Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przeżyli wybuch, uczą się żyć na nowo

Daniel Klusek Monika Zacharzewska [email protected]
Pożar kamienicy przy ul. Krasińskiego w Słupsku.
Pożar kamienicy przy ul. Krasińskiego w Słupsku. Krzysztof Piotrkowski
Twierdzą, że to cud, że czuwała nad nimi Opatrzność. Mieszkańcy kamienicy przy ulicy Krasińskiego 14 w Słupsku, którym wybuch gazu zabrał dorobek życia, powoli uczą się żyć na nowo.

Było kilka minut po godzinie 2 w nocy z 27 na 28 kwietnia. Pijany mężczyzna uderzył samochodem w zawór gazowy, znajdujący się na kamienicy przy ul. Krasińkiego 14. Z uszkodzonych rur zaczął ulatniać się gaz. To on spowodował potężną eksplozję, a tuż po niej pożar, który natychmiast objął wszystkie trzy kondygnacje. W tym czasie w budynku było 23 z 25 mieszkańców. Na szczęście nikomu nic poważnego się nie stało. Jedynie trzy kobiety na kilka godzin trafiły do słupskiego szpitala.

Zostaliśmy w kapciach i piżamie
Mirosław Dąbrowski mieszkał na parterze. On pierwszy zorientował się, że jemu i jego sąsiadom grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. - Poczułem smród w mieszkaniu. Poszedłem do kuchni sprawdzić, co się dzieje. Początkowo myślałem, że rozszczelnił się komin. Ale usłyszałem syczenie - opowiada Mirosław Dąbrowski. - Otworzyłem okno od strony ulicy, wtedy syczenie było coraz głośniejsze. Zobaczyłem leżącą na chodniku żółtą skrzynkę. Wtedy się zorientowałem, że to ulatnia się gaz.

Szybko się ubrał i wybiegł z budynku. - Po drodze obudziłem sąsiada z parteru, a on zaczął krzyczeć, żeby ludzie uciekali z domu. Ja już stałem na chodniku. Widziałem, że w poszczególnych mieszkaniach zapalały się światła. Potem usłyszałem wybuch. To cud, że nikomu nic się nie stało - mówi pan Mirosław.
Jadwiga Roszkowska mieszkała na drugim piętrze: - Mąż usłyszał wybuch, obudził mnie i kazał uciekać z mieszkania. Włożyłam klapki i szlafrok i wybiegłam na podwórko. To teraz cały mój dobytek. Wszystko inne straciłam - mówiła kilka godzin po tragedii pani Jadwiga. - Niedawno zrobiliśmy remont mieszkania, zamontowaliśmy nowe okna, kupiliśmy meble. Już nawet nie mam siły płakać.

Na miejscu natychmiast pojawiła się straż pożarna ze Słupska, z całego powiatu słupskiego, a nawet z Gdańska. Łącznie w akcji brało udział 25 sekcji, zarówno strażacy zawodowi, jak i ochotnicy. - Gdy przyjechaliśmy, jedna trzecia budynku była już zawalona, 80 procent pozostałej części się paliła - mówi starszy brygadier Andrzej Gomulski, komendant miejski Państwowej Straży Pożarnej w Słupsku.
Policja jeszcze w niedzielę w nocy zatrzymała 32-letniego kierowcę forda mondeo. Mężczyzna był pijany, wydmuchał półtora promila alkoholu.

O pogorzelców jeszcze w niedzielę w nocy zadbało miasto. Na podwórku, na które uciekali mieszkańcy, ratując się przed śmiercią, ustawiono namiot, w którym podawano gorące napoje. Noc była bowiem chłodna, a część mieszkańców wybiegła z kamienicy w samych majtkach, piżamach czy na boso. Miejski Zakład Komunikacji podstawił autobus, którym przewiózł poszkodowanych do tymczasowego lokum w jednym ze słupskich internatów. Mogli oni też liczyć na wyżywienie, a także pomoc medyczną i psychologiczną.

Życie po tragedii, czyli pokój w bursie
Choć dzisiaj po ich starej kamienicy nie ma już śladu, pogorzelcy którzy dostali pokoje w bursie, w dowodach nadal mają adres zameldowania Krasińskiego 14.

I nie wymienią dokumentów dopóki nie dostaną obiecanych nowych mieszkań. Tylko, że... - Do tej pory tylko jedna rodzina zdecydowała się przyjąć proponowane przez miasto mieszkanie - mówi Malwina Noetzel-Wszałkowska z biura rzecznika prasowego prezydenta Słupska. - Pozostałym prezentowaliśmy jeszcze cztery inne odświeżone mieszkania o podobnej powierzchni do tych lokali które stracili, ale nikt nie zdecydował się w nich zamieszkać.

Po takich argumentach urzędników, poszkodowani mieszkańcy obawiają się, że ktoś zarzuci im, że wykorzystują sytuację, wybrzydzają.

- A wcale tak nie jest! Ja po prostu liczę na przyzwoite warunki, a nie jakąś norę - mówi Mirosław Dąbrowski, który przy Krasińskiego mieszkał z córką zaledwie przez półtora miesiąca. - Spełniło się nasze marzenie - nareszcie mieliśmy przyzwoite mieszkanie. Córka się zadłużyła, zrobiła kuchnię, łazienkę, kupiła nowiutkie meble. Było tak pięknie - mówi cicho starszy mężczyzna skręcając papierosa. - Teraz owszem, oglądaliśmy mieszkanie przy ul. Długiej, ale pokazano nam je chyba tylko po to, żeby wykazać, że urzędnicy coś robią. Jestem niepełnosprawny, prosiłem o mieszkanie maksymalnie na drugim piętrze. To, co nam pokazali było na trzecim. Ale nie to było najgorsze. Ściany dziurawe, tylko pochlapane farbą, drzwi wyłamane, klamek brak. A przecież my chcemy tylko godziwych warunków.

Mężczyzna mówi, że wracając z ul. Długiej, gdzie oglądał to mieszkanie spotkał sąsiadkę: - Płakała. Była załamana tym, co jej pokazali - przyznaje. - A dla nas właśnie ten brak własnego kąta, nadziei na przyszłość jest teraz najgorszy. Ja już zamykam się w pokoju, nawet mi się gadać z nikim nie chce, wszystko mnie drażni, a nocami budzę się z lękiem. I tylko pragnę podziękować dobrym ludziom, którzy nas wspierają.
Pan Marcin Rogalka, który na Krasińskiego mieszkał z żoną i dwojgiem dzieci też przyznaje, że pierwsze dni w bursie były znośne. - Teraz wszyscy tu na siebie krzyczą. Ludzie już nie mają siły - mówi mężczyzna, który twierdzi, że w pożarze mieszkania stracił 50 tys. złotych i pracę. - Miałem zarabiać w Holandii na szparagach, ale przez to wszystko nie pojechałem.

On mówi, że jego rodzinie jeszcze żadnego mieszkania nie zaproponowano. - Siedzimy w tym jednym pokoju. Córka wyprowadziła się do koleżanki, bo twierdzi, że tu nie daje rady. I mam wrażenie, że po pierwszym okresie zainteresowania nami, teraz już wszyscy zapominają. Wcześniej dostawaliśmy trzy posiłki z baru dziennie. Teraz już tylko obiady przywożą, na śniadanie i kolacje produkty mieli zapewniać z tego, co dali ludzie dobrej woli, a lodówka jest pusta - mówi mężczyzna.

Przypuszcza on, że cała pomoc jaką zaoferowali po tragedii ludzie, gdzieś przepada. - Przecież widzieliśmy z okien samochody, które podjeżdżały pod bursę z darami. Ja się pytam, gdzie to jest? A o tym, że są jakieś pieniądze na koncie utworzonym dla nas, też wiemy tylko z mediów - mówi.

Pogorzelcy są szczególnie wdzięczni wielu anonimowym ludziom, którzy przejęli się ich losem. To dzięki nim, ci którzy wyszli z pożaru w samych kapciach, mają się teraz w co ubrać, czym umyć. - Ja po wybuchu wybiegłam na ulicę tylko w piżamie i szlafroku. Nie pamiętam nawet jak założyłam na nos okulary i kiedy chwyciłam telefon - opowiada Jadwiga Roszkowska. - Gdy weszłam tak do baru Poranek, pani przy kasie przytuliła mnie, zdjęła swoją kurtkę i mi ją dała. Inna przyniosła getry. Teraz do bursy, cały czas przyjeżdżają ludzie z ubraniami, pościelą, ręcznikami. I to z całego regionu. Nawet z Gdańska i z Kwidzyna byli.

Lokatorzy chwalą pracownice socjalne, które ich wspierają. - I policjantka, pani Dominika Filipczyk, jest u nas codziennie. To ta, która na własnych plecach wyniosła z płonącego budynku trzy kobiety. Przyniosła mi lakier do paznokci, taki ładny niebieski, a dziewczynom szczotki do włosów - dodaje pani Jadwiga.

Mieszkańcy są zdeterminowani. Chcą przeprowadzić się gdzieś, gdzie na nowo poukładają sobie swój własny świat. Nigdy nie będzie on taki jak przed tragedią. Bo bez rodzinnych pamiątek, cennych przedmiotów, sentymentalnych drobiazgów, które pochłonął ogień. Za to ze wzbudzającymi grozę wspomnieniami.

- Tego co się stało, nigdy nie zapomnimy, ale ja nie odpuszczę - mówi pan Marcin Rogalka. - Będę walczył o swoje. Znalazłem warszawską kancelarię, która będzie mnie reprezentować za darmo i pójdę do sądu walczyć o swoje.

Każdy pomaga
Dzień po tragedii Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie wypłacił pogorzelcom po trzy tysiące złotych na osobę. Miasto uruchomiło specjalne subkonto, na które można wpłacać pieniądze dla ofiar pożaru. Ruszyła też lawina pomocy od słupszczan. Mieszkańcy całymi torbami przynosili odzież, pościel i koce. - Ubrań dla poszkodowanych mamy już wystarczającą ilość - mówi Mariola Rynkiewicz, dyrektor MOPR. - Teraz czekamy na obuwie, szklanki, sztućce, talerze, a także sprzęt AGD, na przykład czajniki, kuchenki mikrolafowe. Ponieważ wśród ofiar są również uczniowie, prosimy o sprzęt komputerowy, który jest im niezbędny do nauki. Pogorzelcy będą też potrzebować mebli, wersalek, tapczanów, kuchenek, pralek i lodówek.

Caritas parafii pw. św. Jacka również zorganizował zbiórkę darów, głównie odzieży i żywności. Caritas parafii Mariackiej zaoferował po tysiąc złotych na rodzinę, a w ostatnią niedzielę wśród wiernych zebrał dodatkowe ponad dwa tysiące złotych. Caritas diecezjalny da każdemu poszkodowanemu po 500 złotych, a centrala organizacji dołoży po tysiąc złotych na rodzinę.

Poszkodowani mogą też liczyć na kolejne nawet trzy tysiące złotych zapomogi z MOPR. Na specjalnym koncie miejskim zebrano już ponad cztery tysiące złotych.

Kilka dni temu dary przekazali też pracownicy słupskich sklepów sieci Netto. Od nich pogorzelcy dostali łącznie 40 reklamówek artykułów chemiczno-kosmetycznych. Natomiast już w tę sobotę poszkodowanym będą mogli pomóc widzowie słupskiego teatru Tęcza. Aktorzy przekażą im całkowity dochód z biletów na przedstawienie pt. "Tomcio Paluch".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński