Morsy ze Stowarzyszenia Szczecińsko-Policki Klub "Morsy" im. Zbyszka Ulatowskiego spotykały się w Wielkanoc przez trzy dni z rzędu: w sobotę, niedzielę i poniedziałek. Po co? By cały dzień nie siedzieć za wielkanocnym stołem.
- I żeby się dobrze bawić - dodaje prezes klubu Ireneusz Kowieski.
- Morsuję już drugi sezon - mówi pani Ania. - Wcześniej rok się zastanawiałam. W końcu sąsiadka powiedziała, że jeśli nie przyjdę i nie wejdę, to nie zacznę. No to przyszłam, weszłam i zaczęłam. Teraz chodzę z Marią.
W niedzielę, o godz. 13, do wody weszło osiemnaście osób. Jedni w butach, rękawiczkach i w czapkach, inni tylko w stroju kąpielowym.
- Każdy wchodzi do wody tak, jak mu odpowiada - tłumaczy pani Maria.
- Nie czujecie panie zimna? - pytamy.
- Oczywiście, że czujemy - przyznają nasze rozmówczynie.
Pani Ania tłumaczy: Trzeba wtedy wyłączyć głowę i w ogóle się nad tym nie zastanawiać. Kiedy ja wchodzę najpierw czuję mrowienie w nogach, ale już po 2-3 minutach nie czuję nic, mogę siedzieć zanurzona w wodzie i się bawić.
Klubowicze nie kąpali się w jeziorze długo. Najwyżej piętnaście minut.
- Zawsze stosuję taką zasadę: kiedy się chce zostać w wodzie, to znak, że trzeba z niej wyjść. By nie przemarznąć - twierdzi Ireneusz Kowieski.
Szczeciński Klub Morsów jeszcze nie zakończył sezonu. Jak się dowiedzieliśmy, do tego jego członkowie przygotowują się za tydzień.
ZOBACZ TEŻ:
Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?