Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szczecin stolicą Jazzu. Tak się pisze historię

Agata Maksymiuk
Agata Maksymiuk
Dziś może powiedzieć - nagrałem album z Keyonem Harroldem, mam w dorobku płytę z Deborah Brown, jestem dyrektorem artystycznym Szczecin Jazz, jednego z najwięk- szych jazzowych festiwali w Polsce i, w końcu, grałem koncert w legendarnym Blue Note Jazz Club New York. Sylwester Ostrowski - choć ma już wszystko o czym artysta może marzyć, nie zamierza zwalniać tempa. Wręcz przeciwnie.

ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK / FOTO JAREK WIERZBICKI / ANNA GINIEWSKA I SO

Na początku czerwca wystąpiłeś w najsłynniejszym jazzowym klubie świata, legendarnym Blue Note Jazz Club w Nowym Jorku. Stanąłeś na tej samej scenie, na której grywali Ray Charles, Dave Brubeck czy Nancy Wilson. Aż prosi się, żeby zapytać - jak to zrobiłeś?
- Doprowadziła mnie tam przyjaźń z moim muzycznym bratem Keyonem Harroldem. Czerwiec w Nowym Jorku to miesiąc jazzu. Wszystko dzięki Blue Note Jazz Festival, który odbywa się na terenie całego miasta. W tym roku impreza była organizowana przy współpracy z Sony Music, którego artystą jest Keyon. Przyznano mu pięć dni rezydencji w klubie. Tak długa rezydentura to nie tylko olbrzymie wyróżnienie, ale też poświadczenie jego silnej pozycji w świecie jazzu. Na każdy wieczór Keyon zaprosił innego gościa. Dla mnie wybrał wieczór numer dwa. Szczerze, to kiedy otrzymałem zaproszenie, przez myśl mi nie przeszło dopytywać, kto jeszcze zagra. Liczył się sam fakt, że dostałem zaproszenie.

Ale teraz, kiedy jest już po wszystkim, zdradzisz kim byli pozostali muzycy zaproszeni przez Keyona?
- Oficjalnie mogę powiedzieć, że byłem w Blue Note Jazz Club NYC gościem Keyona Harrolda obok takich muzyków jak Common, Gregory Porter i Pat Metheny. Może i nie graliśmy razem na scenie, ale w ramach jednej rezydencji. Blue Note Jazz Club NYC to nie tylko kolebka jazzu, ale też jeden z najbardziej prestiżowych i najdroższych klubów w Nowym Jorku.

Wyobrażam sobie, że na widowni musi zasiadać bardzo specyficzna publiczność?
- Publiczność Blue Note Jazz Club NYC jest na pewno bardzo zróżnicowana etnicznie. Słuchali nas i Amerykanie, i Europejczycy, i Azjaci... ale przecież taki jest Nowy Jork. Na sali zasiadło wiele osób z branży - muzycy i promotorzy, a więc nie tylko fani. To bardzo wyrobiona i wymagająca publiczność, która potrafi wychwycić każde najdrobniejsze
potknięcie, ale też wynagrodzić udane wykonanie. Oczywiście, wychodząc na scenę czułem tremę, ale nie taką, która paraliżuje, tylko tę która mówi - to jest ten moment. To właśnie jest finał mistrzostw świata. Wychodzisz grać właśnie teraz, bo to jest twoja szansa.

Miałeś odzew, jak został oceniony Twój występ?
- Można tak powiedzieć, bo zdarzyła mi się naprawdę fajna sytuacja. W Stanach koncerty przygotowywane są na bardzo wysokim poziomie, ale nikt nie rozczula się nad artystami tak, jak się to dzieje w Polsce. Tam artysta, tak jak kelner, kucharz czy barman, jest osobą zatrudnioną do realizacji konkretnej usługi. Przez cały wieczór obserwowałem managera klubu, który słowem się do mnie nie odezwał. W końcu po występie zawołał mnie do siebie i pyta - Jutro też grasz? Odpowiadam - Nie. Na co słyszę - Szkoda, nieźle brzmiałeś. To cześć! Szczerze? To był największy komplement jaki kiedykolwiek dostałem, podarowany w bardzo amerykańskim stylu - szybko, zwięźle i na temat. Docenił mnie manager klubu Blue Note Jazz Club NYC, który słyszał już setki, jak nie tysiące artystów i nie rozdaje komplementów na prawo i lewo.

Czyli jednak w Polsce gra się inaczej?
- Trudno porównać polską scenę do amerykańskiej. I nie chodzi o to, że Polacy nie rozumieją jazzu. Rozumieją go doskonale! Na pewno wiele zależy od ośrodka, każde miasto jest inne. W Szczecinie publiczność zawsze jest niesamowita, bardzo wyrobiona. Widać, że nie są to przypadkowe osoby. Koncerty się wyprzedają, sale są pełne. I trzeba to w końcu powiedzieć w ostatnich latach Szczecin stał się polską stolicą jazzu. To nie żart, ani przesada. Wystarczy wziąć pod uwagę liczbę koncertów jazzowych w Szczecinie, liczbę renomowanych muzyków i gwiazd światowego formatu, które tu przyjeżdżają. Jeśli któreś miasto w Polsce jest w stanie nas prześcignąć, to tylko Wrocław. Ma on bardzo duży budżet na kulturę, nieporównywalnie większy niż Szczecin. No i odbywają się tam dwa duże festiwale - Jazz nad Odrą i Jazztopad. Tylko, że tu dochodzimy do ciekawego wniosku - mimo tego, że pieniądze są szalenie ważne, to nie one ostatecznie decydują o sukcesie. Trzeba mieć to „coś”. I my, organizując Szczecin Jazz, to mamy.

Szczecin Jazz to stosunkowo nowy festiwal, który wyrósł na bazie Zmagań Jazzowych. Nie żałujesz, że przygoda ze Zmaganiami się zakończyła?
- To było wspaniałe przedsięwzięcie, tyle że utrzymane w kręgach branżowych. Konkurs dla jazzmanów grających na instrumentach dętych. Wydarzenie dla melomanów, muzyków i producentów. Jak widzisz, dla dość wąskiej grupy odbiorców. W pewnym momencie dotarło do mnie, że albo zmienię formułę, albo staniemy się czymś na kształt konkursu skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego. Brzmi to pięknie, ale nie o to chodziło. Moje przemyślenia idealnie zbiegły się w czasie ze zmianami, jakie pojawiły się w naszym mieście w 2016 roku, kiedy część wydziału promocji z urzędu miejskiego została przesunięta do Szczecińskiej Agencji Artystycznej. Nowym założeniem była promocja miasta na zewnątrz również poprzez wydarzenia kulturalne. Agencja zaczęła szukać inicjatyw takich jak Festiwal Młodych Talentów czy Kontrapunkt. Zwrócono się do mnie w kontekście Zmagań. Zaproponowałem nowe otwarcie z nową nazwą, nowym przekazem, nowymi ludźmi i nową formułą. Tak powstał Szczecin Jazz. Jestem dumny i szczęśliwy, że mam okazję pracować nad tym festiwalem. To nasz wspólny sukces - Szczecińskiej Agencji Artystycznej, Stowarzyszenia Orkiestra Jazzowa, Miasta Szczecin i przede wszystkim szczecińskich fanów jazzu.

Sukces festiwalu chyba też wpłynął na Twoją karierę?
- Przed Szczecin Jazz prowadziłem różne projekty. Najczęściej miały happy end, ale często okazywało się, że budowałem przestrzeń, w której przestawałem się dobrze czuć. Nie mogłem znaleźć dla siebie miejsca. Coraz częściej wyjeżdżałem grać w innych miastach. I wtedy pojawił się festiwal. Zakotwiczył mnie w Szczecinie. W końcu poczułem, że to jest „to”. Dzięki Szczecin Jazz poznałem wielu wspaniałych ludzi.

...i my również, choćby wspomnianego Keyona Harrolda czy Deborah Brown. Wcześniej mogliśmy tylko marzyć o ich koncertach w Szczecinie.
- No właśnie. I o to chodziło. Z Keyonem historia jest o tyle ciekawa, że poznaliśmy się 14 lat temu podczas zmagań jazzowych, które wygrał. Obserwowałem go od tamtej pory. Jego ścieżkę kariery wiodącą aż do projektów z Beyonce, Jay-Z i innymi sławami. W końcu skontaktowałem się z nim i mówię - musimy pogadać, musisz przyjechać do nas na Szczecin Jazz. W odpowiedzi usłyszałem - ok, ale zagrasz ze mną. Zaczęło się dość niewinnie, a zaowocowało niesamowitą współpracą.

To wtedy się zaprzyjaźniliście?
- Nigdy wcześniej nie graliśmy razem na dużej scenie. Podczas Szczecin Jazz wystąpiliśmy w filharmonii, to było magiczne. Po tym występie wiedzieliśmy, że musimy stworzyć coś wspólnego, świetnie się dogadywaliśmy. I nie chodziło tu wcale o kasę, czy wysyłanie sobie zaproszeń na koncerty. Amerykańscy jazzmani podchodzą zupełnie inaczej do muzyki, niż Polacy. Jak mówią - muszą mieć historię do opowiedzenia. Jeżeli historii nie ma, to nie ma mowy o graniu. Keyon jest bardzo związany z Polską i Szczecinem. Tu wygrał Zmagania, zdobył pierwszą trąbkę, po tym Billy Harper przyjął go do zespołu.

To było jasne, że musimy opowiedzieć tę historię.
Wydaje się, że Szczecin polubiła też Deborah Brown. To w końcu ona otworzyła nam drzwi do Kansas City.
- Deborah Brown to taka nasza jazzowa mama (śmiech). Generalnie ludzie związani ze Szczecin Jazz to zgrana muzycznie rodzina. Bardzo się z tego cieszę, bo nie chciałem zapraszać artystów raz na 10 lat, zależało mi na zbudowaniu więzi między nami. W ten sposób otwierają się przed nami nowe możliwości. Tak jak Keyon zaprosił mnie do Blue Note Jazz Club NYC, tak Deborah wprowadziła nas w światowe kręgi jazzu. To właśnie dzięki niej zostaliśmy jako pierwsi na świecie zaproszeni przez organizację Jazz Sister Cities w Kansas City, by zorganizować setne urodziny Charliego Parkera w 2020 roku. Dla nas to więcej niż wyróżnienie, to jedno wielkie - wow.

Jak to się przekłada na koncerty. Gdzie będziecie grać?
- Pierwszy koncert już zagraliśmy w Kansas City, właśnie przed występem w Blue Note Jazz Club NYC. Efekt? Już dziś mamy zakontraktowaną trasę koncertową. Ekipa Szczecin Jazz w przyszłym roku zagra w Kenii, Japonii i w USA. Ostatni koncert odbędzie się w Kansas City, w prestiżowym Kauffman Center. To miejsce wybudowane prywatnie przez rodzinę Kauffman za 400 mln. dolarów. Tworzą ją dwie sale - jedna na 1700 osób i druga na 1800. Odbywają się tam wszystkie najważniejsze wydarzenia w skali kraju. W tygodniu organizuje się od czterech do pięciu koncertów. Obłożenie jest tak duże, że jeśli sprzedaż sięgnie 80 procent to... bardzo słaby wynik. Czyli zupełnie inaczej, niż u nas. Ameryka jest krajem, w którym wszystko, nawet niezależna sztuka współczesna jest weryfikowana rynkowo. Mówiąc wprost - jeśli się nie sprzedajesz, to nie istniejesz. I nie ma znaczenia, jak wielki masz talent czy jak wiele pochlebnych słów na twój temat powiedział minister kultury. Po prostu się nie liczysz. W pewnym sensie myślę, że w Polsce w wielu przypadkach takie podejście, choć brutalne, mogłoby to się okazać zbawienne.

Ale zanim to wszystko się wydarzy, zdaje się, że światło dziennie ujrzy Twój i Keyona album?
- Polska premiera jest zaplanowana na 7 września. Pracujemy nad ostatnimi detalami. Chcemy też jeszcze zaprosić kilku gości, później zostanie mastering i sprawy techniczne. Nagrywa liśmy w Polsce, w studiu RecPublica w Lubrzy. Skorzystaliśmy z tego, że zjechali do nas muzycy na Szczecin Jazz. Postprodukcja częściowo odbywa się w Polsce, a częściowo w Stanach. Keyon bardzo chce, by album był dostępny w USA, więc zaplanowaliśmy ogólnoświatową dystrybucję. To będzie naprawdę fajna jazzowa płyta z elementami hip- hopu, rock’n’rolla i r’n’b. Jakby tego było mało, Keyon zadzwonił do mnie niedawno, żeby przekazać mi, że prawdopodobnie w październiku wrócimy do Blue Note Jazz Club NYC z promocją naszego albumu. To wszystko co się wokół mnie dzieje, to zdecydowanie więcej, niż świetna przygoda

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński