Od miesięcy w starej kamienicy przy ulicy Matejki trwa dramat kolejnych psów. W tym tygodniu pracownicy schroniska odebrali właścicielom ostatnie już psy. To kilkuletnia suka Sonia i jej cztery
małe.
Malutkie mieszkanie na parterze budynku zajmuje starsza kobieta razem z synem, córką i jej dziećmi. Cała sprawa po raz pierwszy ujrzała światło dzienne pod koniec ubiegłego roku. W nocy policjanci dostali wezwanie od mieszkańców kamienicy. Skarżyli się na okropny fetor jaki dochodził
z piwnicy. Okazało się, że jeden z sąsiadów w małych klatkach trzymał tam psy.
Wezwany na miejsce lekarz weterynarii uznał, że psy zdechły z głodu i wycieńczenia. Prawdopodobnie były też maltretowane. - W klatkach były trzy szczeniaki i jeden starszy pies
- opowiadali policjanci, którzy wówczas byli na miejscu. - Widok okropny. Zwierzęta były strasznie wychudzone. Sama skóra i kości.
Jeszcze tej samej nocy właściciel psów został zatrzymany. Pracował jako stróż w jednym z lokali gastronomicznych na plaży. Podejrzewano, że mężczyzna mógł w okolicy plaży i wydm zakopać zwłoki także innych zwierząt. Teren przeszukano. Nic nie znaleziono. Po jakimś czasie mężczyzna stanął przed sądem.
Nadal odsiaduje karę w więzieniu. Okazało się jednak, że to nie koniec tragedii psów w mieszkaniu na parterze kamienicy przy ulicy Matejki. - Już wtedy przy okazji tych martwych zwierząt widzieliśmy, że w domu są jeszcze inne psy - opowiada Alina Celniak ze schroniska dla bezdomnych zwierząt w Świnoujściu. - Matka tego mężczyzny, który zagłodził zwierzęta, zapewniała jednak, że będzie się nimi dobrze opiekować. Została przez nas pouczona, że będziemy sprawdzać, czy tak faktycznie jest.
A jeśli nie, to przyjedziemy i je zabierzemy. Tak też stało się niespełna dwa tygodnie temu. Pracownicy schroniska, którzy przyjechali do mieszkania, zastali dwa psy przywiązane do nóg
od stołu. Wyglądały fatalnie. Były brudne, wychudzone i bardzo agresywne. W mieszkaniu panował bałagan i brud.
- Zabraliśmy Brutusa i Barego do naszego schroniska - opowiada Alina Celniak. - Kobieta nawet zbytnio nie protestowała.
Początkowo pracownicy mieli z nimi problem. Widać było, że psy chowane były na agresywne. Jeden nawet rzucił się na pracownika schroniska. Dziś Bary jest już spokojnieszy.
- Z Brutusem wciąż mamy problem, nadal jest bardzo agresywny - mówią pracownicy schroniska. - Liczymy jednak na to, że w końcu i on się zmieni. Musi tylko przekonać się, że u nas nic mu nie grozi.
Już podczas zabierania Barego i Brutusa, pracownicy schroniska widzieli w domu kolejną sukę z małymi. Córka starszej kobiety powiedziała, że należą do niej i ona się nimi opiekuje.
- Te szczeniaczki były maleńkie, tyle co się urodziły - opowiada Alina Celniak. - Chcieliśmy je zabrać, ale kobieta kategorycznie odmówiła wydania psów.
Po krótkim czasie pracownicy schroniska dostali sygnał, że suka jest głodzona, nie wychodzi na spacery. Właścicielka nie chciała oddać zwierząt.
- Ale tym razem pojechaliśmy już ze strażą miejską i kuratorem sądowym, więc nie miała wyjścia - opowiada Alina Celniak. - Suka była rzeczywiście na skraju wyczerpania. Pazury u łap miała tak długie, że nie mogła normalnie stać, ani chodzić. Musiała wykrzywiać łapy, żeby nie stawać na tych długich pazurach.
Właścicielka suki i szczeniaków nie pofatygowała się, żeby zaczipować psy. Choć zgodnie z uchwałą rady miasta ma taki obowiązek.
Alina Celniak opowiada, że gdy weszli, Sonia wcale nie broniła się przed zabraniem z mieszkania. Tak, jakby czuła, że przyszło dla niej wreszcie wybawienie z tego horroru, w jakim żyła ze swoimi małymi.
Spokojnie wyszła z domu i weszła do samochodu pracowników schroniska. Nie piszczała, nie wyła, nie szczekała. - Gdy wyprowadzaliśmy ją z tego domu, to tylko obejrzała się za swoimi dziećmi - mówi Alina Celniak. - Upewniała się, czy je też razem z nią zabieramy.
Po przyjeździe do schroniska Sonia zachowywała się tak, jakby mieszkała w nim od dawna. Cały czas zachowywała się spokojnie.
- Zostanie wysterylizowana, jak tylko przestanie karmić, żeby już więcej nie rodziła - mówi Alina Celniak. - Nie można w tak niekontrolowany sposób rozmnażać psów. Zostanie też zaczipowana, założymy jej książeczkę i przede wszystkim podkarmimy. Właścicielce powiedzieliśmy, że jeśli będzie chciała, to oddany jej suczkę. Ale zaznaczyliśmy też, że będziemy sprawdzać, jak o nią dba.
Szczeniaki też zostaną zaczipowane. Nie wrócą już jednak do mieszkania przy ulicy Matejki. Pójdą do adopcji.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?