Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trzecia fala epidemii zaczyna się, gdy Polacy nie mają już siły na nowe restrykcje

Witold Głowacki
Witold Głowacki
Rządowi będzie bardzo ciężko po raz kolejny zmienić narrację w kwestii epidemii koronawirusa. Teraz, gdy liczby zachorowań rosną, Polacy są wyjątkowo źle nastawieni wobec ewentualnego zaostrzania obowiązujących przepisów sanitarnych. Maleje też szansa, żeby naprawdę się nimi przejęli. Rząd zdecydowanie nie jest tu bez winy

W mediach społecznościowych furorę robią trzy infografiki Ministerstwa Zdrowia opublikowane przez resort na jego twitterowym koncie. „Nie zaleca się noszenia maseczek ochronnych przez osoby zdrowe!” - czytamy na pierwszej, pochodzącej z marca zeszłego roku. „Masz problemy z oddychaniem nosząc maseczkę? Zasłoń usta i nos np. przyłbicą ochronną” - radzi nam kolejna, zawierająca nową, sierpniową, prawdę etapu. Ta trzecia, całkiem aktualna, dotyczy nakazu noszenia maseczek i jednoczesnego zakazu noszenia jakichkolwiek ich substytutów - „szalików, kominów, bandan i przyłbic”.

Ten najnowszy przepis będzie obowiązywał od najbliższej soboty. Ma być odpowiedzią rządu na powrót wzrostów zachorowań, będący być może początkiem trzeciej fali epidemii w Polsce.

Gdy w ostatnią środę w statystykach odnotowano 12 146 nowych zachorowań na COVID-19, a następnie w czwartek niemal identyczny (12 142) kolejny przyrost, stało się już jasne, że okres względnego spokoju, jeśli chodzi o przebieg epidemii, mamy niestety za sobą. Tym samym optymistyczne scenariusze zakładające, że zaczął się w końcu ostrożny powrót do normalności, idą z powrotem w kąt. Na horyzoncie - i to nieprzyjemnie nieodległym - pojawia się coś, czego już prawie wszyscy nie chcemy - powrót obostrzeń. Województwo warmińsko-mazurskie - gdzie zachorowań jest obecnie najwięcej - doświadczy tego już od nadchodzącego weekendu. Tam poziom obostrzeń zostanie cofnięty do stanu sprzed połowy lutego - łącznie z zamknięciem galerii handlowych i przerwaniem nauki stacjonarnej dzieci z najmłodszych klas szkół podstawowych.

W dalszej kolejności rozważane jest przez rząd odesłanie dzieci z klas 1-3 z powrotem na naukę zdalną, zamknięcie galerii handlowych, kin, teatrów, hoteli etc. - w innych regionach, a może i na obszarze całego kraju.

Atmosfera społeczna zdecydowanie temu nie sprzyja. Nie ulega wątpliwości, że z przestrzeganiem kolejnych obostrzeń, wprowadzanych wraz z postępami II fali pandemii, może być coraz większy problem. W sondażach daleko idące zniechęcenie wobec obostrzeń Polacy przejawiali już od okresu świątecznego, wzrost krytycyzmu wobec polityki restrykcji odnotowywały kolejne sondaże - prowadzone choćby przez CBOS i IBRiS. Obecnie zakres tolerancji Polaków wobec kolejnych obostrzeń wydaje się bardzo, bardzo niski. W ostatnich dniach - gdy już wiadomo było, że liczby dziennych zakażeń znów rosną - sondażownia United Surveys badała tę kwestię na zlecenie RMF FM i „Dziennika Gazety Prawnej”. W tych już dość alarmujących okolicznościach zaledwie 21 procent badanych opowiedziało się za zaostrzeniem rygorów epidemicznych. 33,7 procent chciałoby je pozostawić na dotychczasowym poziomie, a kolejne 33,2 procent respondentów domagałoby się… poluzowania obostrzeń. Obecny poziom restrykcji wydaje się więc tym maksymalnym do zaakceptowania dla większości Polaków. Zaledwie co piąty z badanych przez United Surveys byłby zwolennikiem ich zaostrzania.

Co warto jeszcze raz podkreślić - sondaż został przeprowadzony 19 lutego, gdy już zaczęły się ponowne wzrosty dziennych liczb zachorowań - a zatem w momencie, gdy widmo zaostrzania obostrzeń znów pojawiło się w zasięgu wzroku Polaków. I to nie bez uzasadnienia - bo przecież trudno uznać, by ewentualny początek III fali epidemii nie był wystarczającym powodem do powrotu do części obostrzeń.

Mamy do czynienia z sytuacją, w której za część zachorowań w Polsce odpowiadają warianty brytyjski i południowoafrykański koronawirusa, bardziej niebezpieczne od znanych wcześniej i zdolne do znacznie szybszego (do 40 procent szybciej) rozprzestrzeniania się. Zarazem nie mamy pojęcia, jaka to część zachorowań - obecność obu wariantów w naszym kraju potwierdzono w ramach badań, które nie obejmują ogółu próbek - i tym samym nie mamy innych danych niż geograficzne, dotyczących najbardziej efektywnych dla koronawirusa kierunków jego rozprzestrzeniania się. Kolejna fala epidemii zaczyna przy tym wzbierać w momencie, w którym Polacy są już skrajnie zmęczeni lockdownem i bardzo niechętni wobec choćby myślenia o możliwości jego ponownego zaostrzenia - co potwierdzają sondaże i badania społeczne. Na tym nie koniec - bo subiektywne odczucia dotyczące skutków wielomiesięcznego zamknięcia pokrywają się z realnym doświadczeniem, także badawczym - według badania UCE Research aż prawie 1/3 Polaków widzi u siebie obecnie objawy depresji, w dodatku zaś aż 80 procent badanych deklarujących pogorszenie swego stanu psychicznego twierdzi, że nie miało obniżonego nastroju przed wybuchem epidemii. Jednocześnie wreszcie rząd ma poważny problem z kolejną zmianą narracji dotyczącej pandemii.

Dosłownie przed chwilą słyszeliśmy, że weszliśmy w czas ostrożnego luzowania obostrzeń i zarazem powolnego oczekiwania na pierwsze pozytywne skutki trwającej akcji szczepień. W trzech etapach poluzowywano kolejne restrykcje dotyczące gospodarki i życia społecznego.

- Polska jest chyba jedynym krajem, który tak odważnie zdecydował o odmrażaniu gospodarki - chwalił się 18 lutego wicepremier i minister gospodarki Jarosław Gowin. Ze względu na poważne kłopoty z utrzymaniem kontroli nad swym Porozumieniem, Gowin szczególnie potrzebował w tym momencie sukcesu - a przynajmniej możliwości jego ogłoszenia. Problem w tym, że gdy to robił, w kraju z powrotem zaczynały się wzrosty epidemicznych statystyk. Raczej trudno odeprzeć tezę, że płacimy w ten sposób przynajmniej po części za otwieranie gospodarki.

Wzrosty - o czym szerzej za chwilę - zaczęły się na dobre od około 17 lutego. Jednak już tydzień zaczynający się od 9 lutego był niepokojący - z dzisiejszej perspektywy widzimy na wykresach dość jasno, że to wtedy doszło do wyhamowania spadków - a nawet do pojawienia się pierwszych oznak trendu wzrostowego. Było to niespełna dwa tygodnie po otwarciu galerii handlowych i tuż przed otwarciem hoteli i stoków narciarskich. Trudno więc nie wiązać pierwszych wzrostów z powrotem Polaków do obiektów handlowych, a tych obecnych ze słynnym szturmem na zakopiańskie Krupówki i dziesiątki innych górskich kurortów i kurorcików narciarskich.

Czy to rzeczywiście początek trzeciej fali epidemii - jak ogłosił już nam minister zdrowia Adam Niedzielski - to jeszcze tak naprawdę trudno przesądzić. Tak samo, jak nie sposób ocenić, jak mogą się mieć do rzeczywistości prognozy, na których opiera się rząd. Jeszcze na początku tygodnia minister Niedzielski mówił, że spodziewa się miesiąca wzrostów, jednak ostatecznie dzienne przyrosty liczby nowych zakażonych miałyby przekroczyć 12 tysięcy. - Szczyt trzeciej fali będzie na średnim dziennym poziomie 10-12 tysięcy przypadków dziennie, co z punktu widzenia samego systemu opieki zdrowotnej jest liczbą, z którą sobie poradziliśmy. Apogeum będzie miało miejsce mniej więcej na przełomie marca i kwietnia. Czyli czeka nas jeszcze mniej więcej miesiąc nieprzerwanych wzrostów - mówił w poniedziałek na antenie TVN24 Niedzielski.

Pech chciał, że dokładnie ta liczba nowych zakażeń została osiągnięta zaledwie dwa dni po tym, jak minister podzielił się z Polakami swymi spostrzeżeniami. Pozostaje więc mieć nadzieję, że ta część prognoz, która zakłada miesiąc nieprzerwanych wzrostów, jest równie nietrafna. Może to być jednak złudna nadzieja.

Nie wiemy, jakie dokładnie prognozy miał na myśli Adam Niedzielski. Jednak na kilka dni wcześniej na swoim koncie na Twitterze szef rządowego Centrum Analiz Strategicznych opublikował wykres pochodzący z prognoz Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Uniwersytetu Warszawskiego. ICM przedstawiło na nim kilka scenariuszy rozwoju epidemii, z których ten najczarniejszy zakładał szybkie wzrosty i osiągnięcie ok. 14 tysięcy zakażeń dziennie pod koniec 1. tygodnia marca. Od tego momentu miałby się zacząć powrót do tendencji spadkowej. Wykres opublikowany przez Maliszewskiego wygląda jednak na oparty na wyliczeniach z drugiej połowy stycznia - bo przedstawione na nim prognozy obejmują już sam początek lutego. Tym samym trudno się na nim opierać, gdy za moment zaczyna się już marzec.

Niezależnie od tego, czy prognozy, na których opiera się rząd, są wiarygodne, nie powinniśmy się jednak oszukiwać. Do oficjalnych statystyk rzeczywiście powróciła dawno nie widziana tendencja wzrostowa. I to nie od tej ostatniej środy z ponad 12 tysiącami zachorowań.

Średnia dziennych przyrostów zachorowań spadała niemal nieprzerwanie od połowy listopada, czyli od szczytu II fali epidemii w Polsce. Niemal - bo niedługo po świętach można było obserwować kilkudniowy wzrost z kumulacją około 10 stycznia. Potem znów krzywa zachorowań stale opadała. Aż do tygodnia zaczynającego się od 15 lutego. O ile w dwóch poprzedzających tygodniach dzienne przyrosty zachorowań ani razu nie przekroczyły 7 tysięcy, o tyle w tygodniu 15-22 lutego było tak codziennie. Najwyższa dzienna liczba zachorowań - 9074 - odnotowana została 18 lutego. W kolejnym tygodniu - tym, który właśnie się kończy, dzienne przyrosty zakażeń poszybowały jeszcze wyżej - ponad poziom 12 tysięcy dziennie. Żółte światło zaczęło zamieniać się w czerwone.

Powrót na ścieżkę wzrostu - niestety epidemicznego - tym razem nie uszedł uwadze rządzących, i to wręcz od pierwszych dni. Już w ubiegły piątek można było usłyszeć więc coraz bardziej nerwowe wypowiedzi przedstawicieli rządu. Główny doradca premiera ds. COVID-19 prof. Andrzej Horban zapowiedział rychłe ogłoszenie zakazu używania przyłbic, chust i kominów jako substytutów maseczek. - Należy faktycznie wyrzucić te wszystkie pseudoochrony do kosza, zapomnieć o nich, to jest zawracanie głowy. Chodzi o to, żeby używać porządnych masek, przynajmniej tzw. chirurgicznych - mówił Horban. Jeszcze tego samego dnia ten zamiar potwierdził minister zdrowia Andrzej Niedzielski.

Przekaz resortu zdrowia skupia się obecnie niemal wyłącznie na tej kwestii - trochę tak, jakby wzrosty zachorowań wywołane były przede wszystkim przez ludzi niewłaściwie zabezpieczających swoje usta i nosy. Ta rządowa krucjata przeciwko przyłbicom jest zjawiskiem naprawdę ciekawym. I to z kilku powodów, po pierwsze - jak dotąd temat mniej skutecznych od maseczek form ochrony przed rozprzestrzenianiem koronawirusa praktycznie nie był przez rząd podnoszony, a po drugie w ostatnich tygodniach nie stało się nic, co mogłoby uzasadniać nagłą zmianę stanowiska w tej sprawie - nie opublikowano żadnych nowych wyników badań ani nie zaobserwowano korelacji między sposobem osłaniania twarzy a podatnością na zachorowanie. Po trzecie wreszcie - przedstawiciele rządu nadal bardzo starannie omijają kwestię rozróżnienia między maseczkami chirurgicznymi a typami masek zapewniającymi wyższy stopień ochrony - zupełnie tak, jakby sądzili, że między kawałkiem fizeliny z „Żabki” a medyczną maską FFP3 nie ma szczególnej różnicy.

- Jeżeli mamy od roku epidemię, to bardzo dziwne jest, że przedsiębiorcy w Polsce nie są w stanie się na tyle skupić, żeby zalać kraj maskami profesjonalnymi, a nawet maskami z tzw. fizeliny - mówił w piątek Andrzej Horban, raczej niezamierzenie przypominając zapowiedzi premiera Mateusza Morawieckiego z ubiegłej wiosny. - Polska osiągnęła w przypadku masek niemedycznych zdolności produkcyjne w wysokości 40 mln maseczek miesięcznie, a chcemy, aby za miesiąc było to około 100 mln maseczek miesięcznie - obwieścił 14 kwietnia szef rządu. Było to podczas konferencji z okazji lądowania na warszawskim Lotnisku Chopina największego samolotu świata wypełnionego 7 milionami bezwartościowych, jak się później okazało, maseczek z Chin.

Dziś w mediach sporo słychać natomiast o przedsiębiorcach produkujących przyłbice - jeszcze w sierpniu zalecanych przez resort zdrowia. Teraz niełatwo będzie je sprzedać.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Trzecia fala epidemii zaczyna się, gdy Polacy nie mają już siły na nowe restrykcje - Portal i.pl

Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński