Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trener Łukasz Biela: King Szczecin był koszmarem dla rywali

Aleksander Stanuch
Aleksander Stanuch
Drużyna Kinga Szczecin po raz drugi z rzędu zakończyła sezon na 1. rundzie fazy play-off.
Drużyna Kinga Szczecin po raz drugi z rzędu zakończyła sezon na 1. rundzie fazy play-off. Andrzej Szkocki
Szkoleniowiec Wilków Morskich mówił o współpracy z trenerem Budzinauskasem, zakończonym sezonie, ale nie uciekał też od indywidualnej oceny zawodników.

We wrześniu dowiedzieliśmy się, że trener Budzinauskas musi poddać się leczeniu na Litwie i że Pan obejmie stery pierwszej drużyny. Jakie uczucia wówczas dominowały?

Nie było strachu, a bardziej takie racjonalne podejście i czy dam sobie radę w tej sytuacji. Wiadomo było, że trener Budzinauskas był odpowiedzialny za całą koncepcję i transfery, także wszyscy ludzie byli tutaj dla niego. Na początku była delikatna obawa czy podołam, ale trener Budzinauskas i prezes Król mocno przekonywali mnie, żebym się tego podjął. Była świadomość, że stoję przed dużym wyzwaniem, a potem już nie było czasu, aby się nad tym zastanawiać, bo cały czas było co robić.

Pomogła ambicja byłego zawodnika?

Lubie wyzwania, więc na pewno. Myślę, że i ambicja i doświadczenie z boiska bardzo pomagają w pracy trenera, natomiast nie do końca zgadzam się z twierdzeniem, że tylko były zawodnik jest predysponowany do tego, żeby w przyszłości być trenerem. Na pewno jest to przydatne, ale to są zupełnie dwie różne bajki.

Niektórzy mają przeświadczenie, że jeśli nie grałeś, to nie masz prawa głosu w niektórych kwestiach.

Jest sporo trenerów, którzy nigdy nie grali, a doskonale czują grę. Nie ma co generalizować. Ktoś może mieć karierę 20 lat i na boisku będzie wydawało się, że świetnie czyta grę itd., a później jako trener kompletnie może się nie sprawdzić.

A była brana pod uwagę opcja zatrudnienia innego szkoleniowca?

Nie. Gdy wyklarowała się sytuacja, że trenera Budzinauskasa nie będzie, to na turnieju w Koszalinie przekazał, że od tego momentu ja będę prowadził zespół. Szybko wdrożył mnie, jak to będzie wyglądało, a pierwsza wersja była taka, że potrwa to miesiąc lub dwa. Miałem przed sobą cel, że muszę po prostu przez krótki okres tej nieobecności podtrzymać jego koncepcję i zrobić jak najlepszą robotę.

Nie jest tajemnicą, że byliście w stałym kontakcie. Ta częstotliwość kontaktu z czasem malała i więcej było własnej inicjatywy?

Z biegiem czasu, stopniowo więcej rzeczy robiłem po swojemu, aż do całkowitego usamodzielnienia. Trzeba podkreślić, że przez cały czas miałem możliwość konsultacji z trenerem Budzinauskasem, co było dla mnie bardzo cenne, ponieważ poleganie jedynie na własnym osądzie pewnych sytuacji często bywa ryzykowne.

Niektórzy trochę to rozdzielali. Zwycięstwa – widać rękę Budzinauskasa, porażki – asystent nie daje rady.

Aż tak się w to nie zagłębiałem, bo to naturalne, że ludzie komentują na swój sposób. Mają takie prawo. Ja cały czas działałem w tym samym trybie. Miałem misję do zrealizowania i nawet gdy mieliśmy kryzys, przyszło kilka porażek z rzędu, to widziałem, że nasza gra nie wygląda źle. Mogliśmy wygrać kilka spotkań z mocniejszymi rywalami i wtedy to wszystko zaskoczyłoby szybciej. Nie przejmowałem się opiniami z zewnątrz.

Psychicznie dużo kosztował Pana ten sezon?

Myślę, że sporo, ale to chyba może powiedzieć każdy trener, który pracuje pierwszy, czwarty czy dziesiąty sezon. Nie wydaje mi się, żeby z biegiem lat to obciążenie malało. Nie wyobrażam sobie pracy na tym poziomie, jednocześnie nie angażując całego siebie. Możliwe, że niektórzy mają ten luz i polot, ale z tego, co się orientuję, to ludzie, którzy pracują już nawet 20 lat, wciąż nie są w stanie uciec od emocji.

Jak bardzo różni się trener Biela z października od tego z maja?

To była ogromna lekcja, gdy człowiek został rzucony tak od razu na głęboką wodę. Na pewno udzieliłbym samemu sobie sporo rad, a za niejedną rzecz mocno bym siebie opierdzielił.

W połowie sezonu w 9 meczach zrobiliście bilans 2-7 i większość właściwie już nie widziała Was w play-off. Były chwile zwątpienia?

Nie było takiego momentu. Mocno analizowałem terminarz oraz naszą postawę i widziałem, że ta gra ewoluuje. Myślę, że duży wpływ na to miała postawa drużyny. Z doświadczenia wiem, że niektóre zespoły po serii porażek, wolno lub szybko, ale się demoralizują. Tutaj coś takiego nie miało miejsca. Była sportowa złość, chęć poprawy i właśnie w tym słabszym okresie nasze treningi zaczęły wyglądać bardzo dobrze. Wszyscy czuliśmy, że robimy postęp, tylko brakowało zwycięstw.

Powrót do roli asystenta w przyszłym sezonie byłby krokiem wstecz?

Myślę, że to dosyć prosta optyka. W hierarchii trochę tak, ale czy można zrobić krok wstecz, mając takie doświadczenie z tego sezonu? Wydaje mi się, że nie. Cały czas czuję potrzebę nauki, a tutaj jest do tego dobre miejsce. Wszystko wskazuje na to, że w przyszłym sezonie będziemy trochę mocniejsi. Nie wyobrażam sobie też sytuacji, że trener Budzinauskas miałby nie wrócić.

Na początku kibice mieli mieszane uczucia, potem z czasem zyskiwał Pan zaufanie. Trudno było ich do siebie przekonać?

Nigdy nie miałem takiego podejścia, że muszę ich „kupić”. Wsparcie było odczuwalne od samego początku. Pod koniec pojawiły się bardzo fajne sygnały, co do mojej osoby i jest to bardzo miłe. Co do mieszanych uczuć, to oczywiste jest, że łaska kibicowska jeździ na pstrym koniu. Każdy kibic może mieć swoje spojrzenie, a dziś mamy takie możliwości, że ludzie mogą dzielić się swoimi opiniami na forum publicznym, więc nic, co przeczytałem nie było dla mnie zaskoczeniem, ani zawodem.

Upadł już ten mit, że w Szczecinie nie ma dla kogo grać?

Myślę, że tak. Te sygnały odbieraliśmy już w poprzednim sezonie, bo już wtedy ludzie organizowali się na wyjazdy i to całkiem licznie. W Sopocie graliśmy mecz decydujący o awansie do play-off i przez całe spotkanie czuliśmy się, jakbyśmy grali u siebie. Nasi kibice cały czas przegrywają z naszą halą, w której trudno stworzyć warunki, gdzie będą słyszalni, a wcale nie są taką małą grupą.

Zawsze po porażkach pojawiają się negatywne komentarze. Natomiast po meczu w Toruniu ich nie było. Kibice byli z Was dumni.

Bardzo fajnie, że ludzie to doceniają. Ten zespół włożył duży wysiłek w to, żeby przede wszystkim nasza gra wyglądała dobrze. Zajęliśmy 7. miejsce, przegraliśmy 0:3 w play-off z bardzo mocną drużyną – może nie są to powalające osiągnięcia, ale jestem bardzo zbudowany tym, jak ludzie zareagowali na naszą grę. Rozmawiałem o tym z trenerem Budzinauskasem o takiej stopniowej edukacji kibica. Wszyscy żyjemy tą dyscypliną, jest to nasza ukochana materia i jeśli kibice zaczynają merytorycznie komentować grę, to jest to bardzo budujące. Moim zdaniem te trzy porażki z Polskim Cukrem, to były nasze najlepsze mecze w tym sezonie.

Przy dobrych wiatrach mogło to skończyć się 3:0 w drugą stronę.

Stworzyliśmy takie warunki, że mogliśmy wygrać każde z tych trzech spotkań, więc przy dużym szczęściu na pewno tak. Czasem jest ono potrzebne, a my wybitnie tego szczęścia nie mieliśmy. Przez większość serii kontrolowaliśmy ich grę, sprowadziliśmy to do tego, że oddawali takie rzuty, jakie chcieliśmy. Niestety, oni te rzuty trafiali, bo mają klasowych graczy, którym właśnie za to płaci się duże pieniądze. W trzecim spotkaniu nie rzuciliśmy 14 osobistych i to było bezpośrednią przyczyną porażki. Szkoda, że ta seria się skończyła, bo była bardzo wyrównana, mimo tego jednostronnego wyniku.

Był mecz, który jakoś szczególnie zapadł Panu w pamięć?

Trudno powiedzieć. Na pewno będę z rozbawieniem wracał do początku sezonu, bo były to emocje, które już pod koniec mi nie towarzyszyły. Sytuacje, gdy trzeba bardzo dobrze kontrolować siebie, swoje emocje, po to, by móc kontrolować innych. To jest uczucie, którego wcześniej nie doświadczyłem ani jako zawodnik, ani jako asystent.

Byliście najgorszą drużyną w lidze pod względem rzutów z dystansu. Był to Pana zdaniem problem, który w przyszłym sezonie będziecie chcieli rozwiązać?

Fakt, że oddawaliśmy najmniej rzutów wynika ściśle z tego, jaki mieliśmy personel. To absolutnie nie jest przytyk w niczyją stronę, takie są po prostu fakty. Mieliśmy tylko kilku graczy, którzy radzą sobie w sytuacji „catch and shoot”. Dla pozostałych dobrych strzelców, jak Łukasz Diduszko, potrzebowaliśmy otwartych pozycji. Graliśmy szybko, agresywnie w ataku i przede wszystkim konsekwentnie. Na pewno większa liczba strzelców by nam nie przeszkodziła, zrobiłoby się więcej miejsca do gry pod koszem, więc nie mogliby nas podwajać. Pod tym kątem był to więc problem, bo inne drużyny miały nas dobrze rozpracowanych, zagęszczały środek, ale nawet mimo to i tak zdobywaliśmy sporo punktów.

Z czego wynikał aż taki problem z obsadzeniem pozycji rozgrywającego?

Kaspars Vecvagars był szykowany do roli pierwszej „jedynki”. Dosyć szybko okazało się, że nie jest w stanie prowadzić gry na tym poziomie. Nie mogliśmy znaleźć odpowiedniego gracza. To nie jest tak, że ci zawodnicy leżą sobie na półkach z przyklejonymi cenami od najniższej do najwyższej. W ten sposób koszykarza można wziąć zawsze. Chcieliśmy takiego, który będzie nam pasował. Mieliśmy już bardzo zaawansowane rozmowy z kilkoma graczami, natomiast na ostatniej prostej wybierali oni inne opcje. Z biegiem czasu mocno ewoluowała gra Kuby Schenka. Zmieniło się moje patrzenie na to, starałem się przekonać prezesa i trenera Budzinauskasa, żeby Kuba został podstawowym rozgrywającym do końca sezonu, dzięki temu, co sobie wypracował. Potem szukaliśmy drugiej „jedynki”, co często jest jeszcze trudniejsze. Dlatego na 12 meczów przed końcem przyjechał Chaz Williams. Było to duże ryzyko, bo nie grał w tym sezonie. W końcu zaadaptował się do naszego grania, był wzmocnieniem, ale niefortunnie okazało się, że musi wyjechać. Myślę, że na obronę Polskiego Cukru byłby dla nas idealną opcją.

Można o Schenku powiedzieć, że to taki indywidualny zwycięzca tego sezonu?

Myślę, że wszystkie pochwały na jego temat są uzasadnione. Przemawiają za nim suche statystyki, ale też sposób w jaki prowadził naszą drużynę. On sam potwierdza, że Schenk z początku i końca rozgrywek, to dwaj różni gracze. Chodzi tu przede wszystkim o jego podejście mentalne oraz zachowania jako lidera.

To czas, aby wysłać mu powołanie do reprezentacji?

Myślę, że zdecydowanie tak. Rozumiem hype na Łukasza Kolendę, jest to w pełni zrozumiałe. Tym bardziej, że nie ma u nas w kraju urodzaju na tej pozycji. Jeśli przeanalizujemy fakty, to Kuba poprowadził drużynę do 7. miejsca, grając po 30 minut w meczu po obu stronach parkietu i to trzeba podkreślić. To jest moim zdaniem ewenement.

Pawłowi Kikowskiemu kolejny raz wytknięto, że pod presją nie jest tak efektywny i nie daje drużynie tyle, co w sezonie regularnym.

Zawsze coś dzieje się z jakiegoś powodu, a czasem tych powodów jest kilka lub kilkanaście. Moim zdaniem Paweł trochę zapłacił za swoje minuty spędzone na boisku przez cały sezon. Często grał po 33-35 minut, doszło zmęczenie. W Krośnie nie powinien w ogóle wyjść na parkiet, praktycznie nie widział na oczy, a grał chyba ponad 20 minut. Myślę, że od tego momentu rozpoczął się minimalny kryzys formy, czasem mniejszy, czasem większy, ale ta dyspozycja nie była już stabilna. Nie mieliśmy takich możliwości, żeby rotować składem bez niego, dać mu odpocząć, bo cały czas walczyliśmy o miejsce w ósemce. Dodatkowo myślę, że nasi rywale spędzają dużo czasu na analizie gry Pawła, aby zneutralizować go jak najmocniej. Robiliśmy co w naszej mocy, żeby kreować mu okazje, ale szczególnie te lepsze zespoły były na to coraz lepiej przygotowane.

Przeciwko Polskiemu Cukrowi bardzo blado wypadł też Tauras Jogela, po którym spodziewano się więcej.

Dyspozycja Taurasa w play-off była dla mnie dużym zaskoczeniem. Po słabym pierwszym meczu i tak chciałem dać mu dużo minut w następnym. Absencja w trzecim spotkaniu była spowodowana skręceniem kostki dzień wcześniej. Szkoda, bo na przestrzeni całego sezonu był jednym z liderów, potrafi sam wygrywać mecze, dlatego bardzo nam go brakowało w tej serii.

W Toruniu nie grał agresywnie. Praktycznie nie wymuszał fauli, a to jego mocna strona.

I to jest ciekawe, bo jego możliwości naprawdę są ogromne. Rzeczą, którą musi zmienić, jest fakt, że trochę zamknął się w swoim stylu grania. Zawsze chce przenosić grę na low post, zajmuje mu to bardzo dużo czasu i niezbyt dobrze pozbywa się piłki. W dodatku to jego drugi rok w tej lidze. Na początku nabierał przeciwników na wszystkie zagrania, a teraz przychodzi mu to zdecydowanie trudniej.

Z czego po tym sezonie nie jest Pan zadowolony?

Na pewno z niektórych swoich decyzji – tych długofalowych, ale też meczowych. Myślę, że sporo tego było. Nie uciekam od tego, bo popełnianie błędów, to normalna sprawa. Tym bardziej, gdy nie ma się doświadczenia. Nie mogę powiedzieć, że czegoś żałuję, bo w momencie podejmowania decyzji wydawało mi się to najlepszą opcją.

Rok temu też przegraliście 0:3 w play-off, ale ze Stalą Ostrów Wielkopolski. Po której serii był większy niedosyt?

Trochę inna sytuacja, bo w poprzednich rozgrywkach jechaliśmy do Ostrowa jeszcze na euforii, że udało nam się wygrać to decydujące starcie z Treflem. Na wyjeździe graliśmy dobrze i wróciliśmy do Szczecina z przekonaniem, że wygramy. W trzecim meczu kontuzji doznał Martynas Paliukenas i nasza gra „siadła”. Teraz jest takie dziwne uczucie, bo naprawdę możemy być zadowoleni ze swojej gry, postępu względem początku sezonu, a z drugiej strony niedosyt jest ogromy. My w tej serii czuliśmy się, jak ryba w wodzie i myślę, że zasłużyliśmy przynajmniej na jedno zwycięstwo w tej rywalizacji. Z drugiej strony praktycznie nie było takiej sytuacji, gdzie popełnialiśmy jakiś błąd i nie płaciliśmy za niego. Toruń świetnie czytał nawet nasze minimalne potknięcia. To świadczy o klasie przeciwnika.

Przed ostatnim meczem rundy zasadniczej mogliście wpaść jeszcze na Arkę lub Stelmet. Myślę, że trafiliście najgorzej, bo Polski Cukier ma na Was odpowiedź na każdej pozycji.

Nie chcieliśmy trafić na Toruń. Nie ma w lidze drużyny, która miałaby z nimi korzystną sytuację w matchupach i nieważne, jaką wystawią piątkę. Dysponują dużą siłą rażenia praktycznie z każdej strony. Myślę, że zestawiając z nimi Arkę, Anwil czy Stelmet, to te zespoły może mają remis lub przewagę na jednej pozycji.

Waszą cechą rozpoznawczą jest to, że stanowicie zgrany monolit. A nie brakowało Wam właśnie gwiazdy, która w kluczowym momencie weźmie piłkę i zrobi różnicę? Tak, jak po drugiej stronie robił to Rob Lowery.

Różne są style. Czy tego nam brakowało, to trudno powiedzieć. Na pewno zabrakło nam dodatkowej opcji w ataku, gracza, który byłby bardziej kreatywny, potrafiłby zdobywać punkty z niczego. Taki zawodnik potrzebny jest w każdym zespole.

Ale letniej rewolucji kadrowej raczej nie będzie?

Za wcześnie, żeby o tym mówić. Na razie jest etap rozmów z zawodnikami i kształtowania się ofert. Powoli ruszamy pełną parą, bo praktycznie codziennie rozmawiam z trenerem Budzinauskasem, z prezesem Królem również jestem w kontakcie, także staramy się stworzyć kształt, jak to ma wyglądać w przyszłości. Na pewno będziemy chcieli zostawić trzon drużyny, bez wymieniania konkretnych nazwisk. Nikogo nie skreślamy, wszystkie opcje są otwarte.

Zgodzi się Pan ze stwierdzeniem, że jesteście ligowym średniakiem?

Każdy może to sobie ubrać w słowa, jak chce. Dla niektórych ten sezon będzie sukcesem, jeśli weźmiemy pod uwagę wszystkie okoliczności. Dla kogoś z większymi oczekiwaniami to może być stagnacja. Czy dla nas jako organizacji był to krok wstecz? Nie wydaje mi się. Układ sił w lidze też był dosyć klarowny – było pięć najlepszych zespołów. My ze swoim stylem gry, może z wyjątkiem trzech meczów, byliśmy koszmarem dla przeciwników. Nikt za bardzo nie chciał z nami grać w play-off, więc nie przesadzałbym z tym średniactwem.

A kto będzie mistrzem Polski i dlaczego nie Arka Gdynia?

Myślę, że Polski Cukier Toruń. A dlaczego nie Arka? Wydaje mi się, że sezon zasadniczy i faza play-off pokazują, że nie są w stanie zmienić swojego stylu grania. Gdy grali z nami, to potrafili oddać 32 rzuty za trzy i tyle samo za dwa. Nie da się na tym poziomie wykreować 30 dobrych pozycji do rzutu z dystansu. Trzeba liczyć się z tym, że kiedyś te rzuty przestaną wpadać, a jeśli bazuje się głównie na nich, to potem jest problem.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński