Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Premiera filmu "Smoleńsk" w Szczecinie. Mało rezerwacji, ale duże zainteresowanie

Diana Malenta/AIP
Uroczysta premiera filmu "Smoleńsk" w Teatrze Wielkim w Warszawie
Uroczysta premiera filmu "Smoleńsk" w Teatrze Wielkim w Warszawie Michal Dyjuk / Polska Press
"Smoleńsk" Antoniego Krauze premierę ma w ten piątek. Od dzisiaj można rezerwować bilety do kin.

W multikinie w CHR Galaxy jest dziewięć godzin do wyboru, pierwszy seans zaczyna się o godz. 10, a ostatni o 20. Na chwilę obecną tylko jedna osoba zarezerwowała bilet na godzinę 14.05.

Helios w Kupcu oferuje cztery seanse, jeden przed południem, dwa po południu i jeden wieczorem. Tutaj sytuacja wygląda lepiej, bo na pierwszy pokaz są zajęte cztery miejsca, na kolejny sześć, następnie dwanaście i najwięcej - bo aż 81 osób - wybiera się na ostatni.

Z kolei Helios na prawobrzeżu w Szczecin Outlet Park proponuje sześć pokazów. Najwięcej osób zarezerwowało miejsca na dwie ostatnie projekcje, na wcześniejsze wybiera się wynosi maksymalnie 5 osób.

Natomiast Kino Pionier nie podjęło się dystrybucji.

W kinach usłyszeliśmy, że film cieszy się dużym zainteresowaniem, na dodatek - prawdopodobnie - szkoły będą przychodzić na projekcje. Nie odzwierciedla się to jeszcze w liczbie rezerwacji, ponieważ ruszyły one dopiero w środę.

Czytaj również:

Zwiastun filmu "Smoleńsk"Dystrybutor: Kino Świat

"Smoleńsk". Zdjęcia z planu filmowego

Gs24.pl

Na kolejnej podstronie rozmowa z reżyserem Antonim Krauze

ROZMOWA REŻYSEREM, ANTONIM KRAUZE

Kiedy pan postanowił podjąć się realizacji filmu o tragedii Smoleńskiej?

Po konferencji prasowej MAK 12 stycznia 2011 roku. Powiedziano na niej, że katastrofa była winą pilotów, którzy zeszli za nisko pod wpływem nacisków generała Błasika, dowódcy sił powietrznych RP. Wkrótce po konferencji okazało się, że Instytut Ekspertyz Sądowych w Krakowie odnalazł na nagraniu z tzw. czarnej skrzynki komendę dowódcy Tupolewa Arkadiusza Protasiuka komendę „odchodzimy na drugie zejście”. Przedtem ta informacja była ukrywana. W tym samym czasie trwała promocja mojego poprzedniego filmu „Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł”. Zostałem w związku z nią zaproszony do studia telewizji TVN i na pytanie, nad czym teraz opracuję, odparłem, że myślę o filmie na temat tego, co wydarzyło się w Smoleńsku. Wyjaśniłem, co w tej sprawie jest dla mnie zdumiewające, ważne. „Smoleńsk” nie jest „zwykłym filmem” w mojej karierze. Starałem się możliwie jak najdokładniej pokazać, co wydarzyło się 10 kwietnia 2010 roku.

Jak wyglądały prace nad scenariuszem „Smoleńska”?

Ponad rok zbierałem informacje na temat tamtych wydarzeń. Nad scenariuszem pracował najpierw Marcin Wolski, potem dołączyli do niego Tomasz Łysiak, producent Maciej Pawlicki, a na końcu ja. Moja rola polegała na tym, że zebrać wszystkie elementy w całość. Z racji mojego doświadczenia najlepiej zdawałem sobie sprawę, jakie najlepiej zbudować sceny, obrazy, dialogi.

Zdecydował się pan na formułę śledztwa dziennikarskiego. Główną bohaterką filmu jest reporterka Nina.

To rozwiązanie podpowiedziało życie. Tematem tragedii Smoleńskiej zainteresowały się odważne kobiety. Pierwsza była Ewa Stankiewicz, która jeszcze w kwietniu 2010 roku pracowała z kamerą na Krakowskim Przedmieściu i rejestrowała to, co tam się działo. Potem pojawiły się inne dziennikarki. Główna bohaterka „Smoleńska” Nina pracuje w stacji telewizyjnej, która od początku wie, co się wydarzyło na lotnisku Siewernyj 10 kwietnia, ale ukrywa to. Bohaterka metodą prób i błędów dociera do zatajonych informacji. Scenariusz był gotowy w 2013 roku, potem ulegał niewielkim zmianom.

Zdjęcia rozpoczął pan w kwietniu tego samego roku.

Pracowaliśmy na niedziałającym już lotnisku w Białej Podlaskiej. Jest ono pod wieloma względami zbliżone do Siewernyj, między innymi długością pasa startowego oraz otoczeniem. [Nie chcieliśmy czekać, bo zależało nam na zrobieniu zdjęć o takiej samej porze roku.]

Czy tam też nakręciliście państwo scenę katastrofy?

Nie. Scenografowie znaleźli plener niedaleko Warszawy.

Część akcji filmu rozgrywa się na pokładzie rządowego Tupolewa. Jak powstała ta scenografia?

Wybudowaliśmy replikę Tu-154 na hali w warszawskiej WFDiF. Na lotnisku wojskowym w Mińsku Mazowieckim stoi drugi Tupolew, niemal identyczny jak ten, który rozbił się w Smoleńsku. Inny jest tylko numer boczny – 102, a nie 101. Myślałem, że będziemy mogli zrobić zdjęcia na pokładzie tego samolotu, jednak nie dostaliśmy zgody. Wpuszczono nas tylko na chwilę, abyśmy nakręcili zbliżenia kokpitu.

Za zdjęcia do filmu odpowiada Michał Pakulski. Jak doszło do tej współpracy?

Gdy szukałem operatora trafiłem na informację, że Michał Pakulski wygrał nagrodę za najlepsze zdjęcia do polskiego filmu na ważnym festiwalu Camerimage. Zaproponowałem mu współpracę i zgodził się. Podziwiam go za umiejętności operatorskie, ale przede wszystkim jestem mu wdzięczny za lojalność. Między okresami zdjęciowymi były długie przerwy, Michał był cały czas do dyspozycji.

Dlaczego zdecydowaliście się na styl paradokumentalny?

Od początku chcieliśmy włączyć do „Smoleńska” materiały dokumentalne i nie chcieliśmy, żeby odstawały od reszty. Te pierwsze były nam potrzebne, bo nawet przy ogromnym budżecie nie zebralibyśmy tłumu statystów, aby nakręcić scenę dziejącą się 10 kwietnia pod Pałacem Prezydencki. W trakcie pracy nad filmem dokręciliśmy na Krakowskim Przedmieściu tylko zbliżenia na naszych fikcyjnych bohaterów. Michał Pakulski czuwał nad połączeniem materiałów i ogromnie podniósł jakość zdjęć telewizyjnych, które stanowią prawie trzydzieści procent filmu.

W tle słychać muzykę Michała Lorenca, jednego z najbardziej znanych polskich kompozytorów, z którym współpracował pan przy „Czarnym czwartku”.

Michał wymyślił coś imponującego i zaskakującego. Film otwiera temat muzyczny przypominający „Bolero” Ravela, rozwija się i „kręci” w niesamowity sposób. To będzie niespodzianka dla widzów.

Ninę gra Beata Fido. To jej pierwsza duża rola w kinie. Dlaczego wybrał pan właśnie ją?

Nie znałem jej wcześniej. Zaprosiłem ja na zdjęcia próbne dzięki mojej żonie Joannie, która poznała ją na festiwalu filmów krótkometrażowych w Krakowie. W gronie przyjaciół opowiadała, że kompletuję właśnie obsadę „Smoleńska”. Beata wyraziła chęć zagrania u mnie. Podczas zdjęć próbnych ujęła mnie swoją odwagą i dynamicznością. Bez trudu kojarzyła mi się z dziennikarkami, które są wstanie zadać przed kamerą nawet najtrudniejsze pytanie. Wypadała też niezwykle wiarygodnie w sekwencji filmu, która dzieje się w Chicago. Zna tamte realia, świetnie mówi po angielsku. Takie detale są istotne.

Nina to bohaterka pozytywna, są też postacie negatywne, które grają Redbad Klijnstra i Jerzy Zelnik.

Szukając odtwórców tych ról chciałem uniknąć oczywistości. Chciałem, aby łajdaków grali aktorzy, którzy wzbudzają sympatię widzów. Przedstawiłem swoją koncepcję Redbadowi i Jerzemu. Zrozumieli ją i zaakceptowali.

Cały czas mówimy o postaciach fikcyjnych, a w „Smoleńsku” pojawia się też para prezydencka, Lech i Maria Kaczyńscy. Jakim tropem obsadowym szedł pan w tym przypadku?

Pomyślałem, że warunki fizyczne są mniej istotne niż umiejętność stworzenia dobrej, ciekawej postaci. Ewa Dałkowska od początku była kandydatką do roli Marii Kaczyńskiej. Znała osobiście panią prezydentową, wiedziałem, że świetnie ją zagra. To Ewa podpowiedziała mi, żebym pomyślał o zatrudnieniu Lecha Łotockiego. Gdy się do niego zwróciłem z propozycją zagrania w „Smoleńsku” przypomniał mi, że przed ponad czterdziestu laty brał udział w zdjęciach próbnych do mojego debiutu kinowego „Palec boży”. Przegrał je wtedy z Marianem Opanią. Powiedział mi, że dopiero po wyjściu z wytwórni zdał sobie sprawę, jak powinien zagrać. Pomyślałem, że może nasze ponowne spotkanie to nomen omen palec boży… Zaprosiłem go na spotkanie i dałem do zagrania scenę przemówienia Lecha Kaczyńskiego w Tbilisi. Był wyśmienity – charyzmatyczny, odważny. Z miejsca zaproponowałem mu tę rolę.

"Tragedia smoleńska stała się najważniejszym wydarzeniem w III RP". Więcej o filmie na kolejnej podstronie

Antoni Krauze, twórca wielokrotnie nagrodzonego dramatu historycznego „Czarny Czwartek. Janek Wiśniewski padł”, odsłania kulisy tragedii, która wstrząsnęła całą Polską. Poruszającą muzykę do filmu skomponował Michał Lorenc, autor oprawy dźwiękowej takich produkcji, jak: „Poznań 56”, „Historia Roja”, „Przedwiośnie” i „Czarny Czwartek. Janek Wiśniewski padł”.

10 kwietnia 2010 roku rządowy samolot Tupolew 154 z Prezydentem RP Lechem Kaczyńskim i towarzyszącymi mu 95 osobami – członkami oficjalnej delegacji zmierzającej do Katynia – ulega katastrofie w Smoleńsku. Wszyscy pasażerowie giną na miejscu. Tragedia wywołuje ogromne poruszenie w Polsce i na świecie. Nina (Beata Fido) – dziennikarka pracująca dla dużej, komercyjnej stacji telewizyjnej – próbuje dowiedzieć się, jakie były powody katastrofy. Tropy prowadzą między innymi do dramatycznej wyprawy Lecha Kaczyńskiego do ogarniętej wojną Gruzji, której celem było powstrzymanie inwazji wojsk rosyjskich na Tbilisi w sierpniu 2008 roku. Z każdą kolejną godziną dziennikarskiego śledztwa Nina przekonuje się, że prawda jest o wiele bardziej złożona, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać…

- Tragedia smoleńska stała się najważniejszym wydarzeniem w III RP, najtragiczniejszą chwilą w polskiej historii od czasu II wojny światowej.  Stała się wydarzeniem, które wpływa na los dzisiejszej Polski i życie Polaków w sposób niebywale silny. Które nas podzieliło bardzo głęboko. Dlatego próba zmierzenia się z tym tematem jest nie tylko wielkim wyzwaniem, ale i obywatelskim obowiązkiem twórcy - komentuje Antoni Krauze, reżyser.

„SPADŁ SAMOLOT Z PREZYDENTEM…”

10 kwietnia 2010 roku delegacja polska z Prezydentem RP udała się do Katynia, by oddać hołd tysiącom polskich oficerów – ofiarom zbrodni ludobójstwa – zamordowanych strzałem w tył głowy przez sowieckich oprawców dokładnie 70 lat wcześniej. Na pokład samolotu Tu-154M przydzielonego do 36 Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego weszło 96 osób, dla których ponad podziałami politycznymi sytuowały się hasła Bóg-Honor-Ojczyzna. Dzień wcześniej większa grupa wyruszyła do Katynia pociągiem.

Samolot wystartował o godz. 7:23. Półtorej godziny później w większości polskich domów rozegrała się podobna scena. Sobota. Czas rodzinnego śniadania, spokojny poranek. Nastawione radio, telewizor. Nagle cisza. Urwany głos. Przerwana audycja. Wyczuwalna konsternacja po drugiej stronie. I komunikat o wypadku samolotu prezydenckiego. „Spadł samolot z Prezydentem na pokładzie, nie wiadomo, czy ktoś przeżył”.

Nie wierzymy. Takie rzeczy nie zdarzają się! Nie samolot z Prezydentem, jego małżonką i 94 osobami towarzyszącymi! Nie w Rosji! Nie w rocznicę zbrodni katyńskiej! To nie może być aż tak przewrotne, to musi być jakaś pomyłka… Raz jeden pojawiła się informacja, że trzy osoby przeżyły, nigdy więcej nie powtórzona. Zamieramy przed telewizorami. Dzwonimy do przyjaciół i znajomych. Sami odbieramy telefony…

O 8:41 na płycie lotniska Siewiernoje na delegację prezydencką czekało 19 osób. Nagle rozległo się kilka huków i zapadła cisza. Widziano słupy ognia unoszące się z silników. Zebrani zamarli. Dopiero po chwili ktoś ruszył w kierunku rozbitego samolotu. Potem powiadomiono Premiera, Marszałka Sejmu i Ministra Spraw Zagranicznych.

W katastrofie rządowego Tu-154M, w którym leciała polska delegacja, zginęło w sumie 96 osób – m.in. prezydencka para, ostatni Prezydent RP na uchodźstwie – Ryszard Kaczorowski, wicemarszałkowie Sejmu i Senatu, grupa parlamentarzystów, dowódcy wszystkich rodzajów Sił Zbrojnych RP, pracownicy Kancelarii Prezydenta, szefowie instytucji państwowych i kościelnych, przedstawiciele ministerstw, organizacji kombatanckich i społecznych oraz Rodzin Katyńskich, a także osoby towarzyszące.

WIELKA TRAGEDIA

W czasie wielkich nieszczęść ludzie zbierają się, aby wspólnie przeżywać ból. Tak było i tym razem. Krakowskie Przedmieście w Warszawie stało się miejscem spontanicznej manifestacji żałoby. Żałobnicy już od rana pojawiali się przed Pałacem Prezydenckim, stawiali znicze i kładli kwiaty. Licznie zgromadzeni towarzyszyli też konduktom żałobnym – najpierw Lecha Kaczyńskiego, potem Marii Kaczyńskiej i pozostałych ofiar przewożonych z lotniska Okęcie. Trumny pary prezydenckiej zostały wystawione w pałacu, gdzie można było składać hołd. Z tej okazji skorzystało aż 180 tys. osób. To niesamowita liczba. Ludzie stali w kolejce po 16 godzin dla minuty pożegnania i modlitwy. Przyjeżdżali ze wszystkich stron Polski, a nawet świata.

Często słyszało się słowa, że z tej ogromnej tragedii wyniknie dobro dla wspólnoty. Socjologowie odnotowali wzrost religijności. Ludzie przychodzili na warszawski Torwar, gdzie wystawiono trumny przed ostatnią drogą. Modlili się wspólnie na Krakowskim Przedmieściu przy krzyżu przyniesionym przez harcerzy 15 kwietnia. Uczestniczyli w mszach żałobnych i pogrzebach. Przeżywali nawrócenia. Zwyczaj uczestniczenia we mszy św. w intencji ofiar katastrofy z marszem pod Pałac Prezydencki 10 dnia każdego miesiąca utrzymał się do dziś.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński