Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prof. Karolina Sieroń: Moim przeciwnikiem jest COVID. Poddać się? Nie ma takiej opcji

Magdalena Nowacka-Goik
Magdalena Nowacka-Goik
Profesor Karolina Sieroń: Pracuję w fantastycznym zespole. Wiemy, że możemy na siebie liczyć, stanowimy dla siebie wzajemne psychiczne wsparcie. To jest szczęście w tej sytuacji.
Profesor Karolina Sieroń: Pracuję w fantastycznym zespole. Wiemy, że możemy na siebie liczyć, stanowimy dla siebie wzajemne psychiczne wsparcie. To jest szczęście w tej sytuacji. Ola Kóska/materiały prasowe
Bokserka na ringu z koronawirusem. Mama, córka, siostra, przyjaciółka, lekarka. Ślązaczka. Kobieta Roku 2020 miesięcznika „Twój Styl”. I kiedyś także poetka, która zadebiutowała swoimi wierszami w liceum, w latach 90. - na łamach „Dziennika Zachodniego”. Profesor Karolina Sieroń. Świetny lekarz, profesor nauk medycznych, profesor Zakładu Medycyny Fizykalnej Katedry Fizjoterapii Wydziału Nauk o Zdrowiu w Zabrzu Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach. Znana w środowisku naukowym, ceniona przez pacjentów. Szefowa oddziału covidowego katowickiego szpitala MSWiA. I pacjentka, chora na koronawirusa, która kilka miesięcy temu walczyła o życie, na równi z tymi, których leczyła i leczy. Ról, które pełni w życiu, jest o wiele więcej. Nie potrafi wybrać tej najważniejszej, ale... nie wyobraża sobie pracy w innym zawodzie.

Najważniejsze są oczy. To jedyny i prawdziwy język komunikacji, kiedy twarz zasłania maska, a całe ciało - ochronny kombinezon. Mówią o strachu, bólu, cierpieniu. Dają nadzieję. Czasem komunikują bezradność... Ale zawsze, do końca, przekonanie, że trzeba walczyć. Bez względu na okoliczności. Oczy profesor Karoliny Sieroń, na zdjęciu do sesji zdjęciowej dla „Twojego Stylu” też są bardzo wyraziste. Jest w nich ciepło, empatia, ale i przenikliwość lekarza. Badawcze spojrzenie naukowca.

- To fantastyczne zdjęcie, bardzo mi się podoba - przyznaje ona sama. Jak ważna jest ta mowa spojrzenia, przekonała się nie tylko jako lekarz, ale też jako pacjentka.

- Oczy odgrywają teraz niesamowicie ważną rolę w tym kontakcie międzyludzkim. Tak naprawdę zrozumiałam to dokładnie w momencie, kiedy sama byłam chora. I jedyne co widziałam, to spojrzenia osób, które się mną opiekowały - wspomina.

Bo rodzinną tradycją jest leczyć

Z pewnością jest przykładem kontynuacji rodzinnej tradycji. Oboje rodzice są lekarzami, a ona, chociaż jako młoda dziewczyna pasjonowała się jazdą konną, nigdy na poważnie nie myślała, żeby wybrać inny zawód.

- Można powiedzieć, taka naturalna kolej rzeczy. Wydawało mi się oczywiste, że będę lekarzem, tak, jak moi rodzice, że będę internistą i że będę pracowała w szpitalu. Tata, profesor Aleksander Sieroń, wieloletni kierownik Kliniki Chorób Wewnętrznych, Angiologii i Medycyny Fizykalnej Wydziału Lekarskiego w Zabrzu SUM, często opowiadał w domu o swojej pracy w klinice. Siłą rzeczy chłonęłam te opowieści. Nie wybrałam dokładnie tej samej specjalizacji co rodzice, którzy poszli w kierunku kardiologii, tylko choroby przewodu pokarmowego, aczkolwiek teraz mogę powiedzieć, że zajmuję się królową nauk medycznych, czyli specjalizacją dotyczącą chorób wewnętrznych, bo COVID tak naprawdę mieści się w zakresie szeroko pojętej interny i intensywnej terapii - opowiada.

Od początku studiów bywała w klinice, także w czasie wolnym. Przychodziła na dyżury, angażowała się w najdrobniejsze prace, bo wiedziała, że przyniesie to wymierne korzyści dla ukształtowania jej jako lekarza, da potrzebną praktykę i doświadczenie. - Było mi tam bardzo dobrze - mówi.

Dzielić naukową pasją. Żyjemy w świecie pól magnetycznych

Równolegle pociągała ją sfera naukowa. To zdecydowanie ma po tacie, autorze wynalazków medycznych. Te zainteresowania zaowocowały wspólnymi publikacjami naukowymi. Oboje pasjonują się polami magnetycznymi. Z tą tematyką związana jest część dorobku naukowego Karoliny Sieroń - doktorat, habilitacja, a także po części profesura. W internecie można znaleźć wspólny artykuł profesora Aleksandra Sieronia i profesor Karoliny Sieroń na temat wpływu telefonów komórkowych na nasze zdrowie. Świetny. Napisany przystępnym językiem, poparty wnikliwą wiedzą naukową. Bez inklinacji w jedną bądź drugą stroną. Ciekawy i rzetelny.

- Robiłam habilitację związaną z wpływem telefonii komórkowej, a uściślając wpływie wybranych pól elektromagnetycznych na procesy prooksydacyjno-antyoksydacyjne w przewodzie pokarmowym szczurów. Przy tej okazji prześledziłam chyba całą dostępną literaturę mówiącą o wpływie tych pól na między innymi choroby mózgu, powstawanie chłoniaków, białaczki. I okazało się, że brakuje obiektywnych badań mówiących o tym, że telefonia komórkowa szkodzi nam w jednoznaczny sposób. To jest istotne. Tak, jak kwestia oddziaływania szeroko pojętych pól elektromagnetycznych. Mamy grupy tzw. płaskoziemców czy grupy mówiące o elektrowrażliwości. Myślę, że warto, aby w tym temacie wypowiadali się fachowcy, eksperci naukowi, ale tak, aby przekładać informacje z języka naukowego na bardziej przystępny, po to, aby dotrzeć z tym przekazem do każdego. A jednocześnie, żeby odbiorca wiedział, że w tym przypadku opierają się na badaniach i nauce. I czerpał z dobrych oraz wiarygodnych źródeł - mówi.

Pasjonuje ją ta wiedza i cieszy się, gdy może podzielić się nią z innymi. Wielokrotnie wypowiadała się w tym temacie jako ekspert, była zapraszana m.in. przez Ministerstwo Cyfryzacji do udziału w spotkaniach i debatach związanych z oddziaływaniem pól elektromagnetycznych. - Tak naprawdę wszyscy w nich żyjemy, dlatego tak bardzo jest to ważne - mówi z pasją w głosie. Teraz, kiedy na pierwszym planie jest walka z koronawirusem, czasu na badania naukowe ma mniej, ale jednak publikuje cały czas. Ale już marzy, że kiedy skończy się pandemia, znowu będzie mogła poświęcić więcej czasu swoim naukowym pasjom.

Do sportu już wróciłam. Od dwóch miesięcy ćwiczę!

Zaglądam na facebookowy profil pani profesor. Przeglądam te oficjalne, dostępne dla wszystkich wpisy. „Trening o 8 w niedzielę, perfekcyjne rozpoczęcie dnia. Dziękuję Tomek Skurzok i dr n.med. Dominik Sieroń” (dla niewtajemniczonych - brat Karoliny Sieroń - przyp. red.). To informacja z 18 kwietnia. Wpis z 11 kwietnia - krótki filmik, na którym Karolina Sieroń ćwiczy z hantlami. Jeszcze wcześniej - wpisy marcowe - życzenia z okazji urodzin. Sprawdzam jeszcze wcześniejsze - to już wpisy z życzeniami zdrowia, słowami wsparcia. Listopad to był trudny czas…

Ale wcześniej - co z tym sportem? Bo widać, że jest on ważny w życiu Karoliny Sieroń.

- To był akurat przypadek, nie tak jak wybór studiów medycznych - przyznaje. Bo w sumie skoro energii tak dużo, to dlaczego nie podziałać jeszcze w innej sferze? Zaangażowała się w działalność klubów sportowych, robiąc uprawnienia w zakresie medycyny sportu. - Badałam sportowców, byłam zapraszana na gale sportowe, głównie boksu. Któregoś dnia, jeden z trenerów powiedział: „Chodzisz, patrzysz...i co?”, sugerując, abym zaangażowała się w działania sportowe, ale nie jako lekarz. Na początku pomyślałam: „Ja i boks? W życiu!”. Ale... ostatecznie sportowcy mnie przekonali, wspólnie z moim zdecydowanie bardziej aktywnym sportowo bratem. Trening bokserski jest treningiem ogólnorozwojowym. Nie biję się z przeciwnikiem, sparingi - jeśli już - delikatne. Natomiast rewelacyjne dla mnie w tej dyscyplinie jest to, jak bardzo pozytywnie wpływa na naszą kondycję. Fizyczną, ale i psychiczną. Worek nam ciosu nie odda. A my możemy wyładować na nim wszelkie żale, złości i frustracje minionego dnia. Można pozbyć się ich w ten sposób nikomu nie robiąc krzywdy, a sobie fundując psychoterapię - podkreśla.

Po chorobie musiała oczywiście zrobić sobie przerwę. Od dwóch miesięcy już ćwiczy ponownie. I ma z tego frajdę, power, radość. Z workiem jeszcze się od przerwy nie zmierzyła, ale tylko dlatego, że nie ma go w domu, a siłownie są zamknięte. Przed chorobą trenowała trzy razy w tygodniu, czyli jak na jej bardzo zajęty tryb pracy zawodowej, często. Potem był okres zbierania się po chorobie, dochodzenia do formy.

- Ale jak tylko byłam w stanie, to ponownie zaczęłam trenować, w tej chwili jest to dwa, czasem trzy razy w tygodniu - mówi z dumą.

Jest typem, który nie lubi długo spać. Wstaje... około 4.30, do pracy wyjeżdża dwie godziny później.

- Dzień pracy oficjalnie rozpoczynamy o 7.45, kiedy jest odprawa, ja jestem już około 7, więc mam prawie godzinę, kiedy mogę w ciszy i spokoju wszystko sobie rozplanować. W tej chwili jestem bardziej zaangażowana w życie szpitala, plus praca na uczelni. Wcześniej do południa był szpital, po południu poradnie - opowiada.

Stara się teraz spędzać więcej czasu z dziećmi. Ma nadzieję, że pogoda pozwoli w końcu na to, żeby wyciągnąć z piwnicy rowery. Znajduje też czas dla przyjaciół.

- Nie spotykamy się, ale o wiele częściej niż kiedyś rozmawiamy przez telefon - podkreśla.

W weekend obowiązkowo wspólne spacery z 16-letnim synem i 18-letnią córką.

- Początkowo dzieciaki wyciągały mnie w najbliższe okolice, czyli Borki. Ten czas po chorobie był ważny, ale i trudny, nie tylko dla mnie, ale też dla nich, bo nagle orientowały się, że nie idę z nimi, tylko z tyłu. I trzeba na mamę poczekać… Ale teraz już, jeśli chodzi o tempo, daję z nimi radę. A na rowerach najczęściej jeździmy w rejonie Stawików. Lubię to miejsce - przyznaje.

Początek pandemii był trudny i zaskakujący, ale potraktowaliśmy go jak wyzwanie

Teraz coraz częściej zderzamy się ze ścianą. Karolina Sieroń mówi o sobie, że jest twarda. Jest też ciekawa i wyzwań się nie boi. Dlatego początek walki z koronawirusem był dla niej i jej kolegów nieoczekiwany, dziwny, ale też, na pewien sposób, był wyzwaniem.

Nie przeocz

- Nie do końca wiedzieliśmy, z czym będziemy musieli się zmierzyć. Ludzie dopiero zaczynali być testowani. To było zderzenie się z wielką niewiadomą. Uczyliśmy się, jak działać, jak walczyć. Jeszcze przed jesienią, pacjenci nie mieli aż tak wielu ciężkich objawów, zwykle przekierowywaliśmy ich dalej. W październiku, kiedy nasz szpital stał się stricte covidowym, faktycznie powiało grozą. Przemodelowaliśmy placówkę całkowicie - i to w sensie dosłownym - łącznie z przekuwaniem ścian, robieniem śluz. Ale sam początek potraktowaliśmy jako lekarskie wyzwanie, coś nowego, co pobudza do działania. Uświadomiliśmy sobie, że tworzy się historia, która będzie nowym rozdziałem w medycynie. I my jesteśmy jego częścią, tworzymy go - opowiada profesor Sieroń.

Ale wyzwań było coraz więcej. Inny sposób pracy. Ubieranie i rozbieranie się z kombinezonu. Pacjent, który się dusi. Nagle okazuje się, że podstawą ratowania jest to, że musi być podłączony do tlenu, bo bez tego nie przeżyje. I tych pacjentów, którzy tego wymagają, są setki. Żaden ze szpitali nie był przygotowany, że tyle dobowo trzeba będzie tego tlenu zużywać.

Samo łóżko pacjenta nie wyleczy, leki są dostępne, problem jest z brakiem personelu. I ten lęk, pomimo ogromnego zaangażowania administracji, czy wystarczy tlenu w butlach, czy będzie działać instalacja.

- Do tego doszło konieczne odizolowanie pacjentów, którzy nie tylko, że nie mają kontaktu z rodzinami, ale tak naprawdę nie widzą też personelu. Każdy jest w kombinezonie, każdy ma zakrytą twarz. Widzą tylko nasze oczy. Te oczy odgrywają tu niesamowicie ważną rolę w tym kontakcie międzyludzkim. Tak naprawdę zrozumiałam to dokładnie w momencie, kiedy sama byłam chora. I jedyne co widziałam, to spojrzenia osób, które się mną opiekowały. To bardzo traumatyczne przeżycie - mówi Karolina Sieroń.

Jak jest teraz? Kiedy lekarze, pielęgniarki wiedzą już więcej, kiedy znają procedury, wiedzą, jak działać. Jest... trudniej. Ciężko. Bo pojawiły się inne problemy.

- Czas hospitalizacji, które jest teraz długa, a nawet bardzo długa. Wcześniej, jak pacjent leżał w szpitalu tydzień czy dwa, to uznawano, że ten okres długi. Ale i tak mógł ktoś w tym czasie do niego przyjść, porozmawiać, wesprzeć podczas leczenia. To ma kolosalną wagę. Teraz tego zabrakło. Obecnie pacjent z COVID-19 spędza w szpitalu czasami kilka 5 tygodni, zdarza się, że prawie dwa miesiące. To tygodnie, będące ogromnym obciążeniem dla chorego, któremu czasem wydaje się, że jest mu lepiej. A ja patrzę na wyniki i wiem, że nie mogę odpowiedzialnie wypisać go do domu, bo może zakończyć się to tragicznie - mówi.

Kiedy lekarz staje się pacjentem. Nie mieli ze mną łatwo

Lekarze to wyjątkowo trudni pacjenci. Karolina Sieroń nie zaprzecza, precyzując, że nie tylko zresztą lekarze, ale także cały personel medyczny. -Taki pacjent ma bowiem przeświadczenie, że zawsze wie lepiej - przyznaje. Kiedy w listopadzie otrzymała pozytywny wynik i okazało się, że jest zarażona koronawirusem, leczyła się sama, w domu. Do czasu, kiedy koledzy lekarze stwierdzili, że hospitalizacja nie jest fanaberią, zbędną troską, a po prostu koniecznością.

- Zanim trafiłam na oddział gdzie pracuję, jako pacjentka, nie byłam świadoma, albo zwyczajnie wyparłam opcję, że faktycznie powinna tam się znaleźć. I... trzeba to nazwać po imieniu, miała miejsce interwencja medyczna. Moi przyjaciele, lekarze Sebastian Kwiatek i Paweł Dubik w pewnym sensie zmusili mnie, abym znalazła się na oddziale w roli pacjentki. Do szpitala pojechałam zresztą własnym samochodem, sama go prowadząc, ale ja się naprawdę wtedy jeszcze tak źle nie czułam! Kiedy już znalazłam się na oddziale, nie byłam łatwą pacjentką. Próbowałam modyfikować leczenie, ingerować w to, co robili lekarze. Także pomagać w leczeniu innych pacjentów, tak długo, jak byłam w stanie. Jestem świadoma, że przysporzyłam sporo „atrakcji” swoim czasem niesubordynowanym zachowaniem. No, delikatnie mówiąc, nie pomagałam im za bardzo, nawet kiedy byłam jeszcze mobilna. Łatwo nie mieli - przyznaje szczerze.

Podczas swojej choroby nie myślała o niej za dużo. Tak naprawdę, dopiero teraz, po tych kilku miesiącach dociera do niej, jak bardzo było źle. Nie jest osobą, która się nad sobą rozczula. Jest kreska, było, minęło. Ale patrząc na obecne statystyki, na to, ilu młodych choruje, ile osób przegrywa walkę z koronawirusem, sięga po swoją najgorszą tomografię i myśli, że miała ogromne szczęście. Wyszła z tego i jestem praktycznie całkowicie zdrowa.

Czy się bała? - Bać zaczęłam się, kiedy lekarze z intensywnej terapii zaczęli mówić o podłączeniu mnie do respiratora i przekazania na oddział profesor Gierek. Tak, wtedy zaczęłam się bać. Odwlekłam ten moment o kilkanaście godzin, będąc pewna, że jednak mi się poprawi. Nie poprawiło się. Powiedziałam więc: róbcie, co chcecie. Musi być dobrze, bo ja muszę żyć. Wygrała.

Zobacz koniecznie

Powrót na szpitalny front. Strach jest ludzki

Wróciła szybko, bo wiedziała, że musi wesprzeć zespół, który przez dwa miesiące jej nieobecności na stanowisku szefa, bardzo ciężko pracował. Zaznacza, że świetnie sobie poradzili. Dr Sebastian Kwiatek zastąpił ją - jak mówi sama - w sposób perfekcyjny. Powitanie było takie ciepłe, że łezka się zakręciła. Był tzw. wzrusz.

- Wróciłam do pracy z myślą, że wracam, ale w mniejszym zakresie pracy. Czyli pobędę, popracuję, ale jak poczuję zmęczenie, to pojadę do domu odpocząć. Oczywiście, życie to zweryfikowało. Może nie pracowałam początkowo w identycznym wymiarze jak przed chorobą, ale od lutego już na 100 proc. - mówi szczerze.

Nie ma za dużo czasu, żeby zastanawiać się nad tym, co się dzieje, ale... jest coś, co ją i pracujących z nią ludzi szczególnie teraz uderza.

- To, że odchodzą nam jednocześnie całe rodziny. Wcześniej takie sytuacje dotyczyły zwykle wypadków samochodowych. Teraz mamy je na co dzień. Na jednym oddziale umiera małżeństwo. To nas przeraża i zwiększa nasze poczucie bezradności. Jeśli umiera jeden członek rodziny, to jest to oczywiście tragedia, ale utrata dwóch bliskich z rodziny w tym samym czasie... A do tego widzimy, że ciężko chorują młodzi… Tak, jesteśmy zdołowani - mówi.

Jak więc pracować, jak dać sobie radę, jak znaleźć siłę do walki?

- Recepta? Pracuję w fantastycznym zespole. Wiemy, że możemy na siebie liczyć, stanowimy dla siebie wzajemne psychiczne wsparcie. To jest szczęście w tej sytuacji. Dla mnie jeszcze wysiłek fizyczny, ten sportowy, który mnie oczyszcza z tej psychicznej bezradności. Pomagają także rozmowy z dziećmi, chociaż przyznam, że w tym momencie jestem mocno monotematyczna. Tak samo jak rozmawiam z tatą, to na ogół schodzimy na ten jeden temat... Wiem, że na dłuższą metę może być to męczące i że nie są to tematy dla moich dzieci, które niby są duże, ale to jeszcze bardzo młodzi ludzie. Nie da się jednak tego całkowicie uniknąć. Wiem, że o COVID wiedzą naprawdę dużo. Miały to obok siebie. I to w tej wersji najgorszej - dodaje.

Zawód nie taki cudowny, ale... jedyny i na zawsze

- Moje dzieci bardzo przeżywały, kiedy trafiłam do szpitala, ale na pewno ogromnym i trudnym doświadczeniem był dla nich też mój powrót - jako mamy, która wraca w takim stanie, że wymaga opieki, jak nad osobą niepełnosprawną. Zdali egzamin z tej opieki na piątkę z plusem. Są przez to dojrzalsi i bardziej świadomi tego, jaka to jest choroba, niż większość ich rówieśników. Trzymają się wszystkich obostrzeń, prawie nie wychodzą z domu, chociaż jest to dla nich trudne. Zdarza się, że mówią z zazdrością: ty przynajmniej idziesz do pracy. No i mają rację. A z drugiej strony, moja córka, która za chwilę zdaje maturę, czasem mi mówi: widzisz, ten twój zawód wcale nie jest taki cudowny… - śmieje się Karolina Sieroń.

Ale nie ukrywa dumy z dzieci i nadziei, że pójdą w jej ślady, chociaż wybór należy do nich. Na pewno mają predyspozycje do tej pracy - były sytuacje, kiedy jej pomagali, potrafili zachować zimną krew. Oboje wybrali profil biologiczno-chemiczny. Czas pokaże, czy będą kontynuowali tradycję rodziną. Przykładów wspaniałych lekarzy i ludzi mają w rodzinie sporo.

Kobieta roku 2020. Uparta, apodyktyczna, punktualna

Mama, lekarka. Ale przecież po prostu także wciąż młoda kobieta.

- Po epizodzie piżamowo-łóżkowo-dresowym zaczęłam bardziej dbać o siebie, swoją kobiecość. Wiadomo, jak to teraz wygląda podczas mojej pracy, ale poza nią, staram się zwracać uwagę na ubiór, biżuterię. Robię to dla siebie, żeby dobrze się poczuć - mówi.

Na zdjęciu delikatny makijaż, płomienne włosy, pomalowane na granatowy kolor paznokcie. Na fotografii z maską spojrzenie lekarza, na tym drugim... kobiece, zadziorne, odważne. Przyznaje, że tytuł, który zdobyła był dla niej ogromnym zaskoczeniem. Bo to trochę inne spojrzenie - nie do końca jak na szanowną, nobliwą profesor, budzącą szacunek swoimi naukowymi osiągnięciami, ale jak na dzielnego człowieka i wspaniałą, mądrą kobietę.

- Miałam wcześniej kontakt z mediami. Proszono mnie o wypowiedzi jako eksperta medycznego, dzieliłam się dorobkiem naukowym. Potem, kiedy wybudziłam się ze śpiączki i wygrałam walkę z koronawirusem, także mnie o to pytano. Ale w takiej roli jeszcze nie byłam. To dla mnie przygoda! - przyznaje.

Ucieszyła ją profesjonalna, piękna sesja zdjęciowa. Zwłaszcza w takim miejscu.

- Przyjaciel Maciek z hotelu Marriott udostępnił wnętrza na sesje. A to jedna z wyjątkowych wizytówek Katowic - podkreśla.

Okrzyknięto ją bohaterką, symbolem pandemii. Jakim jest człowiekiem?

- Jestem uparta. Nie wiem, czy to wada, czy zaleta. Apodyktyczna. Czasem wybuchowa. A co do zalet...poukładana, konsekwentna, obsesyjnie punktualna...co w sumie czasem jest wadą. Pewnie moi asystenci czy współpracownicy przyznaliby, że czasem daję im w kość. Staram się jednak nie być typem szefa, który tylko wskazuje palcem i rozdziela role. Sama też pracuję. Takie wzorce wyniosłam z kliniki, gdzie mój tata był wymagającym szefem. Ale tak samo, zawsze najważniejszy był dla niego pacjent - mówi.

Ma w sobie „parcie na pomoc”. Kilka razy usłyszała o sobie, że jest jak doktor Judym. Ona sama tak się nie określa, ale porównanie na pewno nie jest niemiłe.

Co najbardziej zaskoczyło ją w ostatnich miesiącach?

- Wsparcie od pacjentów, jakie otrzymałam w trakcie choroby. Ile od nich dostałam wiadomości na Messengerze! Pisali, żebym się trzymała, że chcą pomóc. A potem pamiętam, że w jednej z poradni, to było w tłusty czwartek, pacjent przyniósł specjalne dla mnie pączki. To był taki gest, który mnie wzruszył. Chociaż jestem twarda. Przynajmniej tak mi się wydaje.

Musisz to wiedzieć

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Co włożyć, a czego unikać w koszyku wielkanocnym?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Prof. Karolina Sieroń: Moim przeciwnikiem jest COVID. Poddać się? Nie ma takiej opcji - Dziennik Zachodni

Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński