Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sztuka oswajania problemów. Wystawa Moniki Mamzety w Trafostacji Sztuki w Szczecinie

Agata Maksymiuk
Agata Maksymiuk
Jak mówi - sztuka to jej sposób radzenia sobie z rzeczywistością. Tworzy już od przeszło 25 lat. Czerpie z tego, co dotyka ją najbardziej. Monika Mamzeta, autorka głośnych projektów „Jak dorosnę będę dziewicą” czy „Idzie RAK... będzie ZNAK", po raz pierwszy wystawiła swoje prace w Szczecinie. Wystawę można oglądać w Trafostacji Sztuki do 26 września.

Odwiedzasz Szczecin po raz pierwszy i to z zupełnie nową wystawą, a ja, zamiast gratulować, wolałabym życzyć Ci kolejnego twórczego przestoju (uśmiech).

- Rzeczywiście najczęściej tworzę w odpowiedzi na problemy. Kiedy dzieje się coś złego, uciekam w sztukę. To mój sposób radzenia sobie z rzeczywistością. Na szczęście inspirujące doświadczenia nie zawsze muszą wychodzić z trzewi. Gdybym potrafiła tworzyć jedynie w reakcji na personalne bolesne doświadczenia, to sama życzyłabym sobie wyłącznie twórczych przestojów (śmiech). Ale nasza rzeczywistość jest bardzo bogata. Dla przykładu praca „Hej ho” powstała w stosunkowo spokojnym czasie. Byłam w drugiej ciąży i wszystko się układało. Do zabrania głosu popchnęła mnie wtedy polityka. A jeśli o tę chodzi, to w Polsce inspiracji na pewno mi nie zabraknie (uśmiech).

Przekrój wszystkich Twoich inspiracji możemy oglądać na trzech piętrach Trafo, aż do 26 września. Pozwolę sobie na mały spoiler - zwiedzanie zaczyna się od dość intensywnego doznania na poziomie -1. Prezentowane tam prace chyba po raz pierwszy wystąpiły w takim zestawieniu?

- To prawda, wymyśliła je kuratorka wystawy i właścicielka Wall Gallery, Anna Walewska. Na temat każdego układu prac można było dyskutować, ale nie na temat tego (uśmiech). Opowiedziała mi o nim podczas podróży do Szczecina. Zamysł był taki, by zestawić ze sobą - Bez tytułu (Uśmiech), „Jak dorosnę będę dziewicą” i „Pietę”. Projekty miały układać się w tryptyk, a podejście do nich być tak skonstruowane, że od razu patrzylibyśmy na nie centralnie - jak na ołtarz. Na miejscu okazało się, że w galerii jest ku temu idealna sala - właśnie na poziomie -1. Przyciemnione światła i kolumny dodatkowo wzmocniły skojarzenie związane z takim zestawieniem.

Wymienione prace powstały w różnych okresach Twojej twórczości, ale okazuje się, prowadzą ze sobą doskonały dialog.

- Każda z nich ma bardzo emocjonalny charakter. Pamiętam, jak kiedyś dziennikarka po obejrzeniu „Uśmiechu” zapytała mnie - czy to blizna po histerektomii? Byłam zaskoczona, że można w ten sposób odczytać tę pracę, bo to przecież blizna po cesarskim cięciu. Okazało się, że po latach dogoniło mnie to pytanie - właśnie szykuję się do tego zabiegu. „Jak dorosnę będę dziewicą” też ma swoją historię. Oprócz tego, że do pracy pozowała moja koleżanka, z którą obie w tym samym czasie byłyśmy w ciąży, to kilka razy zdarzyło się, że projekt był cenzurowany. Pamiętam sytuację z Budapesztu. Szykowałyśmy się do wystawy w Instytucie Polskim i otrzymałam telefon z prośbą o podmianę tej pracy na inną. Nie obeszło się bez zgrzytu. Szczęśliwym trafem okazało się, że w tym samym czasie odbywa się w Budapeszcie wystawa prac feministycznych i przyjęli „Jak dorosnę będę dziewicą”. Tak za jednym transportem zaliczyłam dwie wystawy. A jeśli chodzi o Instytut, to nie ustąpiłam tak łatwo. Wydrukowałam koszulki z „Dziewicą” i pojawiłyśmy się w nich na wernisażu. Z tych trzech prac „Pieta” jest najrzadziej wystawianym projektem. Na co dzień wisi u mnie w domu. Na zdjęciu jest moja mama trzymająca na rękach moją babcię. Fotografia była zrobiona w szpitalu. Babcia wróciła po tym jeszcze do domu, ale wkrótce zmarła. Projekt jest bardzo osobisty. Szczególnie że byłam z babcią blisko. Zawsze chętnie mi pozowała. Kiedy studiowałam, często potrzebowałam modelek, a ona nigdy nie odmawiała. Mówiła, że ma dużo wolnego czasu, więc chętnie pomoże (uśmiech).

Słucham, jak opowiadasz o swoich projektach, i intryguje mnie, że z jednej strony jesteś panią prawnik, z drugiej panią artystką. Czy równoczesne uprawianie tych zawodów się nie wyklucza?
- Zawsze starałam się rozdzielać te sfery. W zasadzie one dopiero teraz zaczęły się łączyć. Kancelaria Patentowa Patpol, z którą współpracuję jako adwokatka i rzeczniczka patentowa, stała się mecenasem Wall Gallery, która mnie reprezentuje jako artystkę. Nie ukrywam, że obawiałam się tego połączenia. Zarówno adwokat, jak i rzecznik patentowy to zawody zaufania publicznego. Natomiast artyści nie są postrzegani w naszym społeczeństwie, jako osoby twardo stąpające po ziemi. To między innymi dlatego, kiedy zostałam rzeczniczką patentową, zdecydowałam się przyjąć pseudonim. Ale żebyśmy mieli jasność - ja nie mierzę się z tym na co dzień. Miałam różne przemyślenia na ten temat i muszę przyznać, że niektóre z nich były niepotrzebne. Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie reakcja prezeski kancelarii, która po obejrzeniu projektu „Extra Safe 2” stwierdziła, że chciałaby mieć fotos z tego wideo.

Czyżby wyłonił się nam tu brak wiary w ludzi (uśmiech)?

- Odrobinę na pewno. Okazuje się, że ludzie są bardziej otwarci na sztukę, nawet tę krytyczną, niż nam się wydaje. Zresztą, co tu dużo mówić. Całe życie edukuję swoich rodziców w tym kierunku. Kiedy poszłam na rzeźbę, mówili - no dobrze, coś tam będzie lepić, jak Rodin czy Camille Claudel. I to było dla nich w porządku. Ale jak zaczęłam swoje fiku-miku, pojawiła się konsternacja i może pewna doza nieśmiałości. Z perspektywy czasu myślę jednak, że sztuka mocno wzbogaciła ich życie.

Tu pojawia się pytanie o granice sztuki - gdzie w takim razie leżą?

- Sztuka jest po to, żeby kontestować granice i myślę, że ich poszerzanie dzieje się nieustannie. Dostałam wiele takich sygnałów przy realizacji „Idzie RAK... będzie ZNAK". Artur Żmijewski, z którym się przyjaźnię, powiedział mi w kontekście tego projektu, że to co robię jest naprawdę odważne, bo robię rzeczy, które narażają moją codzienną egzystencję i ryzykuję ostracyzmem zawodowym. To mocne słowa, szczególnie wspominając jego wczesne prace. Jednak najwidoczniej można to tak postrzegać.

Projekt „Idzie RAK... będzie ZNAK" jest ważny z wielu względów, był też szeroko komentowany w mediach. Dlaczego? - To każdy sam odkryje w Trafo. Ale powiedz proszę, jak bardzo skomplikowana była jego realizacja?

- „Idzie RAK” to międzynarodowy konkurs na projekt tatuażu na moją zrekonstruowaną pierś po mastektomii. Rozpisałam konkursowy regulamin, zorganizowałam komisję i tak się zaczęło. Zależało nam, aby projekty były zanonimizowane. Wpłynęło do nas ponad 50 projektów. Wyróżnione prace można obejrzeć w Trafostacji w formie statecznej i na filmie „Makeover”, gdzie dokonuję przymiarek. Można też zobaczyć film „Ink”, czyli dokumentację z realizacji zwycięskiego tatuażu. Co jednak ciekawe, Artur Żmijewski, który pierwotnie zgodził się na swój udział w jury konkursu, po obejrzeniu nadesłanych prac poprosił mnie o zwolnienie z tego obowiązku. Przekazał mi to najpierw telefonicznie, później na piśmie. Dla niego była to zbyt daleko idąca ingerencja artystyczna.

Niemniej kontrowersyjne wydaje się też wykonanie maski pośmiertnej zmarłego dziadka czy torsu przed zabiegiem usunięcia piersi.
Czy nie łatwiej by było po prostu to przeżyć?

- Niektórzy pewnie tak by woleli. Śmierć dziadka była dla mnie straszliwym ciosem. To był ukochany dziadek, którego brak jest codziennie odczuwalny. Nie zdążyłam się z nim pożegnać. W pewnym sensie odlew był dla mnie sposobem na to, choć projekt nadal jest otwarty. Pracując nad jego ściągnięciem, poprosiłam o pomoc Pawła Althamera, który zawsze był znacznie lepszy ode mnie w sprawach technicznych. W prosektorium mieliśmy tylko jedno podejście. Udało się. Zdejmowanie odlewu ze mnie, czego dokonał Jacek Kowalski z Wydziału Rzeźby ASP w Warszawie, przy tym było emocjonalnym pikusiem. Tworząc w ten sposób, mam poczucie, że te wszystkie emocje, te wszystkie wydarzenia nie idą na marne.

W takim razie życzę Ci emocji, które pozwolą Ci tak kształtować sztukę, jakbyś sobie tego życzyła.

- Punktem wyjścia dla mojej twórczości jest moje życie i moje doświadczenia, ewentualnie doświadczenia osób mi bliskich. Staram się, by to, co robię, zyskało charakter uniwersalny. A ponieważ jestem kobietą, nosi to feministyczną wartość. Do tej pory w sztuce uważało się, że to doświadczenia mężczyzn mają charakter uniwersalny. Wierzę, że z moimi koleżankami artystkami mamy siłę, by to zmienić. I tego sobie, i im życzę.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński