Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sąd Apelacyjny w Szczecinie rozpatrzy pozew męża Joanny. Poradnia nie zrobiła wszystkiego, by uratować jego żonę? "Joasia mogła żyć!"

Leszek Wójcik
Leszek Wójcik
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne Fot. 123r.com
Joanna Witowska była w grupie ryzyka osób zagrożonych rakiem piersi (jej mama zmarła na nowotwór sutka). Dlatego w 2002 r. zarejestrowała się w poradni genetycznej na Pomorzanach. - Bo, jak nas zapewniano, placówka ta specjalizowała się we wczesnym wykrywaniu raka piersi - tłumaczy pan Marek, mąż chorej kobiety. Mężczyzna zapewnia, że przez kolejnych trzynaście lat nie wykonano jej podstawowych badań, nawet palpacyjnych. Pani Joanna zmarła. W przyszłym tygodniu sprawą zajmie się szczeciński Sąd Apelacyjny.

Sprawa już raz była rozpatrywana, przez sąd

Powództwo złożyła w Sądzie Okręgowym w Szczecinie Joanna Witowska. Proces trwał aż siedem lat i zakończył oddaleniem pozwu. Jednak pani Witowska nie doczekała się finału. Zmarła w październiku 2019 r. - po przejściu sześciu operacji i kilkunastu cykli chemio- i radioterapii.

Po otrzymaniu uzasadnienia wyroku mąż i córka złożyli w sądzie apelację. Domagają się od szpitala ponad 12 mln zł zadośćuczynienia.

- Nie możemy się pogodzić z tym, że nasza Joasia zmarła - przyznaje pan Marek. - Naszym zdaniem mogła wciąż z nami być. Nie rozumiemy też uzasadnienia wyroku Sądu Okręgowego, z którego wynika, przynajmniej ja to tak odczytuję, że to moja żona jest winna tego, że nie wykonano jej najważniejszych badań, na które były wtedy potrzebne skierowania.

Guz na 4 cm

Joanna Witowska zarejestrowała się do specjalistycznej poradni mając 24 lata. Jej mąż twierdzi, że choć była z tzw. grupy ryzyka, przez trzynaście lat nie wykonano jej podstawowych badań.

- Podczas okresowych wizyt ograniczano się do wykonania USG - twierdzi mąż pacjentki. - Lekarze nawet nie prosili żony, by się rozebrała - tylko wchodziła do gabinetu i wychodziła. Prosiliśmy, by rozszerzyć diagnostykę, ale za każdym razem słyszeliśmy, że jest za młoda. Kiedy zgłaszaliśmy, że coś się złego dzieje w piersi mówiono, byśmy nie szukali w sobie choroby. A w ogóle mieliśmy ich nie pouczać.

Nie było więc ani mammografii, ani biopsji.

- Choć żona czuła w piersi zmiany i "na oko" widać już było asymetrię, cały czas zapewniano, że nie ma mutacji. Pani radiolog zawyrokowała, że to torbiel.

Z tym, że zmiana w piersi cały czas rosła. W 2014 r. osiągnęła rozmiar 4 cm.

- Dopiero wtedy, po raz pierwszy, skierowano ją na mammografię, która wykazała zmiany nowotworowe - podkreśla nasz rozmówca. - Aby potwierdzić diagnozę, poszliśmy do prywatnego gabinetu chirurga onkologa. Nic lekarzowi nie powiedzieliśmy, ale on, jak tylko żona się rozebrała powiedział, że pierś wygląda podejrzanie. Po wykonaniu badania nie miał złudzeń. Stwierdził, że to nie torbiel, tylko guz z naciekami. Był tak duży, że nie mieścił się na ekranie.

Rak trzeciego stopnia

Lekarz natychmiast skierował pacjentkę do Zachodniopomorskiego Centrum Onkologii.

- Dopiero teraz wykonano wszystkie niezbędne badania. Choć przez trzynaście lat staraliśmy się, by ewentualne zagrożenie wykryć jak najwcześniej, diagnoza wykazała, że jest za późno: żona miała już raka lewej piersi w stanie zaawansowanym 3 stopnia z przerzutami do węzłów chłonnych. W szpitalu przy Strzałowskiej znaleźliśmy profesjonalną opiekę, ale mimo to choroba wciąż postępowała. Żona zmarła.

Proces wszczęty jeszcze za życia pacjentki trwał siedem lat.

- Zakończył się oddaleniem pozwu, choć biegły sądowy zauważył błąd personelu placówki, który nie wykonał prawie żadnych badań - podkreśla Marek Witowski. - Zwróciłem się więc do Zakładu Usług Medycznych i Opinii Cywilnych w Tarnowie z prośbą o wykonanie cywilnej opinii. Tamtejszy biegły nie pozostawił suchej nitki na poradni. Napisał, że w przypadku mojej żony doszło do "niedbalstwa diagnostycznego" i że popełniono błędy w trakcie opieki nad pacjentką. A co do wyroku sądu napisał, że jest niezgodny ze stanem faktycznym.

Pan Marek przyznaje, że czuje żal. Zapewnia, że zrobili z żoną wszystko, by się zabezpieczyć przed najgorszym.

- Byliśmy świadomi zagrożenia - pamiętaliśmy, że teściowa zmarła na nowotwór. Choć tak wcześnie zgłosiliśmy się do specjalistycznej poradni, a od pewnego momentu nie prosiliśmy tylko, wręcz żądaliśmy wykonania badań, nie zrobiono nic. Zostałem sam z córką. Serce mi pęka - Joasia mogła żyć. Była taka piękna - opowiada mąż pani Joanny.

Po ogłoszeniu wyroku przez Sąd Okręgowy Marek Witowski dostał zawału serca. Zapewnia jednak, że nie przestanie walczyć.

Poradnia genetyczna, do której zgłosiła się pani Joanna Witowska, kierowana była przez prof. Jana Lubińskiego, światowej sławy genetyka - stojącego obecnie na czele Międzynarodowego Centrum Nowotworów Dziedzicznych w Szczecinie prowadzącego badania mające na celu wykrycie i objęcie opieką lekarską rodzin, w których występują nowotwory. Badania genetyczne pozwalają wykryć zagrożenie nowotworowe na kilka lub kilkanaście lat przed pojawieniem się objawów klinicznych, zwiększając przez to szansę całkowitego wyleczenia. W przypadku wystąpienia zachorowań na nowotwory wśród krewnych można zasięgnąć porady w Onkologicznej Poradni Genetycznej (OPG). Podczas procesu w cywilnym Sądzie Okręgowym w Szczecinie był powołany na świadka.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Te produkty powodują cukrzycę u Polaków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński