. Bo i oni, chociaż do ostatniej chwili przepychali ustawę kolanem, mają poczucie powagi sytuacji.

Finał: Początek czegoś bardzo groźnego

I są dziś traktowani trochę jak przywódcy przedwrześniowej Polski, którzy podjęli wojnę z silniejszym, więc musieli przegrać. Niekoniecznie tak to jednak wyglądało od początku. Perspektywa oceny zdarzeń historycznych po fakcie zawsze się skraca. Na obóz rządzący Polską spadł ten kryzys trochę jak grom z jasnego nieba. Niedawna wspólna deklaracji premierów Netanjahu i Morawieckiego potępiająca formułkę „polskich obozów śmierci” wydawała się logicznym następstwem ciepłych relacji między Izraelem i polską prawicą. A w sobotę, kiedy ambasador Anna Azari zmieniła treść swojego przemówienia w Auschwitz, aby zaprotestować przeciw noweli ustawy o IPN, „Gazeta Wyborcza” atakowała piórem Dawida Warszawskiego tenże Izrael jako państwo zaściankowe i zideologizowane - bliskowschodnią kopię Polski Kaczyńskiego i Węgier Orbana.

ZOBACZ TEŻ | Rabin Szalom Ber Stambler o konflikcie Polska - Izrael

Źródło:

Zresztą liberalna lewica też nie do końca doceniła wagę uchwalanej ustawy. Owszem, protestowały kręgi uczonych związanych z Centrum Badań nad Zagładą Żydów, ale Czerska z przyległościami nie krzyczała, najwyżej mówiła. Teraz krzyczy - jednym głosem z premierem Netanjahu, którego nie szanuje. Ten krzyk to początek czegoś bardzo groźnego. Chyba nikt do końca nie przewidział jak bardzo.

Nie będę jednak krzyczał, że Polska pisząc taką ustawę dowodzi swojej niedemokratycznej natury, bo to nieprawda

Zanim się z tym czymś zmierzę, spróbuję podważyć trzy mity przeciwników nowego prawa. Dopiero potem warto prowadzić dalszą dyskusję.

Mit pierwszy: Prawem nie dekretujemy historii

Ten argument chyba najpełniej podważył izraelski Kneset, grożąc autorom polskiej ustawy, sankcjami na podstawie swoich przepisów zakazujących negowania Holocaustu. Nie traćmy więc czasu na dowodzenie, że tylko rządy niedemokratyczne, takie jak rosyjski, rozstrzygają historyczne spory kodeksem karnym. Albo że takie prawo jest niewykonalne, bo dotyczy głównie cudzoziemców. W Izraelu raczej trudno znaleźć zwolenników poglądu, że zagłady nie było, a jednak po coś taką ustawę tam ustanowiono.

Już prędzej można mówić o zderzeniu dwóch państw stawiających w chwili obecnej na mocne historyczne tożsamości. Ale przecież „kłamstwo oświęcimskie” penalizuje, z rozmaitych powodów, wiele krajów o lżejszym podejściu do kwestii tożsamości.

Można dowodzić, że przedmiot ochrony w przypadku ustawy izraelskiej jest bardziej precyzyjny. Że Polska proponuje zapis rozciągliwy, podatny na rozszerzające interpretacje. Ale wątpliwości budzi każda taka historyczno-karna ustawa. Czy ktoś negujący jedynie wyjątkowość Holocaustu nie mógłby w teorii podpaść pod sankcje ustanowione dla obrony oczywistej prawdy? Z kolei David Irwing został skazany - przez sąd austriacki - nie za negowanie, a jedynie pomniejszanie i relatywizowanie nazistowsko-niemieckich zbrodni.

Odróżnia te ustawy głównie kryterium zgody powszechnej. Tam dość szczelna, międzynarodowa poprawność polityczna. U nas wola jednego, osaczonego pomówieniami narodu.
Oczywiście trudności interpretacyjne przemawiają w jakiejś mierze przeciw wszelkim tego typu regulacjom. Próbuje się dziś dowodzić, że bezpieczniejsza, budząca mniej lęków w Izraelu byłaby minimalistyczna formuła zakazu mówienia o „polskich obozach”. Zaproponowała to w Senacie PO. Ale czy tak naprawdę wszystko z czym się borykamy dałoby się zapisać bez kłopotów? Izraelski polityk Yair Lapid zaczął od tezy o „polskich obozach”, skończył na twierdzeniu, że tworzono je w Polsce bo byli tu ludzie gotowi pomagać Niemcom. W wersji drugiej nie używał formalnie trefnego pojęcia, a jednak oddawał jego sens. Nie dziwię się więc tym, którzy wybrali szerszy zakaz.

Zrozumienie nie kasuje innych wątpliwości. Obrona przepisami karnymi niewątpliwej prawdy historycznej tworzy precedens, na który mogą się powoływać rzecznicy ochrony nieprawdy, Rosja ze swoimi tematami, zakazanymi w imię imperialistycznego interesu, czy Turcja zakazująca przypisywania jej ludobójstwa Ormian. Mój sceptycyzm jeszcze rośnie, kiedy okazuje się, że gwałtowna debata wokół ustawy o IPN raczej nagłośniła temat naszych rzekomych win. Pojęcie „obozy śmierci” pojawiła się na samym twitterze podobno 30 milionów razy i są to dane z wtorku.

Nie będę jednak krzyczał, że Polska pisząc taką ustawę dowodzi swojej niedemokratycznej natury, bo to nieprawda. Pozostaje skądinąd kwestią otwartą, czy najbardziej dolegliwych kłamstw nie można byłoby ścigać w oparciu o dotychczasowe prawo. Warto powtarzać, że z nieograniczoną wolnością słowa często kolidują inne wartości. PiS szukał symbolicznej formy załatwienia tej sprawy. Obiecał to swoim wyborcom i wielu Polaków chce choćby symbolu. Istotą groźnego finału nie jest więc „bardzo złe prawo”, a zewnętrzne okoliczności. Wraca pytanie, czy do przewidzenia.

Mit drugi: Polska płaci cenę swojej nieudolności

Polski rząd pokazuje dzisiaj papiery, z których wynika, że wszystko było w porządku: projekt konsultowano z Izraelem od miesięcy, po uzyskaniu zgody na wyłączenie karalności badań naukowych, ambasada tego kraju zachowywała się pasywnie. Spór trwał wprawdzie cały czas na forum Międzynarodowego Sojuszu na Rzecz Pamięci o Holocauście, w skład którego wchodzi Instytut Yad Vashem. Ale i tam temat wyłączenia badań wydawał się najistotniejszy.

W szerszym sensie, niekoniecznie zamyka to temat. Formalne konsultacje musiały się toczyć w Polsce, ale kluczem okazały się nastroje w samym Izraelu. I to tam należało sprawę cierpliwie tłumaczyć, a i pilnie słuchać. Tymczasem nie tylko nie mamy od miesięcy w tym kraju ambasadora, ale brak jest śladów jakichś dyplomatycznych czy społecznych zabiegów. Zarazem i dziś nie umiemy przeciwstawiać ożywionej izraelskiej propagandzie własnej wersji. Indolencja Polskiej Fundacji Narodowej budzi niezadowolenie wśród samych zwolenników prawicy. A z trzeciej strony mamy przecież poczucie, że najbardziej aktywna Fundacja jawiłaby się wobec siły żydowskiego lobby jak papierowy tygrys. A co więcej, nawet z wypowiedzi ambasador Azari wynika, że nastroje w Izraelu zmieniły się dość gwałtownie. Można to składać na karb kampanii wyborczej, kiedy do głosu dochodzą krzykacze, typu Yaira Lapida. I można wskazywać na dziesiątki innych czynników.

Prawdziwa jest trauma wielu Żydów. Nawet w następnych pokoleniach przechowują pamięć o Polakach, którzy czasem tylko „nie pomogli”, a czasem wydali albo nawet zabili. Pozostaje ona w pamięci, w podświadomości, ale jeśli zapali się lont… A równocześnie ta trauma staje się kartą przetargową , choćby w grze o restytucję żydowskiego mienia. To właśnie teraz ustawa Patryka Jakiego miała ostatecznie zamknąć jej miraż.

Co przeważa: motyw wniosły czy trywialny? Nie podejmuję się osądzić. Pryncypialiści dowodzą, że nie mamy obowiązku uzależniania od nikogo swego ustawodawstwa - wyobraźmy sobie, że ktoś próbuje zmusić do tego Izrael. Pragmatycy, także po prawej stronie odpowiadają natychmiast, że - jak to ujął jeden z publicystów - etyka odpowiedzialności nie pozwala polskiemu rządowi być nieskutecznym w relacjach międzynarodowych.
A bliskość z Izraelem jest naszą racją stanu. Ta bliskość była choć ograniczonym alibi w relacjach z kręgami żydowskimi z Zachodu, zwłaszcza z USA. Co ważniejsze, Izrael jest kluczem do serca samego Waszyngtonu, w tym skrajnie proizraelskiego Donalda Trumpa. Na naszych oczach pomruki zmieniają się w presję.

Nadal jednak trudno ocenić, czy można było owej izraelskiej zmianie nastrojów przeciwdziałać. Niby były to procesy wieloletnie, więc do rozpoznania. Pamiętam narzekania pracownika IPN sprzed dwóch lat, że kontakty z Yad Vashem stają się coraz trudniejsze, a jego wysłannicy coraz bardziej skłonni do przyjmowania antypolskich interpretacji wspólnych dziejów. Ale też erupcja emocji zdaje się dziś zaskakiwać nawet niektórych Żydów, łącznie z panią ambasador.

Możliwe, że była to w ostatecznym rozrachunku fala, która nawet rozpoznana zawczasu, i tak musiała popłynąć. Grożąc nam zalaniem. Może więc trzeba było jednak napisać tylko minimalistyczną ustawę? Nie dlatego, że ta szersza kogoś naprawdę krzywdzi. A dlatego, że Polska nie jest samotną wyspę. Ale też czasem zdarza się ciąg zdarzeń, którego nikt, łącznie z ich sprawcami, nie ogarnia od samego początku o nie przewiduje kierunku biegu.

Mit trzeci: „polskie obozy” i inne kłamstwa to przeszłość

Tezę taką postawiły wprost TVN-owskie Fakty. Uznając zajęcie się projektem noweli za wyraz przeczulenia polskiej prawicy. Bo przecież incydenty z wzmiankami o „polskich obozach” zniknęły.

Ostatnia głośna afera z użyciem tego pojęcia dotyczy hiszpańskiej gazety „El Pais” i miała miejsce przed pół rokiem. Nie ma powodów aby nie wierzyć w opowieść wiceprezesa IPN Mateusza Szpytmy o francuskim podręczniku opowiadającym o polskich strażnikach w Treblince. To oczywiste, że nic się tu nie zmieniło, bo okoliczności są, można by rzec, systemowe. O przesłankach Izraela była już mowa. Niemcy podjęły coraz skuteczniejszą akcję rozkładania odpowiedzialności za zagładę na inne kraje . Zapowiadał to precyzyjnie „Der Spiegel” w sławnym artykule z 2006 roku - rzecz nie sprowadzała się do „polskich obozów”. W innych państwach zachodnich nie ma zapewne konsekwencji, a takie wypowiedzi jak Baracka Obamy można uznać za wyraz ignorancji. Ale też przypadki pomyłek w inne strony się nie zdarzają, a konflikt Zachodu z wizją ustrojową i geopolityczną PiS raczej zwiększy ochotę na historyczne złośliwości. Można się zastanawiać nad taktyką, ale pytanie o sens oporu w tej sprawie to pytanie o samoocenę, poczucie własnej wartości Polaków. To także bywa przedmiotem inwazji w relacjach międzynarodowych.

Może nie należało wywoływać tej kampanii, choć przypominam raz jeszcze: mało kto rozpoznawał ją jako śmiertelny bój

Skoro zaś na dokładkę dochodzi pytanie: czy suwerenne państwo może pozwolić na tak otwarte dyktowanie sobie własnego porządku prawnego…. Niestety część polskich elit traktuje całą tę sytuację jako jedną więcej okazję do zaszkodzenia nielubianym władzom. A powinny się te elity z państwowotwórczych motywów zachować inaczej.

Wniosek: Lapid i Ziemkiewicz twarzami polsko-żydowskich relacji?

Oczywiście nie jest to tylko następstwo antyrządowej taktyki, ale i różnicy poglądów wewnątrz elit. Poglądów, choć i celów.

Kiedy widzę w telewizji Włodzimierza Cimoszewicza ogłaszającego, że podczas wojny Polacy masowo obracali się przeciw Żydom, nie wiem, ile w tym jego przemyślanej wizji historii, a ile szukania bata na obecną Polskę, w jego mniemaniu klerykalną i nacjonalistyczną. Rzecz charakterystyczna, Aleksander Kwaśniewski, dziś basujący Cimoszewiczowi, w roku 2001 przepraszał za Jedwabne, ale opisywał tę zbrodnię jako dzieło jednostek. W dziesięć lat później Bronisław Komorowski przypisał ją narodowi wywołując aplauz „Gazety Wyborczej”. To na przekonaniu o winie narodu, budowano nadzieję na wdeptanie w ziemię polskiej tożsamości i zastąpienie jej nową, laicką i kosmopolityczną.

W grę wchodzą i bardziej skomplikowane motywacje. Grupa historyków z Centrum Badań nad Zagładą Żydów jest zaangażowana w tropienie każdego przypadku mordu czy denuncjacji dokonywanych na wyjętych spod prawa Żydów. Dzieło to szlachetne, ale też prowadzi do uogólnień, przerysowań, tez wątpliwych. Kiedy prof. Jan Grabowski ocenił liczbę Żydów, którzy mogli być ocaleni, a zginęli „z winy Polaków” na 150-200 tysięcy, nie miał niezbitych dowodów, ale miał przekonanie, którym dzielił się , również w Izraelu. Ta grupa ze zrozumiałych względów obawia się nowego prawa. A zarazem pamiętajmy, wiele mniemań izraelscy historycy, a w końcu i politycy, brali z samej Polski.
Nie zmienia to faktu, że w finale nie jest to rozgrywka pisowskiej większość z opozycją czy „Gazetą Wyborczą”. Nasi liderzy stanęli sami wobec potęg świata. W doraźnym sensie nie ma w tym może nawet ich winy. Co wiedzieli, a co wiedzieć powinni, jest do dyskusji. A w szerszym? Trzeba chyba pytać o atmosferę. Politycy PiS są bardziej jej wytworem niż autorem.

Polacy, a wraz z nimi obóz rządzący, trafnie wyczuwali ideologiczne zakusy uwikłania całego narodu w Holocaust. Ale też bronili się nieraz wyparciem z pamięci oczywistości, choćby tej o zagarnięciu żydowskiego mienia w wielu polskich miastach i miasteczkach. PiS liczył się z ich zdaniem, a na dokładkę musiał odpierać groźbę ufundowania na takich lękach skrajniejszej prawicowej konkurencji. To skazywało obóz rządzący do ostatniej chwili na jeszcze większą nieustępliwość w takich kwestiach jak nowela ustawy o IPN. Czy skazuje nadal? Dowiemy się w ciągu najbliższych kilku dni.

W ostatnich latach każda debata na te tematy - czy dotyczyła filmu „Ida” czy książek Grossa, mobilizowała naturalny odruch obronny, ale też rodziła mit narodu bezgrzesznego, równie nierealistyczny jak opowieść o narodzie totalnie uwikłanym. Wieści o tym docierały do Izraela, zderzając się coraz boleśniej ze wspomnianymi już traumami „ocaleńców”, ich rodzin i przyjaciół.

Niezależnie od tego, czy izraelski premier buduje na tamtych lękach pomysł na walkę z polityczną konkurencją, czy także na naciski w kwestii reprywatyzacji a może nawet na geopolityczne gry z Putinem, z którym ogłasza historyczne komunikaty, nie lekceważyłbym tego nastawienia. Ba, wzywałbym aby je szanować. Obawa, że nowe prawo będzie służyło pacyfikacji debaty o szmalcownikach czy Jedwabnem opierała się na rozpoznaniu nastrojów w Polsce, może przesadnym, ale mającym jakieś podstawy. Bo w Polsce jedni coraz dobitniej szkalowali polski naród, ale inni lukrowali go ponad miarę.

Tylko jak szanować żydowskie obawy, a równocześnie dać Polakom satysfakcję za niewątpliwe kłamstwa? Skala presji Izraela uczyniła dylemat kwadraturą koła. Tak się nie buduje sprawiedliwości. Teraz o zrozumienie będzie jeszcze trudniej. A pytanie o etykę odpowiedzialności polskiego rządu może zaciążyć nad naszą sceną polityczną na długie lata. Bo w tle majaczy godność.

Grozi to w przypadku każdego finału dalszymi konsekwencjami. Symbolem relacji polsko-izraelskich staje się Yair Lapid, z rozmysłem bijący w zaczątki polsko-izraelskiego konsensusu najdzikszymi określeniami, wkrótce zza jego oblicza nie będziemy widzieć zatroskanej twarzy Szewacha Weissa. Ale po drugiej stronie równie symboliczny jest Rafał Ziemkiewicz gotowy ciskać obrzydliwym epitetem „parchy”. Obu rozpoznaję jako politycznych cwaniaków wsłuchanych w brawa za plecami, wyczuwających koniunkturę dla uprzedzeń.

Jak silna to tendencja w Polsce, trudno ocenić - często myli się internetowe szaleństwa z realną opinią publiczną. Ale będzie ona wpływała - i na polski wizerunek, i na politykę władz. Jeśli dojdzie do „kapitulacji” rękami Dudy - nawet bardziej.

Jeszcze trudniej ocenić reprezentatywność takiej opcji w Izraelu. Społeczeństwo nie jest tam monolitem - między Lapidem, a gazetą „Haaretz”, przytomnie doradzającą rodakom elastyczność w relacjach z Polakami, rozciąga się zapewne szeroka gama postaw. Ale reakcja Knesetu i skuteczność w wywołaniu międzynarodowej presji to zapowiedź niedobrego procesu.

Ta wojna dopiero się zaczyna, a przed nami w tym roku jeszcze kolejne okazje do słownych starć - okrągłe rocznice Marca 68 i powstania w warszawskim getcie. Izraelski profesor Shlomo Avineri w tym ostatnim kontekście przypisuje polskiemu narodowi już nie zbrodnie, a bezczynność. Zarzut słabszy, ale zarazem łatwiejszy jeszcze do sprzedania. Zwłaszcza w świecie w którym amerykański aktor Eli Roth zarzucał kilka lat temu Polakom, że nie strajkowali podczas okupacji w obronie Żydów. I nie wywieźli ich łódkami jako Duńczycy. W podobnym tonie relacjonowany jest przez światowe media spór obecny.

Już zniszczono wrażenie wizerunkowego liftingu polskiej ekipy rządowej po zmianie premiera. Grozi nam jednak coś gorszego. Społeczność żydowska na świecie zna tysiące sposobów, aby utrudnić nam życie, jeśli znikną izraelskie linki, zrobi to tym łatwiej. Jednocześnie ta wojna może zatruć dusze obu narodów na skalę nam nieznaną.

Może nie należało wywoływać tej kampanii, choć przypominam raz jeszcze: mało kto rozpoznawał ją jako śmiertelny bój. Ale skoro się w taki bój przekształciła, czy będziemy umieli udźwignąć gorycz upokorzenia? Mam zasadnicze wątpliwości. Choć może za dwa dni spojrzę na to inaczej.

POLECAMY:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński