Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tauras Jogela: Byliśmy lepsi od zawodników NBA

Aleksander Stanuch
Aleksander Stanuch
Jogela (z piłką) w ostatnich meczach wziął na siebie odpowiedzialność za zdobywanie punktów.
Jogela (z piłką) w ostatnich meczach wziął na siebie odpowiedzialność za zdobywanie punktów. Sebastian Wołosz
Tauras Jogela, koszykarz ekstraklasowego Kinga Szczecin, opowiada o kontuzji, sukcesie z reprezentacją, treningach w USA i obecnym sezonie.

Słyszałem, że masz bardzo fajny pseudonim.

(śmiech) Tak, koledzy wołają na mnie „Jogobella”. Wiem,że to jakiś jogurt, bo w Rumunii zwracali się do mnie tak samo. Zazwyczaj mówią jednak „Jogi”.

Kiedy pierwszy raz spotkałeś się z trenerem Budzinauskasem i jak przekonał cię do gry w Szczecinie?

Latem spotkaliśmy się w Wilnie. Zaprosił mnie na rozmowę, wyjaśnił swoją wizję drużyny, a ja się zgodziłem. Miałem kilka innych opcji, ale kiedy trener spotyka się z tobą osobiście to znaczy trochę więcej, jest bardziej oficjalnie. Mój agent rozmawiał z trenerem, gdy ten pracował jeszcze w Polpharmie, ale ostatecznie nasze drogi się nie spotkały. Znam go zatem bardzo dobrze.

Co go wyróżnia na tle innych szkoleniowców?

Bardzo dba o szczegóły, jeśli chodzi o swoich zawodników, ich zdrowie, wie wszystko. Jest bardzo doświadczonym trenerem, a poza tym sam był koszykarzem, a to bardzo pomaga. Z każdym w drużynie dogada się w jego ojczystym języku, co też jest ważne. To tylko pokazuje, jak jest inteligentny. Mogę wypowiadać się o nim w samych superlatywach.

Z jakich lig miałeś jeszcze oferty?

W lidze łotewskiej grałem dla BK Barons, ale miałem propozycje z mocniejszych drużyn. Odzywały się też kluby z Litwy, ale żadna oficjalna oferta nie wylądowała na stole. Kończyło się na samej rozmowie.

Liga polska bardzo różni się od łotewskiej?

Tutaj gra się koszykówkę bardzo fizyczną. Poza tym zespoły mają więcej pieniędzy i mogą sprowadzać lepszych, bardziej doświadczonych graczy. W poprzednim sezonie na Łotwie mieliśmy ogólnie tylko 12-13 zagranicznych koszykarzy.

Na początku sezonu można było odnieść wrażenie, że rzuty z dalszej odległości są twoją słabością. Teraz to się trochę zmieniło.

Ja bym powiedział, że wręcz przeciwnie - to moja mocna strona. Dużo latem pracowałem nad tym elementem. Na początku może rzeczywiście nie było najlepiej, ale nie można tego oceniać po zaledwie kilku meczach. Już widać w tym elemencie poprawę i oby już tak pozostało.

Za wami dziesięć meczów i pięć porażek, a więc wystartowaliście średnio. Spodziewałeś się tego?

Potrzebowaliśmy trochę czasu, ale myślę, że już jesteśmy na dobrej drodze. Przegraliśmy kilka szalonych meczów, np. w Krośnie. Po raz pierwszy w karierze zdarzyło mi się, że moja drużyna ma ponad 20 punktów przewagi i przegrywa. Byliśmy za bardzo zrelaksowani, wszystko nam wychodziło. To kolejna lekcja dla nas i drugi raz nie popełnimy tego samego błędu.

Miał na to wpływ fakt, że w październiku zagraliście aż osiem meczów i byliście zmęczeni?

Nie sądzę, żebyśmy potrzebowali dłuższego odpoczynku. Po prostu czasem nie mieliśmy szczęścia. Szczególnie przeciwko Rosie, która trafiała prawie wszystko z dystansu, a my mimo to graliśmy bardzo dobrze. To też nie był nasz dzień. Ten mecz oraz w Krośnie powinniśmy wygrać.

A jak przebiega współpraca z nowymi kolegami? Nauczyłeś się czegoś nowego?

Każdy zawodnik jest inny, więc od każdego można się czegoś nauczyć. Oczywiście, „Kiko” [Paweł Kikowski - przyp. red.] jest bardzo doświadczony i zawsze można z nim porozmawiać, służy radą. No i jest kapitanem, więc musimy go słuchać (śmiech).

A kto ma najlepsze poczucie humoru?

Ooo... Diduszko, bez dwóch zdań. O mój Boże, trudno mi to nawet opisać. Szalony gość, dobry tancerz, a uśmiech nie schodzi mu z twarzy. Świetnie mieć takiego człowieka w szatni, bo dobra atmosfera jest bardzo ważna. Pracujemy nad nią od początku okresu przygotowawczego.

W 2009 roku razem z reprezentacją zdobyliście wicemistrzostwo Europy do lat 16, a ty zostałeś wybrany MVP turnieju. Jak wspominasz tamten okres?

Szczerze mówiąc, staram się o tym zapomnieć. Nie zależy mi na tej nagrodzie. Może byłoby inaczej, gdybyśmy zdobyli złoto. Miałem 16 lat, byłem rozczarowany, nie rozumiałem, dlaczego przegraliśmy finał. W dodatku od tego momentu zaczęły się moje problemy ze zdrowiem.

Jakie?

Kontuzja barku. Dochodziłem do zdrowia przez siedem miesięcy. Trudno było mi wrócić na właściwy tor, bo wciąż byłem młody, a psychika nie była moją mocną stroną. Później przyplątały się kolejne, mniejsze urazy i pauzowałem przez miesiąc lub kilka tygodni, to było frustrujące.

Na tym turnieju grał też twój obecny kolega z drużyny – Martynas Paliukenas. Mówi się, że świetny obrońca, ale marny strzelec.

Ile ludzi, tyle opinii. Martynas to najlepszy obrońca w PLK, a wcześniej w lidze litewskiej. Mogę też potwierdzić, że potrafi rzucać, bo trenuję z nim codziennie. Może nie jest snajperem, nie jest to jego najmocniejsza strona, ale całą swoją energię przeznacza na grę w obronie. Naprawdę nie chciałbym grać przeciwko niemu. Broni świetnie na obwodzie, ale też tyłem do kosza, jest silny, skacze wysoko i pomaga innym. Kiedy wykonujesz na parkiecie takie rzeczy, to rzuty nie są w tym wszystkim najważniejsze.

W 2012 roku miałeś styczność z koszykówką na bardzo wysokim poziomie.

Tak, ja i mój przyjaciel Vytenis Cizauskas zostaliśmy wybrani do turnieju Nike Hoop Summit. Grałem z takimi zawodnikami, jak Anthony Bennett, Andrew Wiggins czy Dario Sarić i z wieloma innymi, którzy grają lub grali w NBA. Przez tydzień w Portland trenowaliśmy u boku najlepszych szkoleniowców i mogliśmy skorzystać z warunków, które na co dzień mają zawodnicy w USA. To było świetne doświadczenie, a przeciwko nam grali Nerlens Noel czy Tony Parker, ale wygraliśmy, a to najważniejsze (śmiech).

Kto zrobił na tobie największe wrażenie?

Przede wszystkim uświadomiliśmy sobie, jak trudno dostać się do NBA z Litwy czy ogólnie z Europy. Mieliśmy obok siebie graczy, którzy za chwilę mieli trafić do NBA z wysokim numerem w drafcie, a byli na podobnym poziomie lub nawet gorsi od nas. Najlepszym tego przykładem jest Bennett. Nie rozumieliśmy, jakim cudem on będzie wybrany z wysokim numerem. Za to Wiggins był bestią od samego początku. Był najmłodszy na tym turnieju, ale robił ogromne wrażenie. Szczególnie jego warunki fizyczne, szybkość, skoczność, a głową dotykał obręczy. Jeden z najlepszych atletów, jakich widziałem kiedykolwiek.

Gdzie zatem widzisz siebie za kilka lat? Masz jakąś wymarzoną ligę, w której chciałbyś zagrać?

Gram po to, żeby ciągle piąć się w górę. Obecnie nie mam wyznaczonego celu, ale wiadomo, że chcę grać na coraz wyższym poziomie z jeszcze lepszymi zawodnikami.

Twój brat idzie trochę w twoje ślady.

Tak, obecnie ma podpisany kontrakt z Żalgirisem, gra teraz w drugiej drużynie. To najlepszy klub na Litwie, więc ma tam wszystko, czego potrzebuje. Ma dopiero 19 lat, ale widać potencjał. Latem bardzo często gramy przeciwko sobie i czasami mnie ogrywa, bo dobry z niego strzelec. Ma też za sobą kilka kontuzji, ale wspieram go, często ze sobą rozmawiamy. Cała moja rodzina jest bardzo usportowiona, bo także mój tata grał profesjonalnie w koszykówkę. Mimo że nie występował w najsilniejszych drużynach, to zawsze był jednym z najlepszych strzelców w lidze.

Na koniec powiedz, jak podoba ci się w Szczecinie?

Bardzo fajne miasto. W klubie też mamy wszystko, czego nam trzeba, pełen profesjonalizm. Mamy świetną halę, która może się nie wypełnia, ale ludzie zaczną przychodzić, kiedy będziemy regularnie wygrywać... czyli niedługo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński