MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Rybka lubi pływać w dobrze urządzonym akwarium. Pan Wiesław skalarom poświęcił całe życie i jeden pokój w mieszkaniu

Wiesław Smurzyński o skalarach wie wszystko, poświęcił tym rybkom całe życie i jeden pokój
Wiesław Smurzyński o skalarach wie wszystko, poświęcił tym rybkom całe życie i jeden pokój Andrzej Szkocki
- Kiedy miałem 7 czy 8 lat, poszedłem nad jezioro ze słoikiem po ogórkach i przyniosłem do domu trochę piasku, kilka moczarek kanadyjskich i ślimaka. To był początek - opowiada pan Wiesław, lepiej znany w środowisku jako Zaklinacz Skalarów. - Po ukończeniu szóstej klasy w moim pokoju stało już 160-litrowe akwarium! To w latach 70. był wyczyn. Rzadko kto miał większe.

W pokoju, w którym siedzimy, jest tylko łóżko i zasłonięty obrazami telewizor.

- Nie oglądam telewizji. Akwarium mi ją zastępuje - śmieje się nasz rozmówca. Chwilę milczy, a potem dodaje: - Czasem myślę, że bez akwarium chyba już nie mógłbym żyć. Kiedyś nawet próbowałem to rzucić. Za kupę pieniędzy kupiłem nowe wędki i wszystkie teraz leżą za lodówką. Całe moje życie kręci się jednak wokół tych mniejszych ryb.

Skarby z odłowu

Pokój jest niewielki. Całą jego przestrzeń zajmują dwa akwaria. Nie byle jakie. Jedno ma pojemność 300, a drugie 840-litrów! Taki mały basen olimpijski.

W obu... skarby. Kilka odmian skalarów, których w sklepach nigdy nie zobaczymy, i altumy, o których możemy jedynie pomarzyć i poczytać w specjalistycznych pismach - to ryby podobne do skalarów, tylko dwa razy od nich większe.

Pochodzą z odłowu, tzn. że zostały przywiezione bezpośrednio z Ameryki Południowej. Te wielkie ryby są w Polsce rzadkością.

- Hoduje je najwyżej dwieście osób - szacuje pan Wiesław.

Są drogie i wymagają wyjątkowych warunków: przede wszystkim wystarczająco dużego zbiornika (minimum 400-500 litrów - a wtedy nie więcej niż cztery sztuki), poza tym dostosowanej do ich wymagań wody, codziennej dawki żywego pokarmu.

- Mam cztery sztuki. Jedną parę właśnie odłożyłem do mniejszego akwarium. Zamierzam je doprowadzić do tarła. Jeśli mi się uda, będę jednym z niewielu, którym się ta sztuka udała. A po ich zachowaniu widzę, że nie jest to niemożliwe.

Altumy pana Wiesława są imponujące. Wielkie jak dłoń dorosłego człowieka (nie licząc jeszcze dłuższych płetw). Pływają dostojnie, bez pośpiechu. Przykuwają uwagę. Trudno od nich oderwać wzrok.

Ale nie możemy im poświęcić tyle czasu, na ile zasługują. Pan Wiesław jest przecież Zaklinaczem Skalarów - wie o nich wszystko. Musimy to wykorzystać i zająć się skalarami. Tym bardziej że są przepiękne.

To barwne krzyżówki. Różne: paraiba, pinoy, smoky, koi - te ostatnie w kolorze pomarańczowo-czarnym.

- Są niezwykłe - mówi nasz gospodarz, pokazując te najbardziej wartościowe. - Krzyżuję je, próbując wyselekcjonować osobniki z jak najmniejszą ilością czarnego koloru. O, ten mały zbliża się do ideału.

Charaktery i charakterki

W „osiemset czterdziestce” pana Wiesława żyje około trzydziestu różnych skalarów. Ich właściciel zapewnia, że każdy jest inny. Każdy ma swój indywidualny charakter.

- Są też takie, które mają charakterek, jak ludzie. Miałem kiedyś prawdziwego wariata, który rzucał się na dwa razy większe altumy. Sprzedałem go, bo nie lubię narwańców. Ten samiec czerwonego koi też nie jest lepszy. To agresywny osobnik. A z kolei ta niebiesko-czarna samica smoky jest wyciszona, spokojna, łagodna. Jest podobna do mojego wielkiego czarnego „predatora”. Już go nie mam, ale to był, proszę mi wierzyć, prawdziwy cielak. Wszyscy go mogli lać, rzadko się postawił.

Pan Wiesław podkreśla: skalary to drapieżniki.

- Dlatego często ze sobą walczą. Nie dla pozoru, na poważnie - potrafią zabić. Do tego są inteligentne. Kiedy czują się zagrożone, potrafią tworzyć frakcje, zawiązywać sojusze. Wszystko po to, by zdominować konkurencyjną grupę.

O każdej rybie pan Wiesław potrafi coś opowiedzieć. Poza tym je nagrywa. Co tydzień powstaje nowy film pod jednym wspólnym tytułem: „Przegląd niedzielny”, oczywiście dotyczy akwarium. Filmiki można obejrzeć na kanale You Tub: Zaklinacz Skalarów - Wiesław Smurzyński.

Dlaczego zaklinacz? - pytamy.

- Bo nad tymi rybami całkowicie panuję. Wiem o nich wszystko. Jak karmić, jakie im stworzyć najlepsze warunki do życia, jak zaaranżować akwarium, by silniejsze osobniki nie zamęczyły tych słabszych. I rozmnażam, kiedy chcę. Obaliłem w ten sposób mit, że skalary muszą się najpierw same dobrać w parę. Ja wybieram najatrakcyjniejsze osobniki i przenoszę do drugiego akwarium na tarło. Zawsze z sukcesem.

Jakie ma pan marzenie?

- Chciałbym zdobyć skalary, których, o ile wiem, jeszcze w Polsce nie ma: czerwone z czarnymi płetwami. Widziałem je kiedyś w internecie. Wyhodowano je w Turcji. Wszędzie ich szukam, ale są nieosiągalne. Inne ryby mnie nie interesują.

Pan Wiesław poświęca swoim akwariom dziennie 1,5 godziny. Ryby najczęściej karmi żywym pokarmem, który łowi w basenach przeciwpożarowych. Na parapecie w kuchni stoją dwa wiadra pełne dafni i larw komarów.

- W soboty poświęcam akwarium więcej czasu. Przeznaczam go na czyszczenie dna, przycinanie roślin, podmianę wody.

Jak się okazuje, z tą podmianą jest sporo zamieszania. Woda bowiem, zanim się dostanie do większego ze zbiorników, najpierw jest gumowym wężem doprowadzana z łazienki do 320-litrowej beczki stojącej w pokoju przy ścianie.

- Woda musi przejść przez filtr odwróconej osmozy, dzięki czemu kontroluję jej kwasowość - powinno być około 5,8 pH, a w kranie jest różnie - tłumaczy nasz gospodarz.

Fishroom z wodospadem

Bez odpowiednio przygotowanej wody (łącznie ze wzbogacaniem w CO2), specjalnego oświetlenia (często bywa, że zmieniającego się w rytm dnia: świt, dzień, wieczór, noc), systemu grzewczego, napowietrzania, filtrów (mechanicznych, chemicznych i biologicznych) itp. nie można już hodować rybek.

Pan Wiesław, Marek ze szczecińskiego Pogodna, którego też odwiedziliśmy, a także prof. Adam Tański, prodziekan ds. kształcenia kierunku Ichtiologia i Akwakultura na wydziale Nauk o Żywności i Rybactwa Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technologicznego w Szczecinie, przyznają, że zaczynali swoją przygodę z akwarystyką, łapiąc w stawie do słoików ślimaki, traszki i cierniki. Dziś, żeby zostać akwarystą, trzeba zainwestować kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych.

- Dlatego zamiast baniaka z tysiącem litrów, mam jedynie „pięćsetkę” - tłumaczy Marek, pokazując z dumą swoje „maleństwo” z ogromnymi górami mozaikowymi i zbrojnikami.

- Kiedy zakładasz akwarium, wydaje ci się, że cały podwodny świat znajdziesz w działających w pobliżu sklepach zoologicznych - opowiada szczeciński akwarysta. - Oszałamia cię cała masa ryb, z których znasz jedynie kilka tych najpopularniejszych: gupiki, mieczyki, welonki, sumiki... Do tego rośliny ze swoimi tajemniczymi łacińskimi nazwami, różnego rodzaju skały, korzenie do aranżacji wnętrza zbiornika i osobny dział z urządzeniami technicznymi i akcesoriami, bez których współczesna akwarystyka już nie może się obejść. Potem to się zmienia. Sklepy już nie wystarczają. Ryby i rośliny kupuje się od hodowców. A okazy, które nas interesują, często trzeba sprowadzać spoza Szczecina.

Marek ma akwarium dopiero od trzech lat. Nie zrealizował marzenia o zbiorniku z trzycyfrową pojemnością, ale zapewnia, że kiedyś na pewno właśnie takie stanie w jego urządzonym w piwnicy fishroomie.

- Uzbieram - obiecuje.

W adaptowanej na potrzeby rybnego pokoju byłej spiżarni babci stoi jeszcze drugi zbiornik.

- To na potrzeby kwarantanny - tłumaczy akwarysta. - Trzymam tu świeżo kupione ryby. Przenoszę również te, które wydają mi się podejrzane. Separuję je od innych, obserwuję, leczę...

Ściana nad większym zbiornikiem jest oklejona fototapetą z wodospadem, co daje złudzenie, że woda wpada do akwarium. Wokół mnóstwo kwiatów nachodzących na zbiornik, który - odnosi się wrażenie - jest małym oczkiem wodnym w lesie. Pokój można całkowicie zaciemnić. Światło sączy się wtedy jedynie z akwarium i punktowych reflektorów. Robi wrażenie.

Choć podstawowym powodem ograniczenia planów na kupno większego baniaka są finanse, to jednak nie tylko to ma na to wpływ. Marek twierdzi, że również konieczność posiadania całej masy sprzętu, co w mieszkaniach w bloku może być problemem.

- Ale ze mną było jeszcze inaczej. Kiedy podjąłem decyxxzję o założeniu akwarium, starałem się podejść do sprawy naukowo - zanim cokolwiek kupiłem, poświęciłem godziny na czytanie w internecie treści, które „KONIECZNIE musisz przyswoić, zanim zrobisz pierwszy krok”. W końcu przyszedł czas na zakupy i oczywiście wszystko zrobiłem nie tak, jak chciałem. Sprzedawca i inny klient, wszystkowiedzący specjalista, namówili mnie na zmianę planów i do domu wróciłem ze zbyt drogim sprzętem z górnej półki, mnóstwem niepotrzebnych gadżetów i z dużo mniejszym zbiornikiem.

Jak się zostaje akwarystą?

Można się urodzić z miłością do zwierząt, ale bywa, że decyduje przypadek. Tak było z panem Tomkiem.

- Mój 12-letni syn, Antek, w czasie pandemii strasznie się nudził. Kupiłem mu więc kulę ze złotą rybką. Po przeczytaniu kilku tekstów w internecie, z których się dowiedziałem, że dręczę zwierzęta, zamieniłem kulę na kilkunastolitrowe nanoakwarium. Ale Antek chciał hodować rybki, a nie krewetki, więc na regale stanął w końcu 60-litrowy zbiornik. Okazało się jednak, że takie ryby, jakie się synowi podobają, w „sześćdziesiątce” się nie zmieszczą. Zrobiliśmy więc kolejny krok i w pokoju dziecka pojawił się 240-litrowy baniak (to minimum niezbędne do hodowli skalarów). Radość trwała... miesiąc. Antek dostał komputer i x-box i przestał się nim interesować. Co z akwarium? Zostało. Jestem akwarystą.

Akwarystyka naukowo

Radosław Piesiewicz jest doktorantem wydziału Nauk o Żywności ZUT. Skończył Ichtiologię i Akwakulturę, która, jak zapewnia, jest kontynuacją życiowej pasji. Jest akwarystą, bo tak miało być od urodzenia.

- Ryby akwariowe interesują mnie od dzieciństwa. Z pierwszym akwarium zaczynałem jako przedszkolak. Był moment, że miałem w domu 40 zbiorników! Już w liceum organizowałem wystawy. W Warszawie współorganizowałem jak dotąd największą w Polsce wystawę akwarystyczną.

Na studiach doktoranckich zajmuje się badaniami dotyczącymi biotechnologii rozrodu ryb akwariowych.

- Rozmnażam ryby i opisuję zachowania tarłowe. Teraz sprawdzam, czy pola magnetyczne, które nas wokół otaczają, mają wpływ na rozwój ikry. I jak to można wykorzystać w hodowlach.

Prof. Adam Tański również hoduje rybki, bo zawsze chciał to robić.

- Jako chłopak stawiałem słoiki po parapetach, aż rodzice kupili mi małe akwarium. Dziś mam w domu zbiornik 1200-litrowy. Trzymam w nim ryby pielęgnicowate z Ameryki Południowej (są ogromne; mają po około kilogramie) - to jest to, co zawsze chciałem mieć. Choć, jak większość, rozpoczynałem od gupików, zbrojników i molinezji.

Rozmawiamy w pracowni Wydziału Nauk o Żywności i Rybactwa ZUT (w katedrze Hydrobiologii Ichtiologii Biotechnologii Rozrodu).

- Czym jest akwarystyka? Trudno powiedzieć, bo ona ma wiele płaszczyzn - jest popularnym hobby, elementem biznesu, działem nauki - mówi prodziekan i zapewnia, że akwarystyka jest podstawą wielu badań naukowych.

- W naszej katedrze powstało kilka doktoratów związanych ściśle z akwarystyką - tzn. z hodowlą i rozrodem ryb uznanych powszechnie za akwariowe.

Naukowiec podkreśla, że takie miejsca jak to (ZUT), w których studenci uczą się rozrodu poszczególnych gatunków, chronią naturalne siedliska wielu ryb. Dzięki nim połów z Amazonki, Kongo czy rzek południowej Azji staje się niepotrzebny - po co sprowadzać ryby z innych kontynentów, jeśli można je rozmnożyć w Szczecinie? To odciąża naturalne środowisko.

- Naszą rolą jest opracowanie technologii rozrodu ryb w warunkach kontrolowanych, by nie naruszać cennego biotopu.

Jednak wykorzystując naukę, czasami doprowadza się do tworzenia w sposób sztuczny nowych gatunków.

- Rolą nauki jest też szerzenie wiedzy. Poza tym każdy akwarysta powinien mieć pasję i... kochać przyrodę. Taki ktoś nigdy nie kupi hybryd, rybek świecących na zielono, żółto czy niebiesko. To nie jest dobra droga. Poza tym, moim zdaniem, powinniśmy w swoich akwariach odtwarzać środowisko naturalne. W naturze nie ma ryb fluorescencyjnych.

ZUT organizuje więc projekty propagujące wiedzę o zwierzętach żyjących w oceanach, morzach, jeziorach, rzekach i stawach. Na zajęcia, w ramach lekcji biologii, przychodzą uczniowie szczecińskich szkół. Odwiedzają też uczelniane muzeum ichtiologiczne.

- Oglądają też żywe ryby w pracowni. Naszymi akwariami zajmują się studenci z kierunku Ichtiologia - tu robią badania, ale także się spotykają, by wypić herbatkę i pogadać o rybach. I nie tylko o nich - śmieje się nasz rozmówca.

Niszowa zabawa

Ale tzw. środowisko z roku na rok się kurczy. Jak alarmują nasi rozmówcy, ludzie likwidują domowe akwaria.

- Powód? - zastanawia się pan Marek. - Hodowla rybek nie jest tak łatwa jak hodowla papużki. Wymaga wiedzy z różnych dziedzin nauki: biologii, chemii, fizyki itd. Poza tym jest droga.

- Zniechęca ten ogrom potrzeb - dodaje pan Tomasz. - Dzisiaj młodzi są niecierpliwi. Po wlaniu wody do akwarium trzeba czekać kilka tygodni, aby móc wpuścić pierwsze rybki. A oni nie mają na to czasu. Wolą kupić grę komputerową. Odpalają i w kilka sekund mają zagwarantowaną rozrywkę.

Prof. Tański uspokaja.

- Akwarystyka jest stara jak świat - wywodzi się ze starożytnych Chin. Przetrwała dziesiątki kryzysów. Z tym też sobie poradzi. Prawdziwych hobbystów jest w Szczecinie i w Polsce jeszcze wielu.

Zaklinacz Skalarów nie jest już takim optymistą.

- Dziś ryb się nie hoduje. To niszowa zabawa. Szczególnie w naszej części Polski. Najwięcej akwarystów jest na Śląsku i tam są największe hodowle. Jak rozmnażam swoje ryby, to młode najczęściej wysyłam właśnie na południe. Czasami szczecińscy hurtownicy jeżdżą jeszcze na giełdę do Łodzi, ale przywożą stamtąd najgorsze śmieci. W większości z ciągle popularnego importu - Wietnam, Tajlandia, Indonezja, Tajwan. Ryba dochodzi do nas bardzo zmęczona.

To, że akwarystyka nie cieszy się tak dużą popularnością jak kiedyś, potwierdza pracownik jednego ze szczecińskich sklepów zoologicznych.

- Zauważamy, że klientów jest coraz mniej. Przychodzą do nas wciąż ci sami starzy pasjonaci. To hobby powoli umiera - mówi.

- A ja z ryb nie zrezygnuję - zapewnia Zaklinacz Skalarów. - Kiedy byłem mały, trzymałem głównie gupiki i mieczyki, ale już wtedy były u mnie też skalary. Pamiętam, że trzy z nich wyrosły na prawdziwe giganty - najwidoczniej miałem do nich rękę od zawsze. Specjalnie po nie przyjechałem wtedy do Szczecina z Gryfic, gdzie wówczas mieszkałem. Kupiłem je w sklepie zoologicznym przy al. Wyzwolenia. Tego sklepu już nie ma, a to było dla mnie (i wielu do mnie podobnych) najważniejsze miejsce w mieście.

- Ryby to pana całe życie? - komentujemy.

- Oczywiście, że nie - śmieje się. - Poza tym maluję, fotografuję, piszę wiersze - wydałem trzy tomiki poezji. A ostatnio kupiłem sobie kanarka.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Polska nie jest gotowa na system kaucyjny?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński