Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szczecinianka pomaga dzieciom w Afryce

Krystyna Pohl
Przerwa śniadaniowa w szkole podstawowej w Zamokuhle w RPA.
Przerwa śniadaniowa w szkole podstawowej w Zamokuhle w RPA.
Wychuchana jedynaczka ze Szczecina gotuje i ceruje ubrania afrykańskich dzieci i jeszcze za to płaci.
Większość wychowanków sierocińca stanowią chłopcy. Na zdjęciu z Agnieszką Osiną.
Większość wychowanków sierocińca stanowią chłopcy. Na zdjęciu z Agnieszką Osiną.

Większość wychowanków sierocińca stanowią chłopcy. Na zdjęciu z Agnieszką Osiną.

W drodze z Kapsztadu do Anglii tylko na parę dni wpadła do Szczecina, do rodziców.

Agnieszka Osina, absolwentka szczecińskiego LO Towarzystwa Salezjańskiego, od 2005 roku jest studentką Uniwersytetu w York. Ukończyła historię sztuki a teraz w Anglii studiuje na drugim fakultecie obronę praw człowieka. Pracę dyplomową chce poświęcić obronie praw dziecka w Kenii. Agnieszka od dwóch lat jest wolontariuszką studenckiej organizacji charytatywnej Tenteleni. Istnieje od ponad dziesięciu lat. Wspiera edukację w szkołach i sierocińcach w pięciu krajach afrykańskich (RPA, Kenia, Zanzibar, Malawi, Suazi). Wolontariuszami są studenci dziesięciu brytyjskich uniwersytetów.

Agnieszka, to szeroki uśmiech, ciepłe spojrzenie i serdeczność, która sprawia, że chce się jej powierzyć największe tajemnice. Mówi, że zawsze szła pod prąd. Ukochana jedynaczka mogłaby co roku jeździć na zagraniczne wycieczki, ale to nie jej bajka. Można świat oglądać a ona próbuje go zrozumieć i stara się zmienić.

Zarobić, żeby pomóc

Agnieszka Osina z Johnsonem, wychowankiem sierocińca.
Agnieszka Osina z Johnsonem, wychowankiem sierocińca.

Agnieszka Osina z Johnsonem, wychowankiem sierocińca.

Któregoś dnia zobaczyła na uczelni plakat z informacją o organizacji Tenteleni z zaproszeniem na spotkanie. Połączone z filmem i opowieściami wolontariuszy trwało ponad godzinę. Zostało w pamięci. Już kiedyś myślała o takiej działalności. Złożyła podanie. Została zaproszona na rozmowy, potem szkolenia. Latem 2007 roku po raz pierwszy wyjechała do RPA.

- Na wyjazd, bilet lotniczy i utrzymanie musiałam sama zdobyć pieniądze. Wzięcie pieniędzy od rodziców w ogóle nie wchodziło w grę - opowiada. - Aby zarobić, imałam się różnych zajęć. Organizowałam koncerty, uczyłam tańczyć salsę, sprzedawałam ciasteczka. Szukałam też sponsorów w Anglii i w Polsce.

Miejscem pracy czternastu wolontariuszy było niewielkie miasteczko w Republice Południowej Afryki w pobliżu granicy z Mozambikiem. Mieszkali w taniutkim hostelu, sami gotowali posiłki, każdego ranka o szóstej ciężarówka dowoziła ich do szkoły. Praca trwała od siódmej do siedemnastej. Pierwsze wrażenie? Mocne, żeby nie powiedzieć szokujące. To była zupełnie inna RPA od tej, którą poznała rok wcześniej, gdy na zaproszenie uniwersyteckiej koleżanki przyjechała do Johannesburga. Inna od tej, którą reklamują biura podróży.

Nie mogę pouczać, nawet kiedy biją

Przerwa śniadaniowa w szkole podstawowej w Zamokuhle w RPA.
Przerwa śniadaniowa w szkole podstawowej w Zamokuhle w RPA.

Przerwa śniadaniowa w szkole podstawowej w Zamokuhle w RPA.

- Szkoła przepełniona, w klasach od 70 do 100 uczniów to norma. Trudno nad nimi zapanować, aby utrzymać jaki taki porządek nauczyciele biją uczniów i to mocno - wylicza Agnieszka. - Do tego dochodzi przestarzały system nauczania, niska znajomość angielskiego u nauczycieli i dzieci, co utrudnia porozumienie. Jasne, że w pierwszej chwili miałam odruch, aby zaprotestować przeciwko temu biciu. Ale tego mi robić nie wolno. Ja nie pojechałam tam, aby pouczać i zbawiać świat. Mogę się nie zgadzać, nie akceptować pewnych zachowań, ale nie mogę okazać agresji, złości i wyższości tylko dlatego, że jestem biała. Mogę natomiast pokazać inne, nawet niekonwencjonalne sposoby zdyscyplinowania dzieci. Sama takie stosowałam. Stawałam na stole, aby wszyscy mogli mnie widzieć, śpiewałam piosenki i wtedy rzeczywiście robiła się cisza.

Agnieszka dokładnie pamiętała szkolenia wolontariuszy Tenteleni. Przede wszystkim tolerancja i opanowanie, duża wiedza o obcych kulturach, zwyczajach, tradycjach. Żadnego działania pod wpływem emocji.

Wolontariat w RPA trwał 10 tygodni. Stamtąd wyjeżdżała też do Suazi i Mozambiku. Było ciężko, było trudno, w dodatku bardzo się o nią niepokoili rodzice, ale wiedziała, że z pracy w organizacji już się nie wycofa. Radości dzieciaków nie da się zapomnieć. One, jak wszystkie dzieci na świecie, bardzo potrzebują ciepła i miłości.

Strzały w drodze do szkoły

W następnym roku na ponad trzy miesiące wyjechała do Kenii, do Kisumu. To trzecie co do wielkości kenijskie miasto. Leży nad Jeziorem Wiktoria. Też musiała zdobyć pieniądze na wyjazd. Pojechało tylko pięciu wolontariuszy a miało jechać 20. Nie wszystkim udało się zebrać pieniądze. Pracowała w szkole podstawowej i w sierocińcu Migosi. W mieście ciągle wybuchały konflikty między plemionami Luo a Kikuju. Czasem słyszała strzały a jadąc do szkoły widziała trupy. Sierociniec prowadzi kenijskie małżeństwo Judith i Henry. Są rodzicami ośmiorga dzieci i opiekują się jeszcze 30. Wychowankowie mają od dwóch miesięcy do 20 lat. Wśród nich sporo chłopców. Zostali uratowani przed śmiercią. Zgodnie z okrutną tradycją, niezamężne kobiety z plemienia Luo mogą zatrzymać urodzone dziecko, jeśli jest dziewczynką. Chłopcy są zabijani. W sierocińcu są też kilkuletnie dzieci uzależnione od kleju, którego opary wdychają. Przywożone są prosto z ulicy.

Agnieszka w sierocińcu prała, sprzątała, gotowała, przyszywała guziki i łatki do podartych spodni. Wszystkich tych zajęć uczyła dzieci. Warunki dla wolontariuszy, w porównaniu z RPA były o wiele gorsze. Bieda.

Afryka to dzieci

- Mieszkaliśmy z karaluchami, ciągle brakowało albo prądu albo wody - wylicza. - Niemalże każdego dnia do jedzenia był tylko ryż i pomidory. Czasem miałam tego wszystkiego serdecznie dość

Po chwili dodaje: - Śmieszy mnie postrzeganie wolontariatu w Polsce. Najczęściej kojarzy się z wyjazdem jakiejś gwiazdy do Afryki i całej sesji zdjęciowej poświęconej temu jak to ona przytula biedne dzieci. Wyjazd jest parodniowy, aktorce czy modelce towarzyszy zazwyczaj kilkanaście osób. Efekt takiego wyjazdu jest żaden, ale za to duże marnotrawstwo pieniędzy. Większym pożytkiem byłoby przekazanie ich prawdziwym wolontariuszom, którzy rzeczywiście coś robią dla afrykańskich dzieci. Tam potrzebne są ręce do pracy. Bo Afryka to dzieci.

Agnieszka pokazuje zdjęcia. Wyjaśnia, że nigdy nie robi ich obcym ludziom, nie wyciąga aparatu na ulicy. Robi zdjęcia dzieciom, które zna, którymi się opiekuje, z którymi rozmawia. Intensywnie uczy się języków luo i suahili. O każdym zdjęciu opowiada historyjkę. To jest 4-letni Safi, jest zarażony HIV. W RPA 5,7 mln osób jest zarażonych wirusem HIV, to prawie 40 procent mieszkańców tego kraju. To jest 9-letni Duncan, w sierocińcu śpi na podłodze, bo brakuje łóżek. Johnson trafił do sierocińca gdy miał pięć lat. Matka złożyła go w ofierze za wieczne zbawienie. Ma 17 lat i jest utalentowany muzycznie. Dzięki hojności rodziny z Belgii chodzi do szkoły z internatem. Chłopcy na tym zdjęciu, jak większość kenijskich dzieci, każdego dnia borykają się z brakiem jedzenia, wody do picia i brakiem butów. Tego kalekiego chłopca matka wyrzuciła z domu. Za duży kłopot. Opiekuje się nim młodszy brat

Wiosną Agnieszka znowu leci do Kenii. Od zeszłego roku jest koordynatorem organizacji Tenteleni. Zajmuje się rekrutacją i szkoleniem nowych wolontariuszy.

- Niezależnie od pracy jaką podejmę w przyszłości, na pewno pozostanę w tej organizacji. A o czym marzę? O praktyce w ONZ. Marzę, bo tam jest bardzo trudno się dostać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński