Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szczecin i okolice tłem dla powieści kryminalnych Marka Stelara. Kulisy powstawania książek

Ewelina Żuberek
Katarzyna Bazylińska
Marek Stelar, a właściwie Maciej Biernawski, to autor poczytnych powieści kryminalnych i sensacyjnych. To także szczecinianin, który w rodzinnym mieście i jego okolicach często umiejscawia akcję książek. W najnowszej publikacji „Skrucha” przenosi czytelników do Nowego Warpna. To właśnie tam trafia aspirant Dominik Przeworski, „kryminalny” ze szczecińskiej Komendy Miejskiej Policji. Od tej pory ma zaprowadzać porządek jako dzielnicowy, tymczasem w ogrodzie przy domu w jednej z urokliwych dzielnic miasteczka odkryte zostają ludzkie szczątki...

Długo szukał pan miejsca na osadzenie miejsca akcji najnowszej książki?

- Miejsce niejako samo się znalazło, i to jakie. Egzotyczne, nieoczywiste, nieodkryte. Zakochałem się w nim kilka lat temu i mimo, że zwykle osadzam akcję swoich powieści w Szczecinie, to już wtedy wiedziałem, że któraś z moich historii będzie mieć miejsce właśnie tam, w Nowym Warpnie.

Czy fakt, że leży ono na pograniczu ma znaczenie dla fabuły?

- Jak najbardziej. Lokalizacja i wynikające z niej warunki terenowe oraz sytuacja polityczna ostatniej dekady XX wieku uczyniły z tego miejsca mekkę przemytników. Do tych właśnie czasów sięgam w „Skrusze”, bo miały mnóstwo potencjału, który można było wykorzystać w fabule. To także czas, w którym Nowe Warpno kwitło, będąc równocześnie areną przeróżnych zdarzeń na styku dwóch światów: tego, w którym żyjemy i tego mrocznego, kryminalnego.

ZOBACZ TEŻ:

Jak się okazuje nawet spokojna miejscowość ma swoje tajemnice...

- A może właśnie nie „nawet”, tylko „zwłaszcza”? Chociaż myślę czasem, że miejsce nie ma tak naprawdę znaczenia, bo to ludzie mają tajemnice, a nie one. Miejsca służą jedynie ich ukryciu, ale to ludzie je do tego wykorzystują. Zastanawiam się co prawda, czy w małej miejscowości jest to łatwiejsze do zrobienia, bo przecież w takich miejscach wszyscy wiedzą o sobie prawie wszystko. Dochodzę jednak do wniosku, że chodzi właśnie o to „prawie”, które robi jednak sporą różnicę...

Przedstawiona historia wydaje się być bardzo realna. Czy inspirował się pan prawdziwymi wydarzeniami?

- Po części tak. Opisana w „Skrusze” tragedia z 1997 roku, kiedy pięciu wychowanków SOSW w Podgrodziu utonęło na zalewie, wydarzyła się naprawdę. Podobnie jak sprawy przemytu towarów i ludzi, choć tu nie ma inspiracji konkretnymi zdarzeniami, a jedynie ogólną sytuacją, jak tam panowała ówcześnie. Miałem okazję być tam kilkakrotnie w latach dziewięćdziesiątych, a o szczegółach opowiadali mi emerytowani funkcjonariusze Straży Granicznej. Generalnie w powstaniu „Skruchy” udział mieli ludzie, którzy są z Nowym Warpnem związani od lat, są jak najbardziej realni. I to im dziękuję najbardziej.

Główną postacią jest komisarz Dominik Przeworski. To osoba dociekliwa, sprawiedliwa, ale też z ludzką twarzą. Czy jest wzorowana na jakiejś konkretnej osobie?

- Nie, Przeworski jest wytworem mojej wyobraźni, jedynie realia jego pracy oparte są na relacjach prawdziwego dzielnicowego. Dostałem od niego nieocenioną pomoc i to wszystko pomogło mi zbudować postać aspiranta nie tylko w wymiarze ludzkim, co należało do mnie, jako autora, ale także profesjonalnym, co jest równie istotne dla ogólnego odbioru bohatera przez czytelnika. Przeworski nie jest standardowym przedstawicielem mrocznego nurtu kryminału: wiecznie schlanym mrukliwym outsiderem z popapranym na własne życzenie życiorysem. Jest normalnym facetem, może tylko mało pije...

W książce skupia się pan bardziej na fabule czy psychologicznej warstwie bohaterów?

- Wydaje mi się, że równie istotne są dla mnie obie te rzeczy, a już w tej historii na pewno. Dla mnie powieść kryminalna nie jest przewodnikiem po zbrodni, gdzie śledczy ma odpowiedzieć na siedem złotych pytań kryminalistyki i wskazać sprawcę, zwodząc po drodze czytelnika. To ma być historia osadzona w ludziach, ma pokazać z czego tak naprawdę zbrodnia wynikła, co do niej doprowadziło, a nie jak odkryto, kto ją popełnił. To opowieści o emocjach. I o ludziach właśnie.

Kiedy możemy spodziewać się II tomu? A co najważniejsze - czego możemy się po nim spodziewać?

- Drugi tom powinien pojawić się jesienią. Pisząc „Skruchę” w zasadzie nie zakładałem, że historia o Przeworskim będzie serią, jednak szkoda by było zostawiać go z jedną, a przede wszystkim szkoda by było takiego miejsca, jakim jest Nowe Warpno. Zatem kolejna powieść z aspirantem (choć nie w roli głównej, bo tę pełni miasteczko) powoli nabiera kształtów, na razie jako luźny plan, choć wiem już, że sięgnę w dość odległą przeszłość, do czasów tuż-powojennych. W nich toczyć się będzie część akcji, a konsekwencje zdarzeń, które wtedy zaszły, będą mieć miejsce dziś.

Dlaczego to właśnie mężczyźni są głównymi bohaterami pana książek?

- Powód jest bardzo prozaiczny: głównie dlatego, że sam jestem mężczyzną. Stworzenie wiarygodnej psychologicznie postaci kobiecej przez mężczyznę może okazać się zadaniem karkołomnym, choć takie próby są podejmowane przez pisarzy płci męskiej i taką również podjąłem kilka lat temu i ja, w „Blasku”. Czy udaną? Mam nadzieję, że tak, choć to mogą ocenić oczywiście wyłącznie czytelnicy, anie autor. A przy okazji: nie mówię, że nie zrobię tego jeszcze raz!

Z wykształcenia jest pan architektem, czy wyobraźnia przestrzenna, umiejętność planowania pomaga w pisaniu książek?

- Zdecydowanie. Planowanie to oczywiście podstawa, zwłaszcza w przypadku powieści kryminalnej, w której logika jest niemal na pierwszym miejscu. Fabuła tak naprawdę nie jest płaskim schematem, który da się rozrysować na tablicy. Tak się robi głównie dlatego, że jest to prostsze w wykonaniu i można sobie coś takiego powiesić przed sobą na ścianie. Konstrukcja fabuły bardziej przypomina drzewo, które trzeba obchodzić dookoła, a czasem patrzeć na nie z góry. Wyobraźnia przestrzenna pomaga nadać płaskiemu schematowi trzeci wymiar, pomaga poruszać się w przestrzeni i łatwiej znajdować wzajemne relacje między poszczególnymi bohaterami czy zdarzeniami.

Swoją pierwszą książkę wydał pan ponad 7 lat temu. Jak przez ten czas zmieniło się pana podejście do pisania? Jak zmienił się pana warsztat?

- Podejście do pisania nie zmieniło się. Choć stało się moją pracą, wciąż traktuję je jako pasję. Kiedy ta pasja się skończy i coś zgaśnie, to pisanie przestanie mieć sens i ciągnięcie tego będzie nieuczciwe wobec czytelników. Dlatego mam nadzieję, że jednak nie zgaśnie. A warsztat? Mam nadzieję, że jest coraz lepszy? To chyba naturalne, że wciąż pisząc poprawia się styl, w każdym razie tego życzę i nawet nie wiem, komu bardziej: sobie, czy czytelnikom!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński