Motocyklowe Stowarzyszenie Pomocy Polakom za Granicą Wschód-Zachód zorganizowało kolejny już Rajd Wschodni. Przebiegał pod szyldem: Śladami Polaków do Turcji. Bitwy - Wydarzenia - Ludzie. Na mapie przejazdu było dziewiętnaście punktów. Polski start znajdował się w Grodzisku i Zamościu, potem były Zadwórze, Dolina, Obertyn i Kołomyja na Ukrainie, Berezowca i Styrcza w Mołdawii, Cecora i Constanta w Rumunii, Varna w Bułgarii, Adampol, Istambuł w Turcji, Saloniki w Grecji, Vlore i Tirana w Albanii, Skopje w Macedonii, Szeged na Węgrzech, Jablonov i Lendak na Słowacji, finał w Częstochowie.
- Tym razem przedsięwzięcie było bardzo ciężkie ze względu na długość i trudność trasy - mówi Rafał Lusina z Grodziska Wielkopolskiego, komandor i organizator rajdu. - Rajd był bardzo trudny technicznie. Tylko niewielką część pokonywaliśmy autostradami. Większość to drogi wąskie, dziurawe i często szutrowe.
W rajdzie wzięło udział około 60 osób z całej Polski, w wieku od 25 do ponad 60 lat. Jechali sami panowie i jedna pani, ale także małżeństwa, pary, rodzice z dziećmi. Samochód z lawetą wiózł dary, na które złożyli się członkowie stowarzyszenia. Była to przede wszystkim literatura piękna.
On na suzuki, oni na hondzie
Wśród 49 motocykli były dwa z zachodniopomorskiego, Adam Schefs ze Stargardu oraz małżeństwo Jolanta i Marek Woźniakowie z Trąbek pod Marianowem. Adam Schefs na motocyklu jeździ, jak mówi, odkąd pamięta. Dosiada suzuki DL650. Na rajdzie był sam. Przywiózł dobre wspomnienia.
- Ciekawe miejsca i spotkania, mili ludzie, rozmowy do wczesnych godzin rannych, na przykład w węgierskich winiarniach - mówi Adam Schefs. - Wspaniałe przygotowanie na nasz przyjazd, witanie nas chlebem, okolicznościowe akademie. Nieraz oczy się pociły podczas tych występów, na widok tego jak kultywowana w tych krajach jest polskość.
- Oni są Polakami naprawdę - dodaje Jolanta Woźniak, która w rajdzie jechała jako pasażerka yamahy wild star z mężem. - Ich polskość, otwartość i gościnność jest wielka. Im byli biedniejsi, tym bardziej gościnni, na przykład w Mołdawii.
Czasem trzeba było jednak przełamywać lody i dystans do ludzi. - Zabieraliśmy ich na przejażdżki motorami, szczególnie dzieci były zadowolone - opowiada pan Adam.
Dystansu nie było wśród uczestników rajdu... - Każdy miał swoje imię z przodu na kamizelce i nieważne było kto jest kim na co dzień - mówi Adam Schefs, pracujący w branży ciepłowniczo-energetycznej. - Był z nami ksiądz znad morza. Odprawiane były częste msze. Po drodze odwiedzaliśmy polskie kościoły.
- Wyjazd miał katolicki charakter- mówi Marek Woźniak, na co dzień zajmujący się zduństwem. - Czuliśmy, że jesteśmy wspólnotą. Pojechaliśmy tam razem nieść polskość.
Biało-czerwone wiązanki
Jak relacjonuje Rafał Lusina, motocykliści na Ukrainie odwiedzili we wsi Zadwórze, tzw. polskie Termopile, miejsce bitwy Polaków z Armią Budionnego. Kołomyję, miasteczko którego mieszkańcy obronili polski cmentarz przez zaoraniem. W Mołdawii pokłonili się w Berezovcy miejscu śmierci hetmana Stanisława Żółkiewskiego.
W Styrczy, polskiej wiosce koło Glodenii, gdzie siostra Jadwiga prowadzi przedszkole, zostawili dzieciom zabawki i kolorowe książeczki. W Rumunii pojechali pod Cecorę, gdzie oddziały polskie poniosły klęskę. Następna była Warna i Muzeum Władysława Warneńczyka.
Pod Istambułem rozmawiali z Polakami mieszkającymi w założonej przez ks. Adama Czartoryskiego wsi Adampol. Na Węgrzech ogromne wrażenie zrobiło na nich spotkanie z mieszkańcami wsi Istvan Major, potomkami Polaków mieszkających kiedyś w Derenku - polskiej wsi na Węgrzech.
Na Słowacji zajechali do wsi Lendak na Spiszu, rodzinnej miejscowości polskiego działacza niepodległościowego Wojciecha Halczyna. We wszystkich miejscach, mocno naznaczonych Polską, złożyli biało-czerwone wiązanki.
- Rajd pozwolił nam nie tylko na poznanie kawałka Polski za granicą, ale też na zacieśnienie starych znajomości i zawarcie nowych - mówi Rafał Lusina.
Piękna Macedonia i Grecja, surowa Albania
Co, oprócz poznanych ludzi, zapadło uczestnikom rajdu w pamięci?
- Mołdawia - kraj bez dróg, gdzie jest tylko do trzydziestu procent asfaltu - opowiada Adam Schefs. - Przez to ciężkie motory miały awarie. Jeżeli chodzi o widoki, to przepiękna jest Macedonia. Piękne też były pokryte śniegiem górskie szczyty w Grecji. Po drodze mijaliśmy piękną zieleń, kwitnące sady.
Pani Jolanta jako pasażerka miała najlepsze widoki. Choć to wcale nie jest tak, że po prostu siada, jedzie i patrzy. Całą drogę musi się kontrolować, balansować ciałem, uważać szczególnie na zakrętach.
- Podziwiam żonę, że tak świetnie sobie z tym radzi, za jej odwagę - mówi pan Marek. - Bo mąż jest fantastycznym kierowcą, mam zaufanie do niego i jego sprawności - odwdzięcza się żona. - Nie ma miejsca, gdzie nie wjedzie!
Pani Jola mówi, że ciężką jazdę rekompensowały jej spotkania z ludźmi i ludzie,
z którymi jechali. Z krajobrazów najbardziej podobały się jej greckie, ze względu na zieleń i góry. Jej męża urzekła zaś Albania.
- Surowa, trudna do przejechania - opowiada pan Marek. - Było bardzo wysoko i stromo, to mnie kręciło! - Ja mam lęk wysokości...- przyznaje żona.
Marian, zwany Torreadorem
Po drodze nie zabrakło przygód. - Było wiele niespodziewanych zdarzeń, ale najniebezpieczniejsze miał Marian odtąd zwany Torreadorem, któremu przy ostrym zakręcie na drogę niespodziewanie wyskoczył czterystukilogramowy byk - opowiada komandor rajdu.
- Wszystkie naprawy były wykonywane natychmiast. Sukcesem jest to, że laweta wykorzystywana była rzadko, a do Polski wróciła bez pasażera - dodaje.
Motocykliści apelują, by na następne rajdy przyłączać się do nich. By wspólnie zawieźć polskość tam, gdzie są jej korzenie. - To super sprawa! - zachęca Marek Woźniak. - Przyjemność jazdy jest podwójna, bo jest przesłanie.