Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To on dokładnie opisał historię Rzeźnika z Niebuszewa. Poznajcie Jarosława Molendę

Małgorzata Klimczak
Sebastian Wołosz
To on opisał dokładnie historię Rzeźnika z Niebuszewa. Lubi kryminały i chętnie sięga do takich historii, ale chętnie pisze też o kawie i podróżach, o czym potrafi opowiadać godzinami. Jarosław Molenda przybliża mrożące krew w żyłach historie popijając kawę.

Zacznijmy od mocnego uderzenia, czyli od szczecińskiej historii „Rzeźnika z Niebuszewa”. Ta historia jest cały czas żywa. Czy, pisząc książkę, odkrył Pan coś nowego w tej historii?

- Historią Rzeźnika z Niebuszewa zająłem się przypadkiem. Okazało się, że w szczecińskim Archiwum Państwowym są akta z tej sprawy. Zrobiłem fotokopie i zacząłem w domu studiować te akta. Na początku dla własnej ciekawości. Jak zacząłem studiować, coś mi zaczęło w tej historii nie pasować. Okazało się, że nie wszystko w tej sprawie jest tak, jak głosi legenda. Dowodów na to, że ofiar rzeźnika było więcej niż jedna sąsiadka, nie ma żadnych. W aktach nie ma żadnego śladu na temat innych ofiar. Śledztwo zostało przeprowadzone błyskawicznie. Przesłuchanie świadków nie zajęło nawet tygodnia, a sama sprawa w sądzie trwała 6 godzin. Po spuszczeniu wody z jeziora Rusałka odkryto kilkadziesiąt czaszek i gawiedź przypisała to Cyppkowi, bo tam wrzucił on głowę sąsiadki. Rzecz w tym, że tę wodę spuszczono kilkadziesiąt lat później, a nie w trakcie śledztwa. Nie ma też żadnych dowodów na to, że Cyppek, bohater książki, handlował mięsem. Sam wyrok jest kuriozalny, bo został wydany na podstawie przyznania się Cyppka, który powiedział, że uderzył kobietę młotkiem w głowę, a potem ją obciął. Ale jak patolog może stwierdzić przyczynę śmierci, jeśli nie ma głowy ofiary? Wtedy istniała już daktyloskopia. Dlaczego nikt nie zdjął odcisków palców z narzędzia zbrodni? Może były tam odciski nie tylko Cyppka? Tego nikt nie sprawdził. Nie ma żadnego protokołu z przesłuchania świadków, z którymi on spędził cały dzień, a zeznają sąsiadki, które nic nie widziały.

Jakie hipotezy się pojawiają?

- Takie, że nie do końca jestem przekonany, że tylko on jest winny. Zastanawiające jest to, dlaczego nie przesłuchano dwójki sąsiadów, z którymi on imprezował. Mogliby przecież zeznać, że byli tak pijani, że nic nie pamiętają i tyle, a tu nic. Żadnej notatki w aktach. Należy wziąć pod uwagę, jaka wtedy była sytuacja polityczna i historyczna. Rozpasanie Sowietów. Niewiele wcześniej niemal nie doszło do linczu na radzieckim oficerze, który zastrzelił trójkę szczecinian. Druga kwestia jest taka, że Cyppek jest z pochodzenia Niemcem i ten Niemiec zabija Polkę. Niebuszewo to był w tamtym czasie tygiel wielokulturowy – Żydzi, Polacy, Niemcy. Moja hipoteza jest taka, że doszło do próby zatuszowania sprawy, żeby wyciszyć zaognienie tej sytuacji i szybko złapano zabójcę. Niemiec dostaje czapę, nie ma odwołania i sprawa załatwiona. To jest najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie. Możliwe też, że ta para sąsiadów donosiła na UB i dlatego była chroniona.

W takim razie dlaczego Cyppkowi przypisano kanibalizm?

- W latach 70. Leszek Szuman napisał książkę, w której opisał historię ze Szczecina o jakiejś fabryce, w której Rzeźnik kroił trupy i to nakręciło spiralę tej legendy. Widać było, że Szuman nie znał okoliczności tego morderstwa, inaczej opisał miejsce zbrodni. Napisał też, że Cyppek był SS-manem, bo miał tatuaż SS. Cyppek był kaleką i był za stary, żeby brać udział w II wojnie światowej. Pracował na kolei. Ludzi z protezą nogi nie wzięliby do SS.

Światopogląd Cyppka też temu przeczył, bo przecież siedział w więzieniu za komunizm.

- Tak, dlatego pojawiło się mnóstwo nieprawdziwych informacji na temat Cyppka. Sugerowano się tymi czaszkami znalezionymi w Rusałce. Ale weźmy pod uwagę to, że to był czas powojenny, a obok znajdował się cmentarz. Rabunek grobów był wtedy czymś naturalnym, ziemia mogła się osuwać do jeziora, więc te czaszki mogły się tam znaleźć z różnych powodów. Wątpliwości jest w tej sprawie dużo.

Napisał Pan kilka książek o tak zwanych wampirach, seryjnych mordercach. Czy ten szczeciński Cyppek miał mentalność takiego wampira?

- Nie. Na sto procent tego nie wiem, ale wydaje mi się, że to morderstwo sąsiadki to był tylko jednorazowy incydent. Może jakaś frustracja, może za dużo alkoholu. Sąsiadka mu się podobała, ale go nie chciała. Za mocno uderzył i zabił.

A rozgryzł Pan mentalność innych wampirów? Co siedzi w ich głowie?

- Tego nikt nie wie. Zauważyłem, że elementem wspólnym jest jakaś trauma z dzieciństwa, która się potem odbija, ale to też musi trafić na specyficzny grunt. Wielu ludzi miało traumatyczne dzieciństwo, ale nie stało się seryjnymi zabójcami. Różnica między naszymi a amerykańskimi wampirami polega na tym, że tamci to geniusze zbrodni, a nasi to są prymitywy do entej potęgi. Sztacheta, kamień, a potem się napić. Niewielu było takich, którzy byli na tyle inteligentni, że chcieliby pogrywać z policją czy wcześniej milicją.

Rozmawiamy o takich strasznych sprawach, a przecież pisze Pan książki o dużo przyjemniejszych rzeczach, na przykład o kawie.

- Napisałem już dwie. Jestem wielbicielem kawy. Nie jakimś tam znawcą, ale po prostu lubię kawę. Od 30 lat jeżdżę po świecie i zawsze odwiedzałem słynne kawiarnie, całkowicie dla przyjemności, nie myśląc o żadnej książce. Po napisaniu książki „Wilczyce znad Wisły” stwierdziłem, że po takim ciężkim temacie fajnie by było napisać o czymś innym, na przykład o kawiarniach. Wysłałem maila do wydawnictwa, wytypowałem wstępnie 20 kawiarni, które znam i które działają nieprzerwanie. Wydawnictwo zaakceptowało mój pomysł, ale postawiło warunek, żeby to były kawiarnie w miejscach, do których przeciętny Polak mógłby się wyprawić. Pierwsza książka ukazała się pod tytułem „Z espresso przez Europę”. Fajnie to wyglądało, więc poszedłem za ciosem i wydałem kolejną książkę „W 80 filiżanek dookoła świata”. Jest w niej 160 ilustracji, które częściowo zrobiłem sam, a częściowo udostępniły mi kawiarnie. Tutaj już sobie pozwoliłem na podróż po świecie. W Argentynie byłem w kawiarni, w której przesiadywał Gombrowicz i cała argentyńska śmietanka towarzyska. Są kawiarnie z Rio de Janeiro, z Afryki. Jeden rozdział jest poświęcony kawie, która ma swój kościół. Cafe Touba z Senegalu. W miejscowości Touba mieszka odłam religijny, który uważa, że picie kawy jest konieczne do osiągnięcia zbawienia. Ciekawostką społeczno-ekonomiczną jest to, że mnóstwo osób tam handluje tą kawą. Rano parzy się taką kawę do termosu i sprzedaje na ulicach. Dzięki temu jest niwelowane bezrobocie.

A był Pan w mieście, w którym kawa była niedobra? Ja nie wypiłam dobrej kawy w Madrycie.

- Hiszpanie nie znają się na kawach. Dobrą kawę piłem w Marbelli na Starówce, co mnie zaskoczyło, bo spodziewałem się, że tam będą popłuczyny. Dobrą kawę piłem też w Gibraltarze, jeszcze lepszą niż w Marbelli. Chociaż to już jest kultura brytyjska, czyli herbaciana. Dlatego byłem zdziwiony, że są takie ewenementy. Wie pani, ja bardziej pamiętam, gdzie piłem dobrą kawę, a nie gdzie złą. W większości popularnych kawiarni, gdzie przychodzą głównie turyści, kawy są zazwyczaj niedobre.

Czytałam kiedyś o słynnej kawiarni wiedeńskiej, do której dzisiaj przychodzą głównie turyści i gdzie serwują okropną kawę. Wiedeńczycy tam w ogóle nie chodzą.

- Dużo jest takich kawiarni. Ja osobiście piję kawę wiedeńską. Przygotowuję ją sobie w domu, ale palona jest w Wiedniu. Jest podobna niemiecka, którą można kupić w Polsce, ale to nie jest to samo. Nie wiem, jak jest teraz, ale kiedyś Szwedzi, którzy są wielkimi smakoszami kawy, w każdym regionie przygotowywali kawę trochę inaczej, bo uzależniali to od twardości wody. Inna woda jest na północy kraju, a inna na południu. I to jest miłość do kawy, jeżeli ktoś zwraca na to uwagę. Reguła jest taka, że najlepiej iść do kawiarni, w której siedzą miejscowi, bo wtedy właściciel nie odważy się podać lury. Miejscowy, który dostanie kiepską kawę, więcej nie przyjdzie, a turysta wpadnie raz, wyjedzie, potem przyjedzie inny i nie trzeba się starać. Ja chodziłem do kafejek z miejscowymi w Grecji. Wystrój jest jak z lat 70., ale za to kawa jest pyszna. W Portugalii też tak jest. Ja zawsze robię tak: jak widzę wielki plac z kafejkami pełnymi turystów, to do nich nie idę, tylko wchodzę w boczne uliczki i tam szukam miejsc, gdzie siedzą miejscowi. Czasami jeszcze biorę coś do zjedzenia do tej kawy. Uwielbiam serniki, więc jak widzę, to chętnie biorę.

Może teraz napisałby Pan książkę o sernikach?

- Myślę o tym. Tylko nie za bardzo mam czas poszukać źródeł. Ja lubię dodać do takich historii tło. Czasami historyczne, czasami jakieś anegdotki. Trzeba by było przy tym trochę podłubać.

Jest jakiś temat, którego Pan dotąd nie poruszył, a chciałby się nim zająć?

- Chciałem spróbować z powieścią, ale mi nie poszło. Ja jednak jestem przyzwyczajony pracować na faktach. Miałem fajną historię o skradzionych 16 tonach złota w Peru. Trafiłem na wspomnienia jednego z ludzi, który szukał tego złota, i napisałem taką powieść. Wysłałem do pięciu wydawnictw i z każdym byłem na etapie rozmów, ale każdemu się coś w niej nie podobało.

Jakie Pana książki ukażą się w najbliższym czasie?

- „W 80 filiżanek dookoła świata” ukazała się 15 listopada. W styczniu wydawnictwo Replika wyda mi książkę zatytułowaną „Parszywa trzynastka”, ale tytuł chyba będzie zmieniony. To jest książka o gwiazdach świata przestępczego, ale z polskim rodowodem. Będzie trzech zabójców, będzie Unabomber, trzech seryjnych, trzech gangsterów, jeden taki, którego bał się sam Al Capone, jeden też taki cyngiel, który po latach wrócił do Polski i skończył żywot w Kaliszu. Będzie genialny fałszerz, który tak wyprodukował francuski banknot, że bank francuski musiał wycofać wszystkie banknoty z tej serii, bo były nie do odróżnienia. Nazywano go Leonardo da Vinci fałszerstwa. Mam też rewolwerowca z Dzikiego Zachodu, który się nie bał Jessie Jamesa. Na wiosnę wyjdą aż trzy książki. IPN wyda biografię Alfreda Szklarskiego, Znak wyda książkę o polskiej parze porównywanej do Bonnie i Clyde’a. Do końca stycznia muszę też napisać Marię Mandel, bestię z Auchwitz.

Jarosław Molenda
Pisarz, publicysta i podróżnik. Absolwent filologii klasycznej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Członek South American Explorers i Polskiego Klubu Przygody, w ciągu ćwierć wieku odwiedził cztery kontynenty i kilkadziesiąt krajów. W latach 1996-1997 był w kolegium redakcyjnym „Encyklopedii Geograficznej Świata”. Zajmuje się szeroko rozumianą publicystyką popularnonaukową. Mieszka w Świnoujściu.

ZOBACZ TEŻ:

Bądź na bieżąco i obserwuj:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński