Proces w sprawie zabójstwa bezdomnego. A w tle konflikt o wojskowe mundury i płaszcze

Do tragedii doszło rok temu w pustostanie przy ulicy Chorzowskiej, w środowisku bezdomnych.

Oskarżony to 44-letni Andrzej Ch. W przeszłości był kilka razy karany. Jego ofiarą był Mirosław S. Znali się około miesiąc. Oskarżony twierdzi, że S. zabrał mu wojskowe mundury, które znalazł na śmietniku w walizce wychodząc z przychodni przy ul. Kadłubka.

- Jestem wielkim patriotą. Byłem bardzo dumny z tych mundurów, a potem dowiedziałem się, że Mirek ukradł je i sprzedał na Manhattanie - mówi oskarżony.

Jego wyjaśnienia, szczególnie te złożone w śledztwie, szokują. Twierdził, że po zabójstwie zaczął się bawić z psem i nie miał zamiaru wzywać pomocy.

- Jak wróciłem nad ranem, Mirek palił ognisko. Doszło między nami do kłótni. Powiedziałem mu, że wiem, że ukradł te mundury i że znęca się nad psem. Na działce było kilka noży, ale o okrągłych końcówkach. Dlatego wybrałem taki ze spiczastą końcówką. Mirek był przy ognisku tyłem do mnie. Wtedy podjąłem decyzję, aby go tym nożem ugodzić. Mogłem go ugodzić w nogę lub rękę, ale w ostatniej chwili zmieniłem zdanie i ugodziłem go w serce od strony pleców. Przewrócił się na plecy. Byłem zły za to, że te mundury mi ukradł. Zostałem na działce. Nic sobie nie robiłem, że on tam leżał. Nie pomyślałem, żeby go zakopać. Przez to wpadłem - mówił.

W sądzie próbował się z tych słów wycofać i twierdzi, że zabił w obronie koniecznej, bo sądził że S. chce go zabić. Nie potrafił jednak wyjaśnić, dlaczego wcześniej przedstawił inną wersję.

Gdy policjanci przyjechali na miejsce, bo zaniepokoił ich dym z ogniska, oskarżony powitał ich w jedynym z ocalałych wojskowych płaszczów i w berecie. Napił się przy nich wódki i przyznał się do winy.

Wyrok ma zapaść jeszcze dziś.