Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Robert Kozyra: Wszystko jest możliwe

Radosław Brzostek
Robert Kozyra niedawno odwiedził swoje miasto Koszalin i spotkał się z uczniami II LO im. Broniewskiego.
Robert Kozyra niedawno odwiedził swoje miasto Koszalin i spotkał się z uczniami II LO im. Broniewskiego. Radosław Brzostek
Rozmowa z Robertem Kozyrą, byłym prezesem Radia Zet oraz jurorem programu "Mam talent".

- Często Pan przyjeżdża do Koszalina?
- Bardzo rzadko. Ostatni raz byłem dwa lata temu.

- Brakuje czasu?
- Problem jest z dojazdem. Po pierwsze, to długo trwa. Poza tym ostatnio skończyło się prawie zabraniem prawa jazdy. To z uwagi na fotoradary, które kilka razy zrobiły mi zdjęcia. Z Białego Boru dostałem aż trzy. W sumie na trasie zaliczyłem 18 punktów.

- Płaci Pan mandaty?
- Część płacę, a część nie.

- Chętnie Pan tu wraca?
- Mam sentyment do tego miejsce, to naturalne.

- Nie każdy tak uważa. Np. Kuba Wojewódzki podobno niezbyt chętnie przyznaje się do tego, że pochodzi z Koszalina.
- To jego indywidualna sprawa. Ja nie robię z tego problemu, podkreślałem to w wielu programach. Mam do tego miasta sentyment. Chodzę tu po ulicach i przypominam sobie, co tu robiłem, gdy byłem młody. Z perspektywy czasu i wieku wydaje mi się, że pewne ulice, które były dla mnie kiedyś ogromne, są małe.

- Gdzie Pan bywał, spędzał czas?
- Moje rejony to okolice szkoły "Broniewskiego", to też rejon dawnej ul. Kniewskiego, gdzie mieszkałem, ale też na Marksa, dziś Kwiatkowskiego - tam też mieszkałem. Pamiętam też tereny pod lasem, ale one były kiedyś niezabudowane, a teraz jest tam pełno domków.

- Jak Pan postrzega Koszalin z perspektywy, bądź co bądź, warszawiaka?
- Małe miasto do spokojnego życia.

- Dla emerytów?
- Być może. Nie wiem, jakie rozrywki mają tu młodzi ludzie. Natomiast fajna jest kombinacja połączenia miasta i morza. Niestety, nie jest to jednak bogate miasto,. Nie ma tu większych zakładów pracy, które zapewniłyby ludziom życie na godziwym poziomie. Bo gdy stykam się z ludźmi stąd, z lat mojej młodości, to narzekają, że jest biednie.

- No właśnie, znajomi, przyjaciele - przetrwały jakieś pańskie przyjaźnie z koszalińskiego podwórka?
- Raczej sporadycznie. Na zasadzie świąt Bożego Narodzenia i życzeń "wszystkiego dobrego". Przetrwały moje znajomości ze studiów, natomiast ze szkoły podstawowej - w ogóle, z ogólnokształcącej - niewiele.

- Trudno być przyjacielem Roberta Kozyry? Jest Pan wymagającym partnerem?
- Jestem dość selektywny, jeżeli chodzi o przyjaźń. Życie zweryfikowało, kto jest przyjacielem. Kiedy przestałem być szefem Radia Zet, to przekonałem się, kto jest moim prawdziwym przyjacielem. Życie pokazało, jak ludzie są koniunkturalni. To jest rzecz, z którą się liczyłem. Ale kilka osób kompletnie mnie zawiodło, dałem się zrobić w bambuko, choć mam dobrą intuicję i potrafię wyczuć ludzi. Jednak kilka osób mnie zawiodło, bo udawało przyjaciół mając tylko na uwadze moją funkcję. A niektóre zakomunikowały wprost, że skoro nie jestem szefem radia, to mają mnie kompletnie w d...pie, używając takiego słowa. Tu już nie było złudzeń.

- Pan nie jest koniunkturalny?
- Ja? Wręcz przeciwnie. Zawsze mówię to, co myślę. Taki zawsze byłem i taki byłem w tej szkole. Nie miałem problemów z nauką, bo byłem dobrym uczniem. Byłem przewodniczącym samorządu szkolnego. Ale też byłem niepokorny, potrafiłem mieć swoje zdanie.

- Co by Pan powiedział tym młodym ludziom, którzy dziś uczą się w Pana ogólniaku i przyszli na spotkanie z Panem?
- Że jestem żywym przykładem, że wszystko jest w życiu możliwe. Jakbym sobie kiedyś pomyślał, że będę w wieku 26 lat szefem radia ogólnopolskiego, a to ewenement nawet na skalę światową; że będę pierwszą osobą, która podpisze kontrakt na wyłączność na reprezentowanie CNN w Europie, że zrobię kampanię z Madonną i przekonam ją, żeby zrobiła to za darmo, że przekonam Robbiego Williamsa, że spotkam się z Georgem Michaelem, że stworzę ogólnopolską markę, że będę grał w filmie rolę Niemca, że będę jurorem w programie "Mam talent", to bym powiedział, że to fantazja. Bo gdzie ja, z Koszalina - koledzy z Poznania mówili o mnie: chłopiec z Koszalinka. Ale nie należy mieć kompleksów. Gdy miałem przyjechać z Gdańska do radia w Warszawie, to mówili o mnie z kolei: chłopak z prowincji, natomiast dla kogoś z Nowego Jorku to Warszawa może być prowincją. Ważne jest, co człowiek sobą reprezentuje. Ja jestem człowiekiem, który stawia sobie cele i je realizuje. Z jednej strony miałem fajne życie, z drugiej strony ciężko pracowałem, bo po 24 godziny na dobę. Były dni, że kompletnie nie spałem. Ale nigdy nie myślałem, żeby po trupach dochodzić do celu. Zawsze realizowałem to, co sobie założyłem. Jak byłem gruby, to postanowiłem, że schudnę i tak się stało...

- Gruby?
- Tak. Jak weszła reforma Balcerowicza i wszystko było w sklepach, to w Poznaniu szedłem codziennie do sklepu, kupowałem półkilogramowy kubełek lodów i je wcinałem. Po pół roku wyglądałem jak Wojciech Mann.

- Chciał Pan przecież uczyć młodych ludzi języka polskiego i nic z tego nie wyszło.
- Tak. Rzeczywiście chciałem być nauczycielem. Uczyłem w szkole dwa miesiące. Najpierw miałem praktyki, a potem zastąpiłem pewną nauczycielkę. I jak po dwóch miesiącach okazało się, że pensja nauczycielska była tak niewielka, że nie mogłem opłacić mieszkania, wtedy pomyślałem sobie, że to idiotyczne. I na szczęście zdarzył się przypadek, który spowodował, że wylądowałem w radiu. A więc to też jest tak, że czasami naszym życiem rządzi też przypadek.

- Radio to rzeczywiście przypadek?
- Tak. Wziąłem zastępstwo za kolegę i tak zostało. A potem to, że zostałem szefem Radia Zet, a jego założyciel umarł... Gdyby było inaczej, to nie wiem, czy - z uwagi na jego temperament - wytrzymałbym tam dłużej niż pół roku.

- Praca w telewizji...
- To dla mnie przygoda, nie traktuję tego, jak pracy. Gdy podróżuję po świecie i mówię, że jestem jurorem w "Mam talent", to ludzie mówią "wow", im bardziej to coś mówi, niż to, że jest się szefem radia, bo "Mam talent" to marka światowa.

- To program, który przyciąga autentyczne talenty, czy raczej ludzi, którzy w większości przeceniają swoje możliwości?
- Ta ostatnia edycja "Mam talent", jeżeli chodzi o wokale, była słabsza niż poprzednia i nie było nikogo takiego, kto by mnie aż tak bardzo zachwycił wokalnie. Natomiast fajne jest, że do tego programu mogą przychodzić ludzie, którzy mają różne talenty, nie tylko wokalne.

- Dostrzega Pan na dzisiejszej scenie muzycznej takie postaci, którym by Pan pomógł, gdyby Pan nadal kierował stacją radiową?
- Dwa, trzy lata temu zachwyciłem się Gabą Kulką, która - uważam - ma wyjątkowy talent. Jest jednak z innej sekcji, jest niszowa, nie jest popowa. Po niej już nikt tak nie przykuł mojej uwagi.

- Jakiej stacji Pan słucha?
- Czasami Chilli Zet - stacji, którą założyłem.

- Ulubiony wykonawca?
- Bach. Jest genialny.

- Słyszy Pan w radiu zespół "Weekend" i...
- O Jezu, masakra. No, ale w Polsce jest tendencja do disco polo, media ogólnopolskie tego się wstydzą, ale ludzie to lubią.

- A Justin Bieber, na widok którego mdleją nastolatki?
- Histeria, ale każde pokolenie ma swoich Beatlesów. Szkoda, że w tym przypadku jest tak.

- Wpuściłby go Pan na antenę?
- Jedną piosenkę tak.

- Przez wiele lat kreował Pan gusty słuchaczy, ale też kreował wykonawców. Nie ma Pan poczucia, że po drodze kogoś przeoczył? Kogoś, kto potem jednak się wybił, ale bez Pana wsparcia?
- Nie, nie mam czegoś takiego. Nikogo takiego, kto by eksplodował swoim talentem - nie kojarzę.

- Robert Kozyra jest nieomylny?
- Nie jest tak, ale akurat tak się zdarzyło.

- W jednym z wywiadów powiedział Pan, że dzień, kiedy Pan zakończył pracę w radiu, jest jednym z najszczęśliwszych dni w życiu.
- Tak, ponieważ to była ogromna odpowiedzialność i duży stres. Musiałem zarobić 100 milionów rocznie. Ktoś, kto zarabiał pieniądze, wie, jak to trudno się robi. Musiałem popłacić za rzeczy, bez których firma nie oddycha, zapłacić ludziom i jeszcze zarobić dla właścicieli. To była ciężka praca.

- I nie tęskni Pan dziś za radiem?
- Za radiem nie. Czasami tęsknię za adrenaliną pracy, ale za radiem - nie. Nie chciałbym już tego robić.

- Zagrał Pan też - jak sam Pan wspomniał - w serialu, to był "Czas honoru". Czy to jednorazowy przypadek? Czy zobaczymy jeszcze Pana na ekranie?
- Dostałem jeszcze potem kilka propozycji zagrania w różnych filmach, ale to były idiotyczne propozycje. Nie przyjąłem ich. A czy coś większego? Nie wiem. Jest pewien film, poproszono mnie, abym zarezerwował sobie czas, ale nie wiem, czy coś z tego wyjdzie.

- Co Pan obecnie robi?
- Głównie podróżuję, czytam książki, korzystam z życia. Próbuję nadrobić czas i to, co straciłem siedząc w budynku. A siedziałem w nim do 40. roku życia. Podróżowałem w weekendy i na wakacje, ale to było za mało. A dzisiaj cieszę się tym, że mogę wstać o godzinie 10 i nie przejmować się tym, co dalej.

- I projektować biżuterię?
- A to też, ale to traktuję bardziej jako hobby. Mój znajomy pracował w dużej firmie międzynarodowej. To ja powiedziałem mu, że założę firmę, dam pieniądze. Mam dwie osoby, którym mówię, jak chciałbym, żeby coś wyglądało, to leci do fabryki i tam to robią.

- Pomysł na dalsze życie?
- To co sobie wcześniej planowałem, to zrobiłem, a teraz chwytam to, co przynosi dzień.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński