Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szczecińska Odra. Czar dżinsów z PRL-u

Ynona Husaim-Sobecka / Krystyna Pohl
W dżinsowej kolekcji młodzieżowej dodatkowym elementem były haftowane motywy kwiatowe i morskie.
W dżinsowej kolekcji młodzieżowej dodatkowym elementem były haftowane motywy kwiatowe i morskie.
W najlepszych czasach pracowało tu prawie tysiąc osób. Zarobki były wyższe, niż w stoczni.

Miałyśmy swoją stację

- Kiedyś szyliśmy na dwie zmiany, w każdym zespole było po 80 osób. Mieliśmy wszystko: tokarnię, stolarnię, mechaników, samochody rozwożące towar, nawet stację benzynową i najnowocześniejsze maszyny do szycia - opowiada pani Krystyna Szypuła. W Odrze pracowała od 1973 roku, do jej zamknięcia - do 2008 roku. Zaczęła zaraz po szkole średniej. Pamięta czasy świetności firmy, palącą się Kaskadę i upadek zakładu, kiedy na jego czele stał prezes Henryk Waluś. To ona ratowała firmę, prowadząc rozmowy z delegatami Skarbu Państwa.

Odra krótko należała do Dany. Szybko się usamodzielniła. Zaczynała od szycia odzieży roboczej, by przejść na garnitury z wysokogatunkowej wełny. Potem weszła arizona - nowy materiał, który zmienił oblicze zakładu.

- Przyszłam tu na praktykę, tylko na pół roku. Zostałam do końca - wspomina Zuzanna Sikorska. Zaczynała na początku lat 70-tych.

Od czasów arizony, na wyroby firmy mówiono zmianę "odrzaki" lub "szariki". Ciuchy z materiału udającego dżins były marzeniem młodych mężczyzn, których nie było stać na Pewex. Odra zatrudniała nawet dwóch plastyków, którzy projektowali odzież wzorowaną na zachodnich wyrobach. Pół męskiego Szczecina chodziło wówczas w kompletach: spodnie i sportowa bluza.

Sztuka prania w ciapki

Dżins nie musiał być w kolorze blue. Najmodniejsze było połączenie czerni z kontrastowymi dodatkami. Obowiązkowo - suwaki.

- Prawdziwy szał zaczął się jak weszły marmurki. Każdy chciał je mieć mówi Zuzanna Sikorska. - Co myśmy nie robili, by uzyskać taki materiał! Znaliśmy wszystkie zakłady pralnicze na terenie Szczecina.

Z fabryki przychodził normalny dżins. By go fantazyjnie powycierać, trzeba było eksperymentować na własną rękę z chlorem. Najpierw stolarnia zrobiła specjalne kosteczki, które prano razem z materiałem. Materiał wyglądał świetnie. Jednak metoda okazała się nie najlepsza, w tkaninie szybko robiły się dziury. Po setkach eksperymentów postawiono na piłeczki pingpongowe. Dżins, prany w mieszaninie chloru z dodatkiem chińskiego plastiku, nabierał wreszcie odpowiednich kolorów.

Druga młodość dżinsów zaczęła się, kiedy weszły w modę plecionki.

- Materiałowe warkoczyki wszywałyśmy gdzie popadnie - mówi pani Zuzanna. - Wszyscy je pletli. Ale moda szybko się skończyła.

Ubierałyśmy gwiazdorów

Komplety letnie w wersji eleganckiej.

- Jak przyjeżdżał znany aktor, piosenkarz, wyjeżdżał od nas z komplecikiem ciuchów szytym na miarę - mówi pani Ania, która odeszła z pracy na początku lat 80-tych. - Uwielbiali nas. Oczywiście wszystko mieli za darmo. W takim stroju to nawet na Zachód nie było wstyd wyjechać. To był prawdziwy hit.

Kolejki po dżinsowe cuda ustawały się przed sklepami od świtu.

- Byłyśmy uprzywilejowane, dostawałyśmy specjalne bony na nasze wyroby - przypomina pani Ewa. - Mógłby ktoś pomyśleć, że szyjąc tak długo ciuchy dżinsowe, nie będziemy mogły na nie po pracy patrzeć. Ale mój mąż był taki dumny ze swojego kompletu. Wszyscy koledzy mu tej kurtki zazdrościli.

Szefowie formy myśleli o rozbudowie. Obok miał powstać kompleks rekreacyjny.

Cudowne lata 70-te

- Wtedy szyło się tysiące. Pamiętam zamówienie do Związku Radzieckiego na 100 tysięcy kompletów. Dwie zmiany szyły to przez ponad miesiąc - opowiada Krystyna Szypuła.

Potem przeszło drugie zmówienie na 200 tysięcy kompletów. Między partiami była tylko jedna różnica - klapka przy kieszeni nie była w szpic, ale zaokrąglona. W firmie panowała wówczas niewyobrażalna ciasnota. Wykorzystany był każdy kąt. Od piwnic po dach. Administracja narzekała, że biurko stoi koło biurka. Nikt jednak nie szukał innej pracy.

W Odrze dobrze się zarabiało i zawsze było miejsce w przedszkolu dla dzieci. Ale o etat tu nie było łatwo. Co roku "odzieżówkę" kończyło 7 klas, w każdej prawie 30 dziewczyn. Do Odry przyjmowano najwyżej 10 kobiet, drugie tyle do Dany. To były dwa najlepsze zakłady pracy, oferujące wynagrodzenie większe, niż mieli stoczniowcy.

- Najlepsza była popołudniowa zmiana w sobotę - wspominają kobiety. - Przy maszynach siedziało się już z wałkami na głowie. Kończyłyśmy pracę około 18 i ruszałyśmy w miasto. Co tydzień szłyśmy tańczyć, zwykle do Kaskady. Balowaliśmy do rana. Młodość szumiała nam w głowie, o rachunek nigdy nie musiałyśmy się martwić. Nie to, co teraz.

Ściana ognia za oknem

- Cholera, znowu spalili kotlety!!! - denerwowały się panie, które wyszły na chwilę na papierosa. Kiedy kucharzom Kaskady zdarzała się kulinarna wpadka od razu czuć ją było w całym budynku Odry. Tym razem nie były to kotlety.

- Zobaczyliśmy przez okno ścianę ognia. Ludzie uciekali w kapciach, baliśmy się, że wybuchnie gaz - mówi pani Zuzia. - Ściana, która sąsiadowała z Kaskadą była zastanowiona belami materiału. Nikt nie patrzył ile to waży, przenosiłyśmy dżins, by uratować co się da.

Dach, wiadrami wody polewali mężczyźni z krojowni. Oni widzieli jak z okien Kaskady wyskakują ludzie. Kilku zbiegło na dół, by ich ratować.

Był sklep w Berlinie

W miejscu, gdzie stał budynek Odry, w 1912 roku wybudowano fabrykę odzieży męskiej, której właścicielami byli bracia Benno i Gustaw Feldberg. Obecna ulica Niepodległości nosiła nazwę Paradeplatz. Po śmierci braci, od 1926 roku firmę prowadzili ich synowie Walter i Sigbert. Tuż przed wojną zmienili nazwę fabryki na Herrenkleider -Fabrik Odermark. Firma szyła odzież (także dziecięcą) nie tylko w swojej siedzibie, ale i zlecała pracę licznym chałupnikom na terenie Szczecina. Miała sklep z wyrobami w Berlinie.

W czasie wojny fabryka i przyległa kamienica zostały zbombardowane. Ocalał Haus Ponath, późniejsza Kaskada. Ruiny fabryki stały do roku 1962, kiedy to zapadła decyzja o budowie zakładu odzieżowego. Za budowę odpowiadał Józef Kubiszyn. Został oddelegowany z Dany, gdzie był dyrektorem ds. inwestycji. On też wymyślił nazwę Odra.

24 lipca 1964 roku odbyło się uroczyste otwarcie ZPO Odra. Na otwarcie przyjechała delegacja ministerstwa przemysłu lekkiego. Odra była perłą polskiego przemysłu odzieżowego. Miała najnowocześniejsze maszyny i urządzenia. Na pięciu kondygnacjach były krojownie i szwalnie.

Kobiety były dumne

W pierwszym roku w Odrze pracowało 625 osób, w następnym już tysiąc. Dostać się do pracy w Odrze nie było łatwo. Kobiety, bo to one stanowiły zdecydowaną większość załogi były dumne, że tam pracują. Pracowały na akord i w pewnych okresach zarabiały nawet lepiej niż stoczniowcy. Odra miała własne przedszkole, przychodnię, ośrodek wczasowy. W latach 70. opracowano w Łodzi plan rozbudowy zakładu. Był imponujący, miał powstać drugi budynek. Do realizacji nigdy nie doszło.

Władza przez długie lata lubiła się Odrą chwalić. Każdą delegację zagraniczną, która odwiedzała Szczecin, przyprowadzano do Odry. Stąd w księgach pamiątkowych widnieją wpisy w kilku językach. Członkowie delegacji zazwyczaj wychodzili z prezentami, podobnie jak znani aktorzy, czy ludzie estrady.

Odra przez trzy dekady szyła słynne spodnie z teksasu, czyli polskiej tkaniny arizona (bawełna ze sztucznym włóknem). Szyła też dżinsowe bluzy, marynarki, kamizelki, z czasem spódnice, długie płaszcze. Hitem okazały się dżinsy -marmurki, szyte z powycieranej, wybielonej tkaniny.

Każdy chciał je mieć. Pod sklepami ustawiały się długie kolejki, niekiedy nawet z listami społecznymi. Wyroby z Odry zdobywały medale i nagrody na różnych targach.

Z dżinsami opłacało się wyjeżdżać na zagraniczną wycieczkę, szczególnie do byłego ZSRR. Tam za dwie pary spodni można było dostać niezły aparat fotograficzny lub złoty pierścionek.

Dyrektorkę wywiozły na taczkach

Budynek Odry został rozebrany w 2008 roku.

Przez cztery lata, od 1988 roku w Odrze pracowała znana szczecińska projektantka Zofia Zdun-Matraszek (przez długie lata główna projektantka Dany).

Odra szyła wówczas spodnie dżinsowe i sztruksowe. Chciała rozszerzyć asortyment i stać się wiodącym zakładem sportowej odzieży młodzieżowej. Zaprojektowałam spodnie, kamizelki, spódnice, sukienki, długie zamaszyste płaszcze. Sesja fotograficzna odbyła się na Wałach Chrobrego. Potem kolorowe zdjęcia wisiały w holu zakładu. Ta odzież też okazała się hitem, Odra miała szanse na kolejny sukces.

Niestety, na emeryturę odszedł Józef Kubiszyn. Przepracował on w Odrze prawie 20 lat. Dwukrotnie był dyrektorem. Ponownie został nim w 1982 roku po powrocie z Moskwy, gdzie był attache handlowym. Wtedy załoga napisała: "Wracaj Kubiszynie, Odra ginie".

Zakładem zaczęły kierować dwie panie. Niestety interesy nie szły dobrze. Jedną z nich nawet załoga wywiozła na taczkach. Już potem Odra nie miała szczęścia do prawdziwych menedżerów. A i rynek się zmienił. Zalała go najpierw tania odzież turecka a potem chińska.

Kolejnego dyrektora, słynnego pana W., który nie płacił przez kilka miesięcy i obrażał ludzi, protestujący stoczniowcy w 2002 roku wywlekli na ulicę.

Budynek Odry został rozebrany w 2008 roku.

W artykule wykorzystano rozmowy z pracownikami zakładu zebrane w 2008 roku

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński