Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sonderauftrag Linz. Największa grabież skarbów kultury w historii ludzkości

Andrzej Dworak
"Chłopskie wesele" Pietera Breugla wydobyte z kopalni soli w Altausee w 1945 r.
"Chłopskie wesele" Pietera Breugla wydobyte z kopalni soli w Altausee w 1945 r. Gemeinfrei/Wikipedia
Specgrupy przy wsparciu znawców dzieł sztuki wyszukiwały i „pozyskiwały” dla III Rzeszy oraz jej bonzów narodowe skarby w Polsce, Holandii, Francji i innych podbitych krajach Europy. Bardzo wiele dzieł do dziś nie odzyskano.

Dzień po dniu otwarto niedawno w Bernie i Bonn wystawy dzieł sztuki z kolekcji odkrytej w monachijskim mieszkaniu Corneliusa Gurlitta i w jego schowkach w Kornwestheim w Badenii-Wirtembergii oraz w Salzburgu w Austrii. Część kolekcji o wartości określanej na około miliard euro stanowią przedmioty zrabowane przed i w czasie drugiej wojny światowej. Według historyka Hannsa Christiana Löhra zajmującego się tym zagadnieniem w posiadaniu jedynie państwowych muzeów i kolekcji niektórych krajów dziesięć procent dzieł sztuki pochodzi z rabunku dokonywanego przez specjalne grupy nazistów w Trzeciej Rzeszy.

W tym procederze szczególne miejsce zajmuje przedsięwzięcie pod nazwą Sonderauftrag Linz (Misja specjalna Linz), które wszczął największy rabuś w historii Adolf Hitler.

Wieczorem 4 lutego 1941 roku jeden z najbliższych współpracowników Hitlera Martin Bormann wysłał telegram do generalnego komisarza do specjalnych poruczeń w okupowanej Holandii Fritza Schmidta: „Bardzo pilne! Doręczyć natychmiast. Proszę niezwłocznie poinformować pana doktora Posse, który przebywa w Holandii, że Führer życzy sobie natychmiastowego kupna kolekcji Manaheimera - w imieniu i z polecenia Führera. Proszę Pana Komisarza, żeby nie zezwolił Pan na kupno tej kolekcji przez kogoś innego i wspierał natychmiastowy zakup zbiorów Manheimera przez doktora Posse. Heil Hitler!”

Słynne zbiory dzieł sztuki multimilionera i bankiera Fritza Mannheimera, który uciekł przed nazistami do Holandii i niespodziewanie zmarł w Amsterdamie w sierpniu 1939 roku, zawierały obrazy, starodawne wyroby ze srebra i złota, kryształy i gobeliny. Po śmierci właściciela i upadku jego banku Mendelssohn & Co. skarby przeszły na własność wierzycieli, a po podbiciu Holandii przez Niemców były łakomym kąskiem dla zdobywców - jeszcze w październiku 1940 roku wspomniany doktor Posse zwracał na to uwagę Martina Bormanna. W efekcie pozyskanie kolekcji Mannheimera jest wzorcowym przykładem zakupowej praktyki dzieł sztuki stosowanej przez Hitlera i jego popleczników. W świetle prawa legalnej, choć na marginesie trzeba dodać, że właściciele skarbów nie mieli wówczas nic do gadania.

CZYTAJ TAKŻE: Jak Niemcy ograbili Polskę?

Muzeum sztuki Adolfa Hitlera
Zacznijmy jednak od końca. Z testamentu wodza Trzeciej Rzeszy: „Wszystko, co posiadam, o ile to ma jakąś wartość, należy do partii, a jeśli partii już nie będzie, to do państwa”. (…) „Moje obrazy zgromadzone w zakupionych przeze mnie w minionych latach kolekcjach nigdy nie były gromadzone dla celów prywatnych, ale zawsze tylko dla zbudowania galerii w moim rodzinnym mieście Linz nad Dunajem. Moim serdecznym życzeniem jest, żeby ta ostatnia wola została spełniona”. Nad wejściem do przyszłej galerii miał widnieć napis: „Własność narodu niemieckiego”.

Nigdy wspomnianej galerii nie zbudowano, partię też już dawno diabli wzięli, ale naród może podziwiać przeznaczone do zbioru w Linzu dzieła sztuki w różnych istniejących dziś muzeach, nie domyślając się nawet, że to spuścizna po Hitlerze. Na przykład we Frankfurcie obejrzy sobie „Portret Hendrikje Stoffels” Rembrandta, za który posłańcy wodza zapłacili jeszcze przed wojną 900 tys. marek, w berlińskiej galerii w Dahlem zobaczy „Taniec” Watteau, w Germanisches Nationalmuseum w Norymberdze ucieszy oko portretami Lucasa Cranacha, a obrazki z cyklu o Kopciuszku Moritza von Schwinda ma w Monachium, Oldenburgu, Mülheim an der Ruhr i Wiesbaden. Przy każdym dziele umieszczona jest tabliczka, że chodzi o obiekt wypożyczony przez Republikę Federalną, bo ministerstwo finansów RFN wypożyczyło 1067 obrazów muzeom i instytucjom (m.in. niemieckiemu MSW do ambasad) - i nie pochodzą one od szlachetnych kolekcjonerów, lecz od dwóch paskudnych rabusiów: Hitlera i Göringa.

W marcu 1938 roku po anszlusie Austrii, kiedy wzruszony entuzjastycznym przyjęciem wjeżdżał do rodzinnego Linzu, kanclerz przyrzekł sobie, że spełni młodzieńcze marzenie i postawi swojej matce i miastu pomnik - największe muzeum na świecie, które przewyższy Louvre, National Gallery, New Yorker Metropolitan Museum i Ermitaż. Miał tu powstać wspaniały most wiszący, ogromne pomieszczenie dla zbiorów z dzwonnicą i krypta, w której kiedyś miały spocząć szczątki twórcy tego miejsca, wielka biblioteka, zbrojownia z działem fortyfikacji, kolekcja rzeźb i gabinet numizmatyczny. Jeszcze w kwietniu 1945 roku, kiedy radzieckie działa rozwalały Berlin, Hitler siedział nad tymi planami ze swoim ulubionym architektem Albertem Speerem.

Sztuka zrabowana
W 2008 roku Niemieckie Muzeum Historyczne pokazało w internecie dzieła sztuki, które udało się zebrać do przyszłego muzeum w Linzu. Wśród nich tuzin rembrandtów, obrazy Rubensa, dwa vermeery, dzieła Watteau’a i Canaletta oraz tkaniny, rzeźby i meble - 4731 fotografii. Nad tym zbiorem cieniem kładzie się pojęcie sztuki zrabowanej, gdyż w wielu przypadkach nie można stwierdzić, czy nie były one pozyskane bezprawnie, przez wywłaszczenie ich żydowskich właścicieli lub czy ich nabycie nie zostało wymuszone. Według pracownicy muzeum Moniki Flacke „nawet jeśli przedmiot został oficjalnie kupiony, nie jest pewne, czy to było legalne”.
Badacze sądzą, że mogło być tak, że Gestapo zabierało dzieło sztuki, a ono później było uwiarygodniane rzekomą lub wymuszoną transakcją handlową. W pierwszych latach po dojściu Hitlera do władzy rabunkiem kierował wyjątkowo cyniczny handlarz dziełami sztuki i członek partii Karl Haberstock.

Człowiekiem, który go zastąpił dla realizacji misji specjalnej Linz, był wieloletni dyrektor galerii w Dreźnie Hans Posse. Ruszył do akcji wprawdzie dopiero 1 czerwca 1939 roku, ale już wcześniej znakomitą okazję do tworzenia zbiorów dały ustawy norymberskie ograniczające prawa Żydów oraz anszlus Austrii. Żydzi mogli sprzedawać dzieła sztuki za maksymalnie 1000 marek, czyli w wielu przypadkach prawie za darmo. Zabrane im w ten sposób przedmioty Posse umieścił w centralnym magazynie na zamku w Wiedniu.

Pierwsza wielka wyprawa łupieżcza Niemców poza granicami Trzeciej Rzeszy przypadła na Polskę. Po koniec 1939 roku Posse donosił z Krakowa: „Niemal codziennie wyruszały stąd wagony z zabezpieczonymi dziełami sztuki, które zabrano ze źródeł państwowych, kościelnych i prywatnych”. Wysłannik wodza starannie przeglądał łupy, ale niewiele z tego przeznaczył dla muzeum w Linzu. Nie chciał nawet ołtarza Wita Stwosza z kościoła mariackiego, który komando SS zabrało do Norymbergi. Nie powstrzymał się jednak przed wzięciem niektórych dzieł do swojego ukochanego Zwingeru w Dreźnie.

W procederze uczestniczył nie tylko Posse. Dla marszałka Hermana Göringa pracował w Polsce Austriak, Standartenführer Kajetan Mühlmann, który między innymi osobiście skonfiskował kolekcję 25 rysunków Albrechta Dürera ze zbiorów dawnego Muzeum Lubomirskich we Lwowie.

CZYTAJ TAKŻE: Jak Niemcy ograbili Polskę?

Swoją ekipę złodziei miał także naczelny ideolog nazistów Alfred Rosenberg, który stworzył „Sztab specjalny ds. dzieł sztuki”. On też działał głównie dla Göringa. Pierwszeństwo w kradzieżach mieli jednak przedstawiciele Führera.

Ogółem Niemcy dokonali w okupowanej Polsce rabunku około pół miliona pojedynczych dzieł sztuki, o wartości szacunkowej ponad jedenaście miliardów mld dolarów.

Odyseja Pontyfikału Płockiego
Dzieje rabunku i odzyskania najstarszego polskiego pontyfikału opisywał m.in. Włodzimierz Kalicki. Profesor Walter Lipphardt, naukowiec z Wyższej Szkoły Muzycznej we Frankfurcie nad Menem, pochwalił się podczas wizyty w Warszawie w 1977 roku wobec profesora Juliana Lewańskiego, badacza średniowiecznego polskiego dramatu liturgicznego, że w jego najnowszym dziele znalazły się też nieznane, niepublikowane dotychczas średniowieczne teksty dotyczące Polski. W zbiorach monachijskiej Bayerische Staatsbibliothek (Bawarskiej Biblioteki Państwowej) od niedawna znajdował się bowiem bardzo ciekawy średniowieczny rękopis liturgiczny związany z polską historią. Profesor Lipphardt dzieło to nazwał kodeksem z katedry w Gnieźnie, jego zdaniem kodeks powstał w początkach XIV wieku. Lewański porównał opisy obrzędów z tekstami ze starych polskich kodeksów i doszedł do wniosku, że opisany przez Lipphardta kodeks nie pochodzi z Gniezna, lecz z Płocka.

Kodeks z Bayerische Staatsbibliothek okazał się sławnym Pontyfikałem Płockim wiosną 1940 roku zrabowanym przez Niemców z Biblioteki Seminarium Duchownego w Płocku. Następnie pontyfikał mógł dostać się do Królewca i być ewakuowany stamtąd drogą lądową, przez Pomorze. Ostatecznie Pontyfikał znalazł się po wojnie na terenie sowieckiej strefy okupacyjnej, a potem Niemieckiej Republice Demokratycznej. W końcu trafił do Centralnego Antykwariatu w Lipsku, czyli - w ręce osławionej komunistycznej policji politycznej - Stasi.

Biskup płocki wystąpił do Bayerische Staatsbibliothek w Monachium o zwrot pontyfikału jeszcze w roku 1977. Biblioteka odmówiła jednak oddania manuskryptu. Kupiła go w dobrej wierze na legalnej aukcji 28 maja 1973 roku w domu aukcyjnym Hartung und Karl. Podczas licytacji był on opisany jako „rytuał z pontyfikałem pochodzenia niemieckiego z XIV wieku”. Kosztował wówczas 6200 marek. Już wtedy było wiadomo, że wystawił księgę na aukcję Centralny Antykwariat NRD prowadzony przez niejakiego Aleksandra Schalcka-Golodkowskiego, szarą eminencję Stasi.
W następnych latach kierownictwo Bayerische Staatsbibliothek konsekwentnie odmawiało zwrotu Pontyfikalu, a jego argumenty można zaliczyć do kategorii bez czci i honoru. Tymczasem odkryte w jej zbiorach dzieła skradzione we Francji biblioteka zwróciła.

Niespodziewany przełom przyszedł dopiero w kwietniu 2015 roku. Po aferze ze zrabowaną kolekcją znalezioną u Corneliusa Gurlitta Niemcy zmienili swoje podejście i księgę wreszcie oddali. Do Warszawy przywiózł ją Ludwig Spaenle, minister edukacji i wyznań, nauki i sztuki Bawarii. Księgę odebrał biskup płocki Piotr Libera.

Żniwa we Francji, Holandii i Włoszech
Obrazek z Paryża. Tu po podboju Francji miał swoją kwaterę dowódca Luftwaffe, marszałek Hermann Göring. Często odwiedzał on muzeum Jeu de Paume, gdzie gromadzono zdobyczne skarby, które pozyskane za plecami Hitlera miały wzbogacić prywatną galerię marszałka Carinhall (od imienia pierwszej żony Göringa) umiejscowioną w lasach na północ od Berlina. Podczas jednej z takich wizyt na początku marca 1941 roku marszałek rozkazał, by mu pokazano klejnoty Rothschildów. Z jednej ze skrzyń wybrał sobie pierścień - pasował jak ulał na jego gruby paluch. Pierścień został na miejscu wyceniony na sto tysięcy franków i już pozostał na palcu marszałka Göringa.

Rodzinę słynnych bankierów okradano kilkakrotnie. Najpierw pozwolono Rothschildom wyjechać z terenu Wielkich Niemiec (w tym Austrii) pod warunkiem jednak pozostawienia majątku, a potem Niemcy zabrali to, co zastali we Francji - klejnoty i cztery tysiące dzieł sztuki. Wspomniany już Hans Posse, zbierający eksponaty do muzeum w Linzu, nie wyciągał zanadto ręki po skarby Rothschildów - nie ryzykował bowiem starcia między najpotężniejszymi ludźmi Trzeciej Rzeszy. Zresztą Adolf Hitler oddał wszystkie zrabowane dzieła sztuki we Francji pod kontrolę ludziom Rosenberga - czyli we władanie Göringa - i tak już pozostało aż do samego końca wojny.

CZYTAJ TAKŻE: Jak Niemcy ograbili Polskę?

W 1941 roku wysłano do Niemiec pierwszy transport z częścią zrabowanych dzieł sztuki - 25 wagonów zostało sformowanych w specjalny pociąg, który pod osłoną Luftwaffe skierował się do zamku Neuschwanstein. Do 1944 roku zgromadzono na zamku dokładnie 21 903 dzieł sztuki i cennych przedmiotów. Tylko 53 z nich otrzymały pieczęć „A.H. Linz”. 31 paczek z klejnotami Rothschildów trafiło do piwnicy ministerstwa lotnictwa Rzeszy. Prywatna sekretarka Göringa Gisela Limberger zeznała po wojnie, że kosztowności zostały wyłożone na stole przed jej szefem i podzielone na 5-7 kupek. Marszałek przeznaczył dwie kupki na sprzedaż, a resztę mieli dostać po równo on i Führer.

W Holandii Posse zagarniał całe kolekcje - jako to na przykład miało miejsce w przypadku wspomnianej już kolekcji Mannheimera, za którą zapłacił okazyjną cenę 5 mln guldenów. Właścicielom zagrożono, że jeśli nie przystaną na tę propozycję nie do odrzucenia, ich własność zostanie potraktowana jak łup wojenny.

Włoscy mistrzowie dla Hitlera
Hitler był zakochany nie tylko w Holendrach, ale też we włoskich mistrzach. Tu jednak jego ludzie nie mogli sobie tak hasać jak w podbitej Europie. Trzeba było działać delikatnie, czyli dobrze płacić. Nabyto obrazy Tycjana, Tintoretta, Galviatiego, Piazetty i Calaletta oraz fresk Sebastiana Ricciego, na rzecz którego Niemcy użyli wobec hrabiego de Robilanda niesłychanego nacisku - interweniował w tej sprawie nawet graf Ciano, minister spraw zagranicznych Włoch i szwagier Mussoliniego. Zakupów dokonywano w gotówce, bez żadnych rachunków, a gotówki miał Hitler dosyć. Zarobił miliony za „Mein Kampf”, a oprócz tego jego konto zasilały dwa fantastyczne źródła: za licencję dla poczty i jej znaczków z podobizną wodza skasował od 1937 do 1945 roku około 50 mln marek, a z dorocznej zbiórki przemysłowców dla przywódcy Trzeciej Rzeszy trafiło do niego 300 mln. Kiedy jesienią 1943 Włosi obalili Duce i przeszli do aliantów, zaczęło się wielkie plądrowanie. Od 1945 roku za zaginione uważa się 600 obrazów, znikały też całe kolekcje.
Posse dostarczył swojemu zleceniodawcy największe skarby: dzieła Breughela, Rubensa, Rembrandta, Ruisdaela, Canaletta, Steena, Goyi, Tintoretta. Zachorował na raka i zmarł w grudniu 1942 roku. Zastąpił go najpierw Hermann Voss z Nassau, ale ostatecznie głównym zbieraczem dzieł sztuki dla misji specjalnej Linz został Hildebrandt Gurlitt, ojciec Corneliusa. I tu przeszłość łączy się z teraźniejszością i wystawami w Bernie i Bonn.

W maju 1945 roku w kopalni soli Salzbergwerk Altaussee Amerykanie odkryli 5350 obrazów starych mistrzów, 220 rysunków i akwarel, 1039 rycin, 95 gobelinów, 68 rzeźb, 32 skrzynie z monetami, 128 sztuk broni, 64 meble, 79 koszy i 43 skrzynie z dziełami sztuki, 237 skrzyń z książkami oraz archiwum teatru Gordona Craiga z Francji - to wszystko miało się znaleźć w Linzu. Lecz części zbiorów Hitlera spoczywały jeszcze przynajmniej w dziesięciu innych miejscach.

CZYTAJ TAKŻE: Jak Niemcy ograbili Polskę?

Niewiele zabrakło, żeby skarby z kopalni przepadły. Górnicy dostali bowiem polecenie zamocowania w sztolniach ładunków wybuchowych, ale jednocześnie skontaktowali się z ukrywającym się w Alpach Ernstem Kaltenbrunnerem i zaproponowali mediację z Amerykanami. W zamian szef Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy pomógł im zdemontować dynamit.

Przez kilka miesięcy Amerykanie wydobywali przedmioty z kopalni i przewozili do Monachium do Collecting Point, centralnego magazynu odzyskanych dzieł sztuki. Tutaj eksperci z okupowanych przez Niemców krajów zajmowali się identyfikacją skarbów. Trzynaście tysięcy przedmiotów wróciło do pierwotnych właścicieli. Reszta wracała w dalszych latach lub wcale.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Sonderauftrag Linz. Największa grabież skarbów kultury w historii ludzkości - Portal i.pl

Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński