Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Proszę pana, proszę mi podać granat

Zbigniew Górniak
Rozmowa z Tomaszem Zatwarnickim, znawcą Powstania Warszawskiego.

KIM JEST

KIM JEST

Tomasz Zatwarnicki jest uważany za jednego z najlepszych w Polsce speców od Powstania Warszawskiego. Ma własną stronę internetową na ten temat www.powstanie-warszawskie-1944.ac.pl. W 2006 roku wraz z Krzysztofem Steckim wygrał jako człowiek spoza branży filmowej i nieoczekiwanie dla światka kinowego konkurs na scenariusz filmu fabularnego o Powstaniu. Film pt. "Warszawa: 1944" wyreżyseruje Juliusz Machulski i będzie to najdroższa produkcja filmowa w dziejach Polski.

- Mamy kolejną rocznicę zrywu Warszawy przeciw Hitlerowi. Czy w tamtym szczególnym czasie nawiązywały się przyjaźnie z wojska? Czy powstańcy mogli o sobie mówić: koledzy z wojska?

- Oczywiście! Nic tak nie wiąże jak wspólna walka, wspólne zagrożenie. Ale to było wojskowe koleżeństwo szczególnego rodzaju...

- Co to oznacza?

- Ano to, że oni tam, gdy się spotkali o tej mitycznej godzinie "W", mówili sobie per "pan", "pani". Mimo że mieli po 18-20 lat. Trzeba pamiętać, że to były dzieci II RP. A wtedy moralna i etyczna poprzeczka zawieszona była wysoko.

- A więc dialog mógł wyglądać tak: - Panie chorąży, proszę mi podać granat, rzucę w Szwaba. - Ależ proszę, panie plutonowy. - Dziękuję, panie chorąży. Rzucam. - I co, panie plutonowy, dorzucił pan? - Tak, panie chorąży. Rozerwało skurwieli.

- He, he, he... Wiem, że portal koledzyzwojska. pl, który pan reprezentuje, jest szwejkowski z istoty i nawet przy takiej okazji musi się znaleźć szczypta humoru. Ale... tak, tak to mogło wyglądać.

Poza tym, idąc tym tropem narracji, można powiedzieć, że już wtedy pojawiło się pojęcie "koleżanek z wojska". Bo sanitariuszki z Powstania to były najodważniejsze kobiety na świecie - nie ma powstańca, który by im nie poświęcił ciepłych słów. To one narażały się najbardziej. Najpierw zatem było pan - pani, ale po kilkunastu dniach ostrzału ci ludzie brali śluby.

Podczas 63 dni Powstania zawarto ponad 500 ślubów, z czego ponad 300 potwierdzono potem, po wojnie, w urzędach stanu cywilnego. Na przykład ślub sanitariuszki "Blondynki" i plutonowego "Eleganta" odbył się dopiero w kwietniu 1945. Wcześniej ona go uratowała z rzezi szpitala na Długiej na Starówce. Wyciągnęła do piwnic, ukrywała aż do października... Przeżyli ze sobą 30 lat, "Elegant" zmarł w 1975.

Niektórych ślubów nie potwierdzono z przyczyn oczywistych: świeży małżonkowie nie doczekali końca Powstania. Jedno z nich albo oboje... Na przykład "Jeremi" Zborowski i jego łączniczka "Nina" Trojanowska. Oni się kochali, aż szóstego dnia Powstania kula fatalnie oszpeciła jej twarz. Przestrzał szczęki. Dziewczyna bała się, że teraz "Jeremi" już jej nie zechce. A on się z nią ożenił w ruinach Starówki. Później oboje zostali zamordowani...

- Czy koledzy z wojska, z tamtego zamordowanego wojska, kultywują swoje przyjaźnie?

- Oni się spotykają do dziś. Rok temu, gdy nareszcie dorobiłem się jakichś pieniędzy za scenariusz filmu "Warszawa: 1944", pojechałem na dwa tygodnie na obchody Powstania i mogłem obcować z tymi ludźmi. Oni mają po 84-86 lat i nadal wypominają sobie swój wiek. Na przykład o dziewczynie, przepraszam, o pani, która w 1944 miała 17 lat i z trudem przyjęto ją w szeregi powstańców, mówią "smarkula". I wysyłają ją po piwo. Autentyk...

- Czy wspominają Powstanie?

- Teraz to oni bardziej mówią o tym, kto jakie ma choroby, ile wydaje na leki i ile musiał stać, aby się zapisać do lekarza.

- Ale dawniej... Wspominali na przykład spektakularne akcje? Wypominali sobie jakieś błędy?

- Z moich obserwacji wnika, że powstańcy niechętnie opowiadali o samym Powstaniu. Byli zamknięci, schowani w sobie. Na przykład Janek "Anoda" Rodowicz, bohater Powstania, zamordowany przez UB w 1949, tuż po wojnie zmuszał ich wręcz do spisywania wspomnień.

- Nie chcieli tego robić z ostrożności.

- Trzeba pamiętać, że najpierw polowali na nich Niemcy, a potem "swoi". Z "bandytów" stali się "zaplutymi karłami reakcji"... Ale bym nie generalizował, że tylko z ostrożności. Dla wielu było to po prostu tak straszne przeżycie, że nie chcieli już do niego wracać. Milczą, bo wojna w nich nadal jest.

Znam takich powstańców, którzy nie oglądali nawet Klossa, nawet "Czterech pancernych i psa", takie to dla nich było bolesne. Każdy film wojenny, to było rozdrapanie rany. Ba, każdy film o Warszawie, niekoniecznie o Powstaniu, wywoływał dreszcze. Na przykład taka "Dewajtis", dziewczynka z "Parasola", która pomogła rozpoznać Kutscherę, po wojnie zaszyła się w górach i niezbyt chętnie wracała do wojennych wspomnień. Kumple z "Parasola", którzy przyjeżdżali nawet z Kanady, musieli jej szukać gdzieś na Spiszu.

- Jak jeszcze przejawiała się ta przyjaźń z Powstania? Poświęcenie dla kolegów?

- Najbardziej widać to chyba było przez dwa lata po Powstaniu, kiedy to ci, którzy ocaleli, szukali szczątków kolegów, rozpoznawali je, ekshumowali i ukradkiem, w tajemnicy przed UB, który chciał zamordować pamięć o Powstaniu, przewozili je na Powązki, gdzie też ukradkiem grzebali te szczątki - zupełnie tak, jak w latach okupacji! Oni te zwłoki wyciągali z ruin, z kanałów, spod cegieł.. Przewozili wózkami, a na wierzch kładli... To było poświęcenie, to był charakter, to było poczucie obowiązku!

- Pomagali sobie po wojnie?

- O tak, na przykład taki "dr Brom", czyli lekarz baonu "Zośka", człowiek, który w Powstaniu operował i zszywał tych naszych kochanych wariatów, po wojnie też ich leczył. Kto z nich przyszedł do doktora z problemem, przyjmowany był z szacunkiem i w pierwszej kolejności. Albo historia z drewnem na krzyże...

Jeden z żołnierzy z batalionu "Zośka" zaczął po wojnie pracować w jakimś zjednoczeniu drzewnym czy coś takiego. I zawsze tak kombinował w swojej firmie, żeby załatwić drewno brzozowe na krzyże na Powązki. Bo za komuny nie dało się tak ot, przyjść i kupić brzezinę, tym bardziej dla powstańców. A on kombinował i co kilka lat krzyże były jak nowe.

A najwięcej dla kolegów robił słynny pułkownik "Radosław". Prowadził różne firmy, organizował pieniądze tak, żeby ich komuna nie zabrała i pomagał. Powstańcy zawsze się w kupie trzymali, byli jak zakon.

- Humorem się jakimś to wojsko wykazywało?

- A owszem. W zdobytym biurze powstańcy znaleźli dziesiątki portretów Hansa Franka, generalnego gubernatora, i nimi obłożyli barykadę. Niemcy musieli więc strzelać do swego dostojnika...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński