Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sputnik przed rejsem dookoł świata

mdr
Sputnik II w helsińskiej marinie.
Sputnik II w helsińskiej marinie. Tomasz Kopcewicz
Specjalnie dla gs24 relacja Mateusza Stodulskiego z St. Petersburga.

Załoga kamieńskiego jachtu SPUTNIK II już czwarty rok z rzędu wyruszyłą na rejs przygotowawczy do wyprawy "Sputnikiem dookoła Ziemi". Tym razem w ramach treningu przed czteroletnim rejsem dookoła świata Sputnik Team w składzie Mateusz Stodulski, Karolina Pieniek, Marek Majcher i Tomasz Kopcewicz zapuści się w głąb Zatoki Fińskiej do starej stolicy imperium rosyjskiego - Petersburga.

Maybe tomorrow

Ostatni dzień spędzony w Helsinkach zaczęliśmy od zmiany mariny. Do tej pory cumowaliśmy w położonej w północnej części centrum klubowej marinie HMVK. To bardzo wygodne miejsce jeżeli chodzi o bezpośrednie dojście do miasta. Na miejscu jest prąd, woda, internet, stacja paliw, toalety, weseli bosmani i świetlica klubowa. Miejsce świetne ale szukaliśmy czegoś spokojniejszego na koniec pobytu w Finlandii.

Z locji "The Baltic Sea" dowiedziałem się o najstarszym klubie żeglarskim Finlandii NJK, którego siedziba znajduje się na małej wyspie Blekholmen. Przy okazji zmiany miejsca opłynęliśmy na silniku wszystkie portowe zakamarki miasta. Dopiero z wody widać jak bardzo mieszkańcy związani są z morzem.

Każda zatoczka i wysepka jest oblegana przez żeglarzy, plażowiczów lub miłośników sauny, improwizowanej nawet z dykty w przypadkowych miejscach. Ciekawostką jest popularny zwyczaj prania dywanów na drewnianych platformach zbudowanych kilka centymetrów nad poziomem morza. Obok platform znajdują się też wielkie wyciskarki przypominające magle, sznury do suszenia prania i knajpki z piwem, w których można wspólnie biesiadować obserwując czujnie kątem oka proces parowania dywanu.

Marina Nylandska Jaktklubben okazała się kolejną perełką. Przystań znajduje się na zielonej, zadrzewionej wysepce blisko serca Helsinek i ma własne połączenie promowe ze stałym lądem. Głównym budynkiem klubowym jest wiktoriański pałacyk z restauracją a w mniejszych, równie wiekowych zabudowaniach na zapleczu znajdują się sanitariaty z doskonałą sauną, w której spędziliśmy początek wieczoru. Cena postoju wynosiła 35 euro za jacht czyli o 15 Euro więcej niż w poprzednim miejscu, ale za to obejmowała dodatkowo saunę i pełen dostęp do pralek i suszarek.

Po 8 dniach podróży pralnia była wybawieniem. Połowa załogi została więc na miejscu i zajęła się praniem, natomiast Marek z Tomkiem napompowali kajak i kontynuowali odkrywanie tajemnic okolicznych szkierów. Gdy tylko wyszliśmy z sauny na kolejnym maszcie mariny obok bander Finlandii, Niemiec, Danii, Holandii, Wielkiej Brytanii i USA powiewała już wielka polska bandera. Podobnie było w poprzednim klubie. Ucieszyło mnie gdy bosman powiedział, że ostatnio coraz częściej musi sięgać do szafy po biało-czerwoną.

Kajakowy wypad chłopaków w poszukiwaniu przygód zakończył się pełnym sukcesem. Musieli często manewrować między ogromnymi wycieczkowcami, ale za to dotarli do wysepki, która wpadła nam w oko już podczas porannej rundy SPUTNIKIEM II. Stoi na niej ponuro wyglądający, opuszczony gmach prawdopodobnie z końca XIX. Po wylądowaniu nasi zwiadowcy przeczesali teren i okazało się, że są to zabudowania starego muzeum morskiego. Co ciekawe, mimo zamknięcia go ok. 30 lat temu niektóre eksponaty wciąż są na swoim miejscu! Takiego zwiedzania nikt się nie spodziewał.

Trochę zmoknięci, ale zadowoleni, kajakarze wrócili późno na wypoczynek przed kolejnym dniem, na który planowaliśmy odprawę paszportową i opuszczenie wód Unii Europejskiej w drodze do Rosji.

W poniedziałek rano po szybkim śniadaniu popłynęliśmy na wysepkę Suomenlinna, gdzie znajduje się morskie przejście graniczne dla jachtów. Byliśmy na miejscu prawie godzinę po otwarciu urzędu, ale przywitał nas widok uciekającego pogranicznika zawiniętego w ręcznik. Na pewno musiał się orzeźwić po porannej saunie więc z pełnym zrozumieniem poczekaliśmy przy pomoście. Odprawa była miła i sprawna. Po podbiciu paszportów i listy załogi ruszyliśmy na wschód.

Na dotarcie do Petersburga przeznaczyliśmy 2 dni, chociaż do pokonania mieliśmy zaledwie 150 mil. Nasze wizy zaczynały się 10 lipca więc nie było powodu do pośpiechu. Jedynym niewielkim utrudnieniem żeglugi po rosyjskich wodach okazało się częste wywoływanie jachtu przez radio. Straż graniczna koniecznie chciała znać naszą pozycję. Czasami jednak odpuszczali sobie kiedy upieraliśmy się przy komunikacji w języku angielskim.

Po kontakcie z Vladimirem Ivankivem - naszym agentem załatwiającym zaproszenia, rezerwacje itp. - okazało się, że zmienione zostało miejsce odprawy granicznej dla jachtów odwiedzających Rosję. Do tej pory znajdowało się ono w terminalu promowym w Petersburgu, natomiast od niedawna formalności dokonuje się w Kronsztadzkim Forcie Konstantin na wyspie Kotlin, gdzie Car Piotr Wielki wybudował ufortyfikowaną bazę dla floty bałtyckiej. Do fortu dotarliśmy dokładnie o północy zgodnie z datą ważności wiz. Odprawa paszportowa okazała się wbrew niektórym zasłyszanym opiniom bardzo prostą i nawet sympatyczną czynnością.

Papierów było sporo, ale ich wypełnienie nie nastręczało żadnych problemów a miła obsługa z przyjemnością dała się wciągnąć w wielojęzyczną rozmowę. O tej porze nie było jednak celników więc z chęcią zostaliśmy w punkcie odpraw do rana. Następnego dnia szybko uwinęliśmy się z celnikami i po 4 godzinach pokonaliśmy Zatokę Newską, schodząc z drogi licznym wodolotom, pędzącym z miasta z turystami odwiedzającymi letni pałac Cara w Petrodworcu.

Zacumowaliśmy w nowej marinie Krestovsky Yacht-Club polecanej przez naszego agenta. Przystań okazała się rzeczywiście nowoczesna, ale panowały w niej dziwne zwyczaje. Toalety i prysznice zamykane są po godzinie 22, poza tym ciepła woda pod eleganckim prysznicem to rzadkość. Internet czasem jest, ale nikt nie zna kodu. Na brzegu jest za to plaża z restauracją, która w dzień stanowi atrakcję, a w nocy nie daje spać. Późniejszy rekonesans w sąsiednich marinach potwierdził jednak słuszność wyboru tego właśnie miejsca (jednego z 3 możliwych).

Była to najbardziej europejska ze wszystkich dostępnych dla zagranicznych gości przystani. Nieco droższa niż inne bałtyckie porty, pełna wielkich motorówek i bogatych Rosjan. Jachty nie są tu tak popularne jak maszyny uzbrojone w setki mechanicznych koni, mimo wszystko atmosfera jest miła i przyjazna. Miejsce przy którym zacumowaliśmy było jednak zajęte i obsługa poleciła nam przestawić SPUTIKA II w inne miejsce. Nie było to takie proste. Działający do tej pory bez zarzutu silnik nagle odmówił posłuszeństwa. Po dwóch godzinach rozkręcania i reanimacji postawiłem wstępną diagnozę - awaria wtrysku paliwa. Bez specjalisty i warsztatu się nie obędzie.

Jacht przestawiliśmy do innego basenu wykorzystując rwący prąd Małej Newy i słaby przeciwny wiatr. Nie przyzwyczajeni do manewrowania pod żaglami motorowodniacy bili brawo, podczas gdy nas oblewał zimny pot, kiedy rufa jachtu o centymetry mijała keję a grot nie chciał zejść na pełnym wietrze przy czołowym kursie na nabrzeże. Wszystko się jednak udało i rozpoczęliśmy nasz pobyt w Wenecji Północy. Od razu zacząłem poszukiwania mechanika. W marinie dowiedziałem się, że mechanik będzie "maybe tomorrow" z rana.

Usatysfakcjonowany zwolniłem załogę i wieczór oraz następne dwa dni przeznaczyliśmy na zwiedzanie miasta. Wieczorny rekonesans najbliższej okolicy pozwolił od razu dostrzec panujący tu ogromny dysonans między zamożnością i nowoczesnością a zacofaniem i biedą. Z jednej strony rzeki znaleźliśmy rozpadające się budynki i szarych ludzi, z drugiej luksusowe jachty, auta i drogie lokale. Wieczorne piwo w plażowej restauracji okazało się najdroższym jakie w życiu piłem i mało nie cofnęło się z powrotem na widok rachunku...

Sama restauracja budziła mieszane uczucia. Elegancka i europejska z dobrą muzyką, pełna pięknych młodych kobiet, których na pewno nie stać na piwo za kilkanaście Euro i nieco starszych panów z grubymi portfelami. Wszystko oczywiste, uwypuklone przez skalę różnic.

Mechanik rano nie przyszedł. Bosman z rozbrajającym uśmiechem powiedział że będzie za parę godzin albo "maybe tomorrow". Zacząłem się już trochę martwić ale miasto czekało więc zostawiłem mu klucz od jachtu i ruszyliśmy.
Przeciętny Rosjanin nie pije piwa za kilkanaście Euro ale za to ma przywilej jazdy metrem za 28 rubli czyli niecałe 3 złote. Tyle kosztuje żeton do metro i jest on ważny na jednorazowy zjazd w podziemia, co oznacza możliwość podróżowania po całym systemie to momentu ponownego wydostania się na górę. Genialne, proste i tanie rozwiązanie.

Petersburskie metro jest świetnie zorganizowane i pozwala błyskawicznie przemieszczać się po metropolii. Udaliśmy się oczywiście na Newski Prospekt, skąd rozpoczęliśmy wędrówkę po starym mieście. Nie trzeba pisać jak wspaniałe są zabytki carskiej stolicy. Takie informacje są w każdym pełnym zachwytu przewodniku. Potwierdzamy, że zachwyty te są w pełni uzasadnione. Rozmach carów zwala z nóg. Biorąc pod uwagę XVIII i XIX wieczne środki, przy budowie miasta musiały być zaangażowane siły całej Rosji i wielu sąsiednich państw.

Taką pieczołowitość w kształtowaniu przestrzeni można uzasadnić tylko tym, że carowie traktowali państwo jak swoją osobistą własność, o którą dbali jak najlepszy gospodarz. Historia pokazała jednak, że poddani mieli chyba inne zdanie na temat takiej gospodarki. Faktem jednak jest, że carów już nie ma, a miasto stoi i zachwyca. Nie ma już we współczesnym świecie władców, których byłoby stać na taki pomnik.

W czwartek mechanik się nie zjawił. Przyszedł w piątek, ale inny i nie do nas. Mimo wszystko namówiłem specjalistę od Volvo, żeby rzucił okiem na naszego Yanmara. Rzucił i powiedział to co sam już wiedziałem. Nie ma w Petersburgu serwisu tej firmy, a on nie będzie się zabierał, bo rozgrzebie i nie skończy. Nie ma przecież części i specjalistycznych narzędzi ani informacji.

Było jasne, że musimy ruszać jeszcze tego samego dnia. Wiatry w Zatoce Fińskiej są bardzo kapryśne i raczej słabe. Karolina z Tomkiem udali się do Ermitaża, a ja i Marek postanowiliśmy przygotować jacht na wiele dni żeglugi na samych żaglach. W drodze powrotnej na pewno zrezygnujemy z Zatoki Ryskiej. Nie będziemy się pchać między wyspy i mielizny bez silnika. Po drodze stosunkowo łatwe jest podejście do Tallina, gdzie powinniśmy zawinąć, żeby naładować akumulator, którego nie mamy już jak uzupełniać. W tej chwili nasza żegluga zależeć będzie całkowicie od woli Neptuna. Życzenia pomyślnych wiatrów są jak najbardziej na miejscu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński