Wszyscy w światku sportowym w kółko powtarzają, że przed zawodnikami najważniejszy sezon z Igrzyskami Olimpijskimi w roli głównej. Ale Monika Pyrek i Przemysław Czerwiński na razie o samolocie do Pekinu nie myślą.
Świat na wyższej wysokości piękniejszy
- Nie chcę się nastawiać, że rok olimpijski jest najważniejszym sezonem w moim życiu - mówi Monika Pyrek, która od wtorku może już o sobie mówić szczecinianka. Właśnie dostała meldunek w naszym mieście. - Już raz się tak nastawiłam i nic z tego nie wyszło. Ja po prostu przygotowuje się do kolejnego sezonu. Może dzięki temu będzie mniejsza presja.
Poprzedni sezon skończył się dla niej lepiej niż mogła to sobie wyobrazić. W ostatnim starcie, w drugiej co do ważności lekkoatletycznej imprezie sezonu Światowym Finale Lekkoatletycznym pobiła rekord życiowy i pierwszy raz pokonała poprzeczkę na wysokości ponad 480 cm - dokładnie 482 cm.
- Świat na tej wysokości wygląda o wiele lepiej niż na 460 cm - śmieje się tyczkarka. - Byłam bardzo zaskoczona, że udało mi się poprawić rekord życiowy. W tym starcie od samego początku odczuwałam ból stawów skokowych. Ale mój trener powiedział mi, że tak bardzo skupiam się na tym bólu, że nie myślałam o skakaniu i po prostu skakałam na luzie, bez żadnych obciążeń. Po takiej końcówce sezonu miałam ochotę skakać dalej, ale uznaliśmy, że trzeba skończyć sezon tak jak to wcześniej zaplanowaliśmy.
Tradycyjnie już lekkoatleci mieli w ostatnich tygodniach trochę wolnego. Monika Pyrek tradycyjnie pojechała do swojej babci do Polanicy. Zdążyła też odwiedzić brata w Dublinie, brać udziale akcji promującej czytanie książek. W Poznaniu przeszła specjalistyczne badania, które wykazały stan zapalny w operowanej nodze. Teraz by ją wzmacniać wykonuje na treningach specjalny zestaw ćwiczeń.
Limit pecha wyczerpany
Więcej wolnego miał Przemek Czerwiński. O 2007 roku chce jak najszybciej zapomnieć.
- Pasmo pecha. Takiego roku jeszcze nie pamiętam - mówi Czerwiński. - Zaczęło się od nieudanego startu na hali, potem skręcona kostka, złamanie ręki na Mistrzostwach Świata w Osace i w ostatnich dniach angina. Limit pecha wyczerpałem.
Kontuzja nie tylko pozbawiła go startu na mistrzostwach świata, ale też zmusiła do wcześniejszego zakończenia sezonu, co miało swoje finansowe skutki, bo o właśnie na mityngach sportowcy zarabiają. Wolny czas spędził na odwiedzaniu rodziny, znajomych i kupnie samochodu.
O swoim złamaniu ręki - nadłamanie dwóch kłykci w nadgarstku, Przemek mówi, że to "typowa kontuzja starszych pań", które podpierając się przy upadku na śliskim chodniku, łamią rękę. - Na szczęście nie jest to groźne złamanie, które wymaga wstawienia jakiś śrub. Teraz jest już wszystko w porządku. Nic mnie nie boli. Trenuje normalnie, choć tak naprawdę zobaczymy na czym stoimy za miesiąc w Spale. Tam pierwszy raz wezmę tyczkę do ręki. Zobaczymy czy nie pojawi się ból przy dużym wysiłku - tłumaczy tyczkarz.
Dopiero po Spale tyczkarz i trener Wiaczesław Kaliniczenko zadecydują, co dalej. Czy sezon halowy będzie traktowany ulgowo czy też będą się szykować do Halowych Mistrzostw Świata. Decyzję dotyczące hali podejmie też Monika Pyrek. - Na pewno wystartuje w hali, ale jeśli nie będę w medalowej formie to nie pojadę na Mistrzostwa Świata - wyjaśnia.
Najbliższy miesiąc tyczkarze spędza w Szczecinie. Potem obóz w Spale i pierwsze skoki.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?