Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rekonstrukcja rządu PiS: Ruszył festiwal zagrożonych ministrów. Kto może stracić stanowisko?

Witold Głowacki
Rząd Beaty Szydło nie działa już w tym samym składzie i konfiguracji, w jakiej został zaprzysiężony
Rząd Beaty Szydło nie działa już w tym samym składzie i konfiguracji, w jakiej został zaprzysiężony Grzegorz Jakubowski
Rekonstrukcja rządu PiS | Ministrowie najbardziej zagrożeni dymisją stali się właśnie niezwykle aktywni medialnie. Chwalą się sukcesami, dowodzą swej przydatności. Zupełnie jak podczas rekonstrukcyjnych spektakli z czasów Tuska.

O nadchodzącej rekonstrukcji rządu słyszymy od wiosny, napięcie podniósł lipcowy kongres PiS, na którym prezes partii nie odmówił sobie recenzowania poszczególnych ministrów, ale Jarosław Kaczyński potwierdził wieści o rychłych zmianach w rządzie dopiero w połowie października, na spotkaniu z posłami PiS. Ministrowie od co najmniej kilku miesięcy są więc pod stałą presją pogłosek o nadchodzących dymisjach - trochę jak korporacyjni menedżerowie w obliczu nieuchronnych cięć. Niepewność z pewnością nie poprawia im nastrojów, jednak staje się motywacją do walki o utrzymanie się w siodle.

Polityczna technologia przygotowań do rekonstrukcji całkiem mocno przypomina więc tę stosowaną przez Donalda Tuska. Tu też działa rozpisany na całe tygodnie scenariusz budowania napięcia, czarowania mediów, podgrzewania atmosfery do spekulacji. Podobnie zresztą jak w wypadku rekonstrukcji á la Tusk, tak i ta może się skończyć bez wielkich fajerwerków. Według informacji „Polski”, wymieniona może zostać nawet zaledwie dwójka ministrów, w dodatku nawet obie te dymisje mogą zostać połączone z likwidacją resortów.

Rekonstrukcja rządu PiS | Komentarze polityków

Źródło:
TVN 24

Teraz jednak co słabsi ministrowie Beaty Szydło znaleźli się na grillu. Widać, że czują nieprzyjemne gorąco, wiercą się, starają się uciec znad rozżarzonych węgli. Kierunek ucieczki jest jeden - media, w których można się zaprezentować z możliwie najlepszej strony. W ostatnich paru tygodniach poznaliśmy więc zdanie ministra infrastruktury Andrzeja Adamczyka o tylu sprawach, o ilu nie wypowiedział się w ciągu ostatnich dwóch lat. Zobaczyliśmy go również w roli pogromcy krnąbrnych warszawiaków i trzymanego przez Platformę ratusza stolicy, gdy zażądał od władz miasta przekazania placu Piłsudskiego pod władzę Urzędu Marszałkowskiego. Resort Adamczyka prowadzi zaś w mediach społecznościowych intensywny ostrzał grafikami z planami budowy Via Carpatii, zarówno w całości, jak i na poziomie poszczególnych węzłów czy mikroobwodnic. Wydźwięk tego wszystkiego ma być oczywisty - minister infrastruktury jest aktywny i żwawy, zrobi wszystko, by dowieść, że jest właściwym człowiekiem we właściwym fotelu.

Zapewne jest jeszcze czas, choć nikt nie wie, ile dokładnie - część polityków PiS mówiła o połowie listopada czy wręcz o okolicach Święta Niepodległości, część - jak wicemarszałek Senatu Adam Bielan - o grudniu. Nikt też nie wie, czy Jarosław Kaczyński podjął już te najbardziej kluczowe decyzje, czy jeszcze się waha. Może więc da się jeszcze odwrócić los?

Co słabsi ministrowie rządu Beaty Szydło znaleźli się właśnie na grillu. I bardzo chcą uciec znad gorących węgli

I tak w mediach trwa właśnie festiwal zagrożonych ministrów, całkiem podobny do tych, które oglądaliśmy za czasów Tuska przed kolejnymi „przeglądami ministerstw” czy „nowymi otwarciami” rządu Platformy.

Różnica jest tylko taka, że tym razem najważniejsze decyzje zapadają poza gabinetem premiera, być może nie zawsze nawet przy udziale szefowej rządu.

Kiedy Kaczyński mówił swoim posłom, że zdecydował się na rekonstrukcje rządu, w tygodniku „Sieci Prawdy”, w rubryce Roberta Mazurka i Igora Zalewskiego znalazła się notka, że według informacji obu dziennikarzy, również w fotelu premiera ma nastąpić zmiana - i że Beatę Szydło zastąpi Jarosław Kaczyński. Rubryka to wprawdzie półsatyryczna, ale przez polityków nie bez słusznych powodów traktowana całkiem serio (to w niej znalazła się np. pierwsza prasowa wzmianka o słynnej propozycji korupcyjnej Lwa Rywina pod adresem Agory). O tym, że Jarosław Kaczyński zdecydował się osobiście stanąć na czele rządu, pisali też wtedy inni, nieźle poinformowani prawicowi publicyści.

Beata Szydło sama znalazła się wtedy w nie najciekawszym położeniu. Niedługo po publikacji w „Sieciach Prawdy” widzów TVN czekał więc rzadki widok - szefowa rządu pojawiła się w programie Bogdana Rymanowskiego właśnie w tej uważanej przez PiS za wcielenie wszelkiego medialnego zła telewizji. Tam przekonywała, że jej pozycja jest niczym niezagrożona, podobne deklaracje złożyła kilka dni później w wywiadzie dla „Polski”.

Teoretycznie zdecydowanie najgorsza w całym rządzie powinna być pozycja ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego. Szefa MSZ nie broni już w tej chwili właściwie nikt po prawej stronie. To znamienne, bo większość zagrożonych dymisją ma w prawicowych mediach przynajmniej po kilku jawnych obrońców. Waszczykowski nie. Do czwartku zachowywał się tak, jakby już sam zrezygnował z walki, jednak przypomniał o sobie, twardo opowiadając się za budową pomnika w miejscu katastrofy smoleńskiej, co z kolei próbują na różne sposoby uniemożliwić Rosjanie. Tego samego dnia Waszczykowski ogłosił też, że Ukraińcy prezentujący „ skrajnie antypolskie stanowisko” zostaną objęci zakazem wjazdu do Polski. - Ludzie, którzy ostentacyjnie zakładają mundury SS Galizien, do Polski nie wjadą - mówił Waszczykowski, jednocześnie ogłaszając coś w rodzaju ochłodzenia w relacjach polsko-ukraińskich. - Nie godzimy się na agresję wobec Ukrainy, ale w relacjach dwustronnych będziemy stosować symetrię - zapowiedział Waszczykowski.

Wbrew wszelkim pozorom minister o najsłabszej pozycji nie jest jednak kandydatem numer jeden do dymisji. Ba, ma duże szanse w ogóle jej uniknąć. Podobno mocno go broni premier Beata Szydło. Z kolei PiS ma gigantyczny problem ze znalezieniem ewentualnego następcy. Sytuacja z potencjalnymi kandydatami na jego miejsce jest mocno skomplikowana. Adam Bielan wrócił wprawdzie do łask Jarosława Kaczyńskiego, ale wciąż nie na tyle, by dostać samodzielną posadę w rządzie. Krzysztof Szczerski gra w drużynie prezydenta, pół roku temu mógł być brany pod uwagę jako szef MSZ, dziś to już przeszłość. Jacek Saryusz-Wolski pozostaje dla PiS kandydatem zbyt nieprzewidywalnym. A Ryszard Legutko miał konsekwentnie odmawiać.
Gorsza niż w wypadku szefa MSZ jest sytuacja ministra infrastruktury Andrzeja Adamczyka. Na wstępie opisaliśmy jego gorączkową walkę o utrzymanie się na powierzchni, wysiłki ministra w tej materii są rzeczywiście imponujące. Ale jego karty nadal nie są mocne. Na kongresie PiS szefowi resortu infrastruktury również groził palcem Jarosław Kaczyński - który wypomniał Adamczykowi powolne tempo uruchamiania programu Mieszkanie Plus. Jak dotąd żadnego wielkiego przełomu w tej materii nie było, przegłosowano odpowiednią ustawę, ale od lipca zmieniło się głównie to, że na ręce Kaczyńskiego trafiły listy od społeczników zaniepokojonych rosnącą rolą deweloperów w programie i zapisami o możliwości bezsądowej eksmisji na bruk mieszkańców. To raczej nie jest nic, co mogłoby dodać ministrowi punkty w oczach prezesa PiS.

W PiS powszechne jest przekonanie, że Adamczyk słabo sobie radzi ze spółkami kolejowymi. Do osłabienia jego pozycji przyczyniają się też opóźnienia w inwestycjach i kłopoty z efektywnym wydatkowaniem funduszy unijnych. Na jego rzecz gra tylko jeden atut - stricte polityczny - jest długoletnim współpracownikiem Beaty Szydło, razem z nią, czy raczej za nią szedł przez kolejne szczeble partyjnej hierarchii. Miesiąc temu można było jednak usłyszeć o jego zwarciach z wicepremierem Mateuszem Morawieckim, a jego nazwisko pojawia się na niemal wszystkich listach ministrów, których może czekać pożegnanie z funkcją.

Numerem dwa w kolejce do rekonstrukcyjnej dymisji wydaje się natomiast Anna Streżyńska. Minister cyfryzacji jak zawsze dobrze sobie radzi PR-owo, właśnie ogłosiła, że „nie drży o posadę” i że „Poszukiwano bezpartyjnego fachowca, który będzie potrafił scyfryzować nasz kraj” - tym bezpartyjnym fachowcem ma być oczywiście ona sama. Choć jednak Streżyńska rzeczywiście nie należy do Polski Razem Jarosława Gowina (współpracuje z partią jako ekspert), to do rządu trafiła jako drugi i ostatni po samym Gowinie minister koalicyjny z ramienia Polski Razem.

W rządzie Beaty Szydło pozowanie na bezpartyjnego, apolitycznego fachowca zdecydowanie nie jest dobrze widziane. Kiedy jest potrzeba, ministrowie mają iść na pierwszą linię frontu i walić w opozycję jak Macierewicz z Ziobrą. Tymczasem Streżyńska kilkakrotnie stawała w poprzek linii PiS, musiała się zresztą z tego publicznie tłumaczyć. To z pewnością nie przysparza jej przyjaciół w kierownictwie Prawa i Sprawiedliwości.

Ale nie chodzi tylko o samą postawę polityczną Streżyńskiej. Tajemnicą poliszynela jest ogólna podejrzliwość, z jaką Jarosław Kaczyński patrzy na Streżyńską i jej otoczenie. Ponoć już w listopadzie 2015 roku, zgadzając się na rekomendację Gowina, prezes PiS jednocześnie zapowiedział, że będzie „uważnie się przyglądał” poczynaniom minister i jej kolegów z biznesu.

Streżyńska w ostatnich dniach co chwila składa ministerialne wizyty w różnych miejscach i stara się promować swoje osiągnięcia - jak na przykład uruchomioną właśnie aplikację mObywatel. Asów w rękawie chyba jednak nie ma. Jej dalszy los w rządzie będzie więc wypadkową zniechęcenia Jarosława Kaczyńskiego i zdolności obronnych oraz dobrych chęci Jarosława Gowina.

Jest coś, co łączy Annę Streżyńską z Andrzejem Adamczykiem. Otóż w wypadku obu ich resortów całkiem na poważnie rozważana jest możliwość ich likwidacji. Zadania resortu cyfryzacji miałyby zostać rozparcelowane między MSW i MON, przy udziale KPRM. Pogłoski o tym Anna Streżyńska określiła mianem „fake newsa”.

Z kolei resort infrastruktury mógłby zostać rozparcelowany między ministerstwa gospodarki i energetyki (co wzmacniałoby i tak już mocną pozycję Mateusza Morawieckiego - i w mniejszym stopniu Krzysztofa Tchórzewskiego).

Wykorzystanie którejś z tych opcji byłoby dla Beaty Szydło na maksymalne osłabienie wydźwięku i znaczenia zmian w rządzie - tak jak miało to miejsce w wypadku dymisji ministra skarbu Dawida Jackiewicza i jednoczesnej likwidacji resortu.

Jest jeszcze minister zdrowia Konstanty Radziwiłł. Też regularnie na cenzurowanym, teraz jednak zmagający się z poważnym kryzysem, czyli protestem głodowym lekarzy rezydentów. Wymiana ministra w trakcie kryzysu nie byłaby rozważnym ruchem, podobnie jak w wypadku Waszczykowskiego PiS miałoby zaś niemały problem ze znalezieniem jego odpowiedniego następcy.

Wymienionych tu ministrów łączy stosunkowo słaba pozycja polityczna - nie mają w PiS własnego zaplecza, nie są mocno osadzeni w partyjnych strukturach, nie mają wysokich notowań w sondażach. Raczej nie muszą się natomiast niczego obawiać najsilniejsi politycznie ministrowie rządu Beaty Szydło - Mateusz Morawiecki, Zbigniew Ziobro, Antoni Macierewicz, Jarosław Gowin, Mariusz Kamiński czy Mariusz Błaszczak. Choć każdy z nich jest silny nieco innym rodzajem politycznej siły, razem tworzą konstelację, która zapewnia Jarosławowi Kaczyńskiemu względną stabilność układu władzy.

Prezes PiS często musi osobiście rozstrzygać spory pomiędzy ministrami z tej grupy, jest jednak mało prawdopodobne, żeby zdecydował się na naruszenie jej składu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński