Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rekonstrukcja rządu PiS jeszcze przed wyborami do europarlamentu? Strajk nauczycieli 2019 może przyśpieszyć dymisję Anny Zalewskiej

Witold Głowacki
Anna Zalewska straciła panowanie nad systemem edukacji
Anna Zalewska straciła panowanie nad systemem edukacji fot. Bartek Syta
Ewentualna rekonstrukcja rządu jeszcze przed wyborami postawiłaby PiS w trudnej sytuacji i mocno skomplikowałaby prowadzenie kampanii wyborczej przez partię rządzącą.

O nadchodzącej rekonstrukcji rządu słyszymy regularnie przynajmniej od momentu ogłoszenia przez PiS list wyborczych do Parlamentu Europejskiego - zmiany w rządzie wymusza choćby obecność na nich urzędujących ministrów. Teraz jednak rośnie prawdopodobieństwo, że rekonstrukcja nastąpi jeszcze przed wyborami, w kwietniu. Piotr Zaremba powołując się na dobre źródła w PiS napisał w piątek na łamach „Polski”, że Jarosław Kaczyński skłania się ku temu właśnie rozwiązaniu - i że decyzja zapadła „na 90 procent”. Wszystko przez dwa (jeśli nie trzy) kryzysy, które narosły wewnątrz rządu.

To, że jedna wicepremier i dwoje ministrów będzie musiało się pożegnać z rządem, jest oczywiście przesądzone. Chodzi rzecz jasna o wicepremier Beatę Szydło i dwoje szefów resortów kandydujących do Parlamentu Europejskiego - szefa MSWiA Joachima Brudzińskiego i Annę Zalewską - minister edukacji narodowej. Tyle tylko, że wybory odbędą się 26 maja. Dotychczasowy scenariusz zakładał, że cała trójka będzie pełnić swoje funkcje co najmniej do dnia wyboru (z jedynkami na listach o wynik raczej nie muszą się obawiać), jeśli nie później - nawet do pierwszego posiedzenia PE. Ten plan miał ręce i nogi - odejście Szydło, Zalewskiej i Brudzińskiego, które i tak musiałoby nastąpić, byłoby zarazem dość dogodną okazją do dokonania ewentualnych innych zmian w rządzie - o różnej randze i ciężarze gatunkowym. Wszystko odbyłoby się względnie płynnie, bez siania nadmiernego chaosu na rozbiegu kampanii przed jesiennymi wyborami.

Odwołanie Zalewskiej już teraz oznaczałoby jednak spory dysonans w kampanii wyborczej. Zalewska otwiera listę PiS na Dolnym Śląsku

Z rekonstrukcją w wersji przyspieszonej byłoby już jednak zupełnie inaczej. Przede wszystkim dlatego, że miałaby ona nastąpić bezpośrednio przed wyborami. Owszem, ta kwietniowa rekonstrukcja, którą planuje w tej chwili kierownictwo PiS, zdecydowanie niekoniecznie miałaby objąć Beatę Szydło i Joachima Brudzińskiego. Za to Annę Zalewską już tak. Dlaczego? Bo coraz mocniej obciąża ją sytuacja w oświacie. Do liceów i innych szkół średnich idą jednocześnie dwa roczniki - absolwenci 8-ej klasy szkoły podstawowej i III-ciej gimnazjum. Tymczasem nauczyciele szykują zapowiadany od miesięcy strajk. Zalewska otrzymała swoiste wotum nieufności od nauczycieli z ok. 80 proc. polskich szkół - tyle zadeklarowało udział w strajku. Zarazem jest też odpowiedzialna za kryzys w oczach coraz bardziej zdezorientowanych rodziców uczniów - owszem więc, lista powodów, dla których mogłaby zostać odwołana, jest już całkiem długa.

Ewentualna dymisja Zalewskiej w kwietniu była jednak dla PiS niezwykle kłopotliwa - jeśli chodzi o całą strategię kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego. Zalewska jest pierwsza na dolnośląskiej liście PiS, w skali całego kraju „jedynek” - i zarazem okręgów wyborczych - jest w tych wyborach tylko trzynaście Oczywiście sztabowcy PiS mogliby próbować tłumaczyć taki ruch na przykład koniecznością pełnego zaangażowania się przez Zalewską w kampanię (jej rywalką jest Janina Ochojska - jedna z potencjalnie najmocniejszych kandydatek Koalicji Europejskiej).

Piękne Groby Pańskie i zmiany straży grobowych w świątyniach...

Ale czy „ciemny lud” by to kupił? Wątpliwe - dymisja nastąpiłaby przecież w środku rekrutacji do liceów i bezpośrednio po proteście nauczycieli - ten kontekst byłby dla opinii publicznej zupełnie oczywisty. Zarazem byłaby to wyjątkowo niefortunna puenta wszystkich przeforsowanych przez PiS zmian w systemie edukacji. I najważniejsze - bo dotyczy to wyborczego wyzwania - jak tu promować kandydatkę do Parlamentu Europejskiego, która przed chwilą została zdymisjonowana? I to w dyscyplinarnym - w oczach opinii publicznej przynajmniej - trybie? Rachunek zysków i strat jest tu kwestią bardzo dla PiS problematyczną.

A jednak kwietniowa rekonstrukcja rządu naprawdę jest prawdopodobna. Na Zalewskiej nie kończy się lista ministrów, którzy znaleźli się na celowniku kierownictwa PiS już teraz. Otwiera ją Teresa Czerwińska - minister finansów, która odważyła się powiedzieć Jarosławowi Kaczyńskiemu, że w budżecie nie ma pieniędzy na realizację obietnic z zakresu „Piątki Kaczyńskiego”. I - co gorsza - że nie bardzo jest skąd je wziąć bez naruszania progów ostrożnościowych. Według naszych źródeł koszty obietnic złożonych przez Jarosława Kaczyńskiego przekraczają obecne (krańcowe, dodajmy - osiągalne dopiero po serii często drastycznych cięć innych wydatków) możliwości polskiego budżetu o co najmniej 20 miliardów złotych. Tu sprawa jest w zasadzie jasna - jeśli minister finansów nie zmieni zdania, będzie musiała odejść. Nie pomoże tu nawet ewentualna osłona ze strony premiera Mateusza Morawieckiego.

Na Nowogrodzkiej nie ma ostatnio dobrej prasy również Jacek Czaputowicz, szef MSZ. Kaczyński i najważniejsi politycy PiS uważają, że jest generalnie nieskuteczny w relacjach z Unią Europejską, stał się również kozłem ofiarnym ostatniego kryzysu na linii Polska-Izrael. Jarosław Kaczyński na początku jego urzędowania mówił o „eksperymencie” - później już nigdy nie ogłosił, że „eksperyment” zakończył się pomyślnie.

Zalewska, Czerwińska i Czaputowicz - to jest więc trójka ministrów, która w pierwszej kolejności mogłaby się kwalifikować do przedwyborczej wymiany. Ewentualna kwietniowa rekonstrukcja stawiałaby jednak PiS w obiektywnie trudnej sytuacji - przynajmniej z dwóch zasadniczych powodów.

Kierownictwo PiS rozważa przyspieszoną dymisję Anny Zalewskiej w związku z masowym strajkiem nauczycieli

Po pierwsze, co za dużo, to nie zdrowo. A przecież po wyborach do Parlamentu Europejskiego musiałyby nastąpić kolejne zmiany w rządzie. Owszem, bez przesadnej złośliwości można stwierdzić, że obecne stanowisko pracy Beaty Szydło spokojnie nadaje się do cichej likwidacji bez powoływania następcy lub następczyni. Z ministerstwem spraw wewnętrznych i administracji już tak jednak nie jest - to zdecydowanie jeden z kilku najważniejszych resortów w całym rządzie. A przecież Joachim Brudziński niemal na pewno będzie miał w kieszeni mandat deputowanego do Parlamentu Europejskiego. Gdyby więc PiS zdecydował się na pierwsze dymisje już w kwietniu, ten sposób w miesiąc czy dwa po jednej rekonstrukcji rządu musiałaby nastąpić kolejna. A ewentualne połączenie obu rekonstrukcji w jedną - kwietniową - byłoby strzałem w stopę w kontekście europarlamentarnej kampanii wyborczej.

I to jest drugi powód. Już samo odwołanie Zalewskiej oznaczałoby spory dysonans w tej kampanii i konieczność tłumaczenia, jakim cudem tak wspaniała kandydatka do Parlamentu Europejskiego okazała się niekoniecznie wspaniałą szefową resortu. Gdyby mieli do niej dołączyć jeszcze Szydło i Brudziński, powstałby kompletny chaos informacyjny, a kampanijne komunikaty byłyby wewnętrznie sprzeczne już w momencie ich formułowania.

Nie można więc wcale wykluczyć jeszcze jednej opcji i próby odroczenia jakichkolwiek zmian do końca maja. „Bunt” Teresy Czerwińskiej należałoby wtedy na jakiś czas zamieść pod dywan, Annę Zalewską i Jacka Czaputowicza milcząco tolerować przez kolejne kilka, kilkanaście tygodni. Wtedy temat dymisji nie zaburzałby kampanii wyborczej Prawa i Sprawiedliwości, a rekonstrukcja nastąpiłaby według pierwotnie przyjętych scenariuszy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński