Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Radość z każdego oddechu

Agnieszka Grabarska, 17 listopada 2006 r.
Podczas urodzin chłopiec z wielką powagą zdmuchiwał świeczki na urodzinowym torcie.
Podczas urodzin chłopiec z wielką powagą zdmuchiwał świeczki na urodzinowym torcie. Agnieszka Grabarska
Są takie chwile, kiedy człowiek płacze z radości. W rodzinie ciężko chorego Tomaszka tragiczne wspomnienia nie przesłoniły pogodnych, urodzinowych wrażeń.

Na początku listopada, dostojny jubilat zdmuchnął na torcie kolejną, trzecią już świeczkę.

Ale wcześniej łez rozpaczy było wiele. Tuż po urodzeniu okazało się bowiem, że dziecko cierpi na złośliwy nowotwór jądra. Kilka dni po urodzeniu, chłopiec przeszedł pierwszą operację.

- I wtedy czas się dla nas zatrzymał - mówi pani Jola, mama chłopca, mieszkanka Kamienia Pomorskiego.

Wciąż niepewność

- Już z porodówki synek został zabrany do Szczecina. Choć byłam dopiero po porodzie, wypisałam się na własne żądanie i pojechałam do kliniki. Po drugiej operacji przez dwa tygodnie, niemal bez przerwy byłam przy nim. Spałam przy jego łóżeczku na podłodze, na materacu - wspomina matka.

Łamiącym się głosem opisuje bolesne wydarzenia i twierdzi, że nie jest już w stanie zliczyć dni i godzin spędzonych przy cierpiącym dziecku.

Chrzest odbył się w domu, bo chłopiec był za słaby, aby zanieść go do kościoła. Przyszła rodzina, chrzestni, ksiądz ale nie była to radosna uroczystość.

- Wszystkim nam towarzyszył strach i niepewność - mówi matka.

I tak już zostało, bo jak twierdzi pani Jolanta nie przypomina sobie momentu, aby od chwili ustalenia diagnozy te uczucia opuściły ją choć na chwilę. Leczenie i codzienne zmaganie z chorobą, wymagały od niej coraz silniejszej postawy. Chłopiec pięć razy przechodził chemioterapię.

- Bardzo źle to znosił, męczyły go uporczywe wymioty. Kupowaliśmy po kilka różnych paczek mleka i próbowaliśmy go karmić. Problemem też okazała się zwykła pielęgnacja, bo skóra syna nie tolerowała niektórych pieluch - opowiada matka.

Ale najgorsze były zaostrzenia choroby, kiedy trzeba było natychmiast transportować dziecko do szpitala na transfuzję krwi. Zdarzało się wtedy, że rodzina liczyła oddechy chłopca.

Prosiła o pomoc

Tomaszek jest trzecim, najmłodszym dzieckiem w rodzinie. Siostra Magdalena niebawem kończy gimnazjum a starszy brat Krystian podstawówkę. Kilka lat wcześniej inna poważna choroba dotknęła Magdę. Z jej skutkami dziewczyna musiała zmagać się jeszcze przez kilka lat.

- Bywało tak, że jednego dnia wieźliśmy do docenta Magdę a na drugi dzień okazywało się, że w Szczecinie w klinice natychmiast musi być Tomuś - opowiadają dziadkowie dzieciaków. To oni właśnie na co dzień starają się być podporą dla córki i wnuków.

- Kiedy trzeba, przypilnują dzieciaków, przyniosą zakupy, zajmą się domem. Są dla mnie dużą podporą - z wdzięcznością na twarzy wylicza pani Jola.

Jej maż od kilku lat pracuje za granicą. Stara się zarobić na dom i wszystko, co się wiąże z leczeniem i wychowaniem dzieci. Sytuacja finansowa rodziny jest jednak trudna a potrzeby coraz większe. Dlatego pani Jolanta zmuszona była poprosić o pomoc, szczególnie tę związaną z dowożeniem na badania i konsultacje do Szczecina.

- Nie mamy samochodu, nie mogłam tłuc się z takim maleństwem autobusem, dlatego często prosiłam o przysługę znajomych. Zazwyczaj nie odmawiali, ale raz tuż przed umówionym terminem chemioterapii zostałam "na lodzie".

Wtedy postanowiła poprosić o wsparcie jakąś instytucję. Pierwsze kroki skierowała do burmistrza Andrzeja Jędrzejewskiego.

- Okazało się, że trafiłam na człowieka, który potrafił zrozumieć moją trudną sytuację. Przez kilka kolejnych lat pomagał mi w transporcie, kontaktował z lekarzami, szukał sponsorów na drogie leki, a kiedy najzwyczajniej w świecie nie miałam za co zapłacić rachunku za gaz, wyjął pieniądze z własnego portfela - opowiada pani Jolanta.

Pomogli także koledzy i koleżanki z uzdrowiska, gdzie wcześniej pracowała. Przeprowadzili wśród siebie dobrowolną zbiórkę i tym wsparli leczenie Tomaszka.

Chcą walczyć razem

- Nie potrafię słowami podziękować i powiedzieć, jak bardzo jestem wdzięczna tym ludziom. Burmistrz okazał wiele troski mojemu dziecku. Dzwonił, dopytywał o stan zdrowia, pocieszał dobrym słowem. No i odwiedzał Tomcia podczas każdych urodzin - opowiada matka.

Chłopiec nadal pozostaje pod kontrolą lekarską. Każdy wyjazd na sprawdzenie stanu choroby jest dla rodziny ogromnym stresem. Po ukończeniu piątego roku życia będzie dopiero można mówić o całkowitej remisji.

Dlatego rodzina chłopca nadal z nieukrywanym lękiem patrzy w przyszłość.

- Otrzymałam wsparcie od wielu ludzi. Teraz chętnie spotkałabym się także z rodzicami dzieci chorych na raka. Moglibyśmy wymienić się doświadczeniami i opowiedzieć o swojej walce i przeżyciach - twierdzi pani Jolanta. Mówi, że byłaby gotowa włączyć się w pracę takiego stowarzyszenia czy organizacji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński