Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Poznajcie autorów kulinarnego bloga Eintopf i prekursorów kolacji sąsiedzkich w Szczecinie [ZDJĘCIA, WIDEO]

Agata Maksymiuk
Agata Maksymiuk
Foto: Natalia Sobotka, FB:@fotosobotka, Make up: Agnieszka Szeremeta, FB: @creo.agnieszka.szeremeta
Jeśli ich nie znasz, to najprawdopodobniej przez ostatnie 10 lat nie korzystałeś z Internetu. Justyna i Daniel Hof, autorzy kulinarnego bloga Eintopf i prekursorzy kolacji sąsiedzkich w Szczecinie, to najbardziej czarujący, ale i interesujący ludzie, jakich można poznać. (Spójrzcie na te zdjęcia!) A jeśli ich urok to za mało, ostrzegamy - w zanadrzu mają tajną broń: dwóch cudownych synów: Franka i Filipa oraz dwa kocurki: Brunka i Gutka. Odwiedziliśmy ich na chwilę przed Gwiazdką, by razem odkryć, czym smakują święta.

Z Waszej kuchni wyszły setki kulinarnych cudów, ale też dwa teledyski - Łony i Bubliczków. Popularność bloga, zamiłowanie do muzyki, przyjaźń? Wszystko razem?

D.H. - To może być spora niespodzianka dla wielu, ale… nie kryje się za tym żadna spektakularna historia (śmiech). Bubliczki potrzebowały jasnej kuchni do teledysku, a Łona kolegi z małymi dziećmi i zabawkami. W tamtym czasie mieliśmy wszystko pod ręką - jasną kuchnię, małe dzieci i mnóstwo zabawek, a że znamy się z chłopakami od dawna, to chętnie pomogliśmy. Teraz traktujemy to jako fajną pamiątkę.

J.H. - Bo to jest rewelacyjna pamiątka!

D.H. - No tak! Filip, nasz młodszy syn zawsze jest bardzo ucieszony, jak zobaczy siebie w klipie. Tak samo nasz starszy syn Franek - występuje w takiej scenie, gdzie uderza sztućcami o stół...

J.H. - Nasz stół do dziś nosi liczne ślady po tym wydarzeniu (śmiech).

ZOBACZ TEŻ:

Ale chyba nie powiecie mi, że muzyka w kuchni nie jest dla Was ważna? Na FB Eintopf jest jej równie dużo, co przepisów.

J.H. - Jeśli o mnie chodzi, to muzyka zawsze była na pierwszym miejscu i myślę, że nadal jest. Gotowanie przyszło do mnie znacznie później. W moim domu zawsze słuchało się dużo klasyki, dużo jazzu. Rodzice mają piękną kolekcję płyt analogowych. Ale nie mogę powiedzieć, że to ja wniosłam te wszystkie dźwięki do naszego domu, bo u Daniela było podobnie.

D.H. - Muzyka jest ze mną bez przerwy od szkoły podstawowej. Pamiętam mój pierwszy walkman z pomarańczowymi gąbeczkami na słuchawkach (śmiech).

J.H. - Oj, ja też pamiętam te gąbeczki (śmiech)!

D.H. - No właśnie… (uśmiech). Poza tym długi czas nie miałem prawa jazdy i poruszałem się komunikacją miejską. Muzyka towarzyszyła mi w tych „podróżach”.

J.H. - I to różna muzyka. Myślę, że widać to na naszym Facebooku. Ja wybieram wszystkie kawałki, które trafiają na tablicę. Sprawia mi to tak ogromną radość, że rano jadąc do pracy zastanawiam się - co wybrać tym razem? Myślę, jaki mam nastrój, co mnie ostatnio dotknęło i można to później usłyszeć na FB.

D.H. - Poranne kawałki Justyny i dla mnie bywają zaskoczeniem. Czasem muszę czytać między wierszami (śmiech).

Poznajcie autorów kulinarnego bloga Eintopf i prekursorów kolacji sąsiedzkich w Szczecinie [ZDJĘCIA, WIDEO]
Foto: Natalia Sobotka, FB:@fotosobotka, Make up: Agnieszka Szeremeta, FB: @creo.agnieszka.szeremeta

Macie ulubione playlisty, które zawsze się sprawdzają?

D.H. - Dużo tego jest.

J.H. - Świetnie było to widać podczas naszej sesji zdjęciowej. Wasz zespół mógł zobaczyć naszą odwieczną walkę Stonesi vs. Beatlesi. Oprócz tego są jeszcze przeboje moich ukochanych lat 80. - Whitney Houston i Tina Turner, którą kocham nad życie. No i masa gitarowego grania, trochę jazzu, bluesa, hip hopu, funku… Naprawę sporo tego.

Oprócz muzyki i kuchni, Waszą miłością są podróże. Dopiero co wróciliście z..?

D.H. - Dopiero co wróciliśmy z Londynu. Wypad krótki, ale bardzo intensywny. Tym razem zależało nam, żeby pokazać Londyn chłopakom. Zaplanowaliśmy dla nich taki trip w pigułce. Zwykle przed wyjazdami Justyna całymi dniami, tygodniami, a nawet miesiącami planuje każdy nasz krok pod kątem kulinarnym. Tu tego nie było, ale to nie oznacza, że ominęliśmy miejsca związane z jedzeniem. Trafiliśmy choćby do śniadaniowni naszego ulubionego kucharza Ottolenghi’ego na Notting Hill. Przywieźliśmy stamtąd sumak. Obowiązkowo zaliczyliśmy też fish’n’chips.

J.H. - Może to nie jedzeniowe, ale muszę to powiedzieć… Pojechaliśmy też na słynną zebrę na Abbey Road, po której przechadzali się Beatlesi na okładce swojej płyty. To była rewelacyjna wizyta i przyznam, że dopiero po dłuższej chwili dotarło do mnie w jakim miejscu się znaleźliśmy! Tłum ludzi, ruchliwa ulica, samochody trąbią, a my próbujemy zrobić zdjęcie. Do tego ten sklep, to studio, ta gitara. Ojej! Po wszystkim się rozpłakałam (uśmiech).

Która z tych podróży była dla Was najważniejsza ?

J.H. - Zdecydowanie był to wakacyjny wyjazd do Toskanii. Przygotowywaliśmy się do niego od zeszłej zimy. Całe miesiące zajęło mi stworzenie rodzinnej mapy podróży. Rozumiem, że niektórzy wolą spontaniczne wypady - biorą to, co im miasto przyniesie. Ale ja lubię jak mamy wszystko poukładane. Tym bardziej, że wyjeżdżamy z dziećmi. Plan musi się przeplatać - coś dla nich, coś dla nas.

D.H. - Toskania była wyjątkowa. Mnie najbardziej utkwił w pamięci zapach sera pecorino w Pienzie. Dobiegał dosłownie z każdej uliczki. Chociaż i wino było wyśmienite…

J.H - Byliśmy w Orvieto, miejscowości charakterystycznej dla produkcji białego wina oraz w Montalcino, gdzie specjalizują się w czerwonym, wybitnym Brunello i doskonałym Rosso. Cieszymy się, że kosztując tych win udało nam się zrobić coś pierwszy raz, wspólnie po 12 latach bycia razem (śmiech). Oczywiście tych smaczków było więcej. Po powrocie do domu jak nigdy wcześniej zdecydowałam się zrobić dłuższy wpis na FB Eintopf. Wciąż można go zobaczyć.

Poznajcie autorów kulinarnego bloga Eintopf i prekursorów kolacji sąsiedzkich w Szczecinie [ZDJĘCIA, WIDEO]
Foto: Natalia Sobotka, FB:@fotosobotka, Make up: Agnieszka Szeremeta, FB: @creo.agnieszka.szeremeta

Wszystko relacjonujecie w mediach społecznościowych?

J.H. - Robimy spory przesiew zebranych materiałów. Dla przykładu - z jednego dnia w Londynie miałam w aparacie 200 zdjęć, a na bloga trafiło tylko 10. Chociaż po wpisie o Toskanii wiele osób sygnalizowało nam, że chciałoby więcej rozbudowanych postów. Insta story raczej unikamy, nie jestem fanką tego sposobu komunikacji. Docierają do nas głosy, że taka forma ma więcej wejść, większy zasięg, lepszą statystykę... Ale, nie prowadzimy bloga dla statystyk. Staram się, żeby nasze posty były rzetelne i estetyczne, żeby było w nich zawarte to, co w danym momencie czujemy.

D.H. - Zresztą, nasza forma publikacji sprawdza się. Trafia do ludzi praktycznie na całym świecie. Np. niedawno odebraliśmy wiadomość od pewnej Japonki, która obserwuje nas na Instagramie. Napisała, że „zwiedzała Londyn razem z nami”. To było bardzo miłe.

Zatem historia projektu Eintopf zaczęła się w kuchni czy poza nią, np. na wyjeździe?

J.H. - W zasadzie, historia bloga rozpoczęła się poza kuchnią, ale nie na wyjeździe. To Daniel jest tu „ojcem założycielem” (śmiech). Znajomi bardzo często pisali do niego, pytając - słuchaj Hof, jak zrobić pizzę? A jak zrobić tamten sos? A jeszcze to i owo? Odpowiadanie na te wiadomości zaczęło być trochę przytłaczające, dlatego w końcu zebrałam się i mówię - człowieku, ogarnij się! Zrób najprostszą stronę internetową i powrzucaj tam przepisy. Daniel zgodził się, ale pierwsze co powiedział to - ok, ale nie będę zamieszczał zdjęć przy wpisach (śmiech). Pierwsze posty ukazały się w bardzo nieregularnych odstępach.

D.H. - Ja chyba nie pamiętam, kiedy ukazał pierwszy wpis…

J.H. - Jak nie pamiętasz? Kochanie, w styczniu 2009. W tym roku obchodziliśmy 10-lecie.

Czyli to urodzinowy rok!

J.H. - Tak! Były balony i świętowanie (śmiech). Ale jeśli już wspomnieliśmy o początkach, to musimy przyznać, że mniej więcej trzy lata zajęło nam rozhulanie bloga.

Podzieliliście się obowiązkami?

D.H. - Zdecydowanie (uśmiech). Ja nie tykam zdjęć i raczej omijam FB. To działka Justyny. Jeśli chodzi o przepisy, inspiracje czy tematy kolacji sąsiedzkich, to już nasze wspólne pomysły.

J.H. - Robimy burzę mózgów. Podczas kolacji sąsiedzkich zawsze wraca do nas pytanie - jak to wszystko planujecie? Zasiadacie oficjalnie przy stole i myślicie? Nic bardziej mylnego (śmiech). Najczęściej pomysły pojawiają się... przed zaśnięciem. Leżę sobie, leżę i nagle olśnienie - zróbmy buraczaną kolację! Daniel zwykle na początku się denerwuje - no fajnie, ale ja już zasypiam. Za to ja nie daję za wygraną - nie, nie, nie! Ja mam teraz pomysł, musisz mnie wysłuchać. I się zaczyna - a ja bym zrobił to tak, a to trochę inaczej. Większość rzeczy robimy razem, absolutnie nic sobie nie narzucamy. Jeśli coś nie gra - mówimy o tym otwarcie i zmieniamy formułę.

Czyli nie zdarza się, że Ty mówisz banany, a Ty buraki i wybucha kłótnia?

J.H. - Nie, nie, absolutnie nie (śmiech). Mamy bardzo podobne smaki. Oprócz jednego. W zasadzie to drobnostka - chilli. Daniel uwielbia pikantne, ostre przyprawy, a ja zupełnie za nimi nie przepadam.

Zajrzałam między Wasze bożonarodzeniowe propozycje i mam takie wrażenie, że nie przepadacie też za klasyką, a w zasadzie mocno od niej uciekacie. Pieczona gęś, faszerowana ryżem i kiełbasą, podawana na grzybach, śledzie w kawie czy buraczane pierogi. To tylko kilka przykładów.

J.H. - Uwielbiamy klasykę! I absolutnie od niej nie uciekamy. To, co można znaleźć na naszym blogu, to raczej poszukiwania nowych smaków i nowych połączeń. Klasyka to dla nas kwintesencja Bożego Narodzenia. Święta zwykle spędzamy albo z jednymi, albo z drugimi rodzicami. Ale nie powiem, na smażonego karpia mojej mamy czy kapustę z grzybami czekam z wypiekami na twarzy. Nie wyobrażam sobie świąt bez tego!

D.H. - A ja nie wyobrażam sobie świąt bez pierogów.

J.H. - No właśnie. I chociaż zawsze staramy się przemycić na stół nową wariację na tradycyjny temat, to jest to raczej dodatek do kolacji, a nie jej główny bohater.

Jak na Wasze kulinarne pomysły reaguje rodzina czy przyjaciele?

J.H. - Moja mama uwielbia kulinarne nowinki. Często sama mnie zaskakuje. Wciąż szuka nowych smaków, przepisów. Potrafi przywitać nas słowami - słuchajcie zrobiłam kimchi. Ale potrafi też napisać - niech Daniś przyśle mi swój przepis, bo jego jest lepszy. Rodzice również dużo podróżują, a z każdej podróży przywożą nowe smaki. Niedawno wrócili z Maroko i podarowali nam prawdziwy olej arganowy. Mama od razu poinstruowała mnie do czego go dodawać, a do czego nie (śmiech). U Daniela w domu gotowanie jest na porządku dziennym. Jego tata jest kucharzem, takim prawdziwym, z krwi i kości.

Jesteście w stanie wymienić najdziwniejszą potrawę jaką postawiliście na świątecznym stole?

J.H. - Śledź w kawie był dość dziwny (uśmiech). Był też tatar ze śledzia z kaparami… chociaż to chyba już nikogo nie zaskoczy. Raz zaryzykowaliśmy i zrobiliśmy trochę inny barszcz. To było podczas wigilii w naszym domu. Przygotowaliśmy krem z buraków z dodatkiem malin i odrobiną ricotty. Miny rodziców na początku były nietęgie (śmiech). Kiedy spróbowali, odetchnęliśmy. Smakowało.

D.H. - A mówiąc o burakach, pamiętam, że raz zrobiliśmy też pierogi buraczane. Wszystkim smakowały, szybko zniknęły z talerza.

Czy kiedykolwiek zdarzyło się, że komuś coś nie posmakowało? Przynajmniej raz w miesiącu odwiedzają Was znajomi, ale i nieznajomi na kolacje sąsiedzkie. Każdy jest przygotowany na eksperymenty?

D.H. - Zawsze wcześniej ogłaszamy nasze menu, więc to nie tak, że przychodzi się do nas w ciemno. Można zrobić rozpoznanie i zdecydować - iść czy nie iść? Pamiętam kolację, podczas której danie wzbudziło spore kontrowersje. Nawet padło takie określenie, jak „kontrowersyjny smak”. Dotyczyło zupy miso z glonami wakame.

J.H. - To prawda, wyraźnie było czuć, że goście są zaskoczeni smakiem zupy. Z drugiej strony cieszymy się, że mieli odwagę jej spróbować i powiedzieć otwarcie o swoich odczuciach. Zawsze powtarzam - nie bójcie się, mówcie! Teraz, kiedy o tym myślę, muszę przyznać, że nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek wróciło do nas niedojedzone „pół talerza”.

Do Waszego stołu częściej zasiadają znajomi czy nieznajomi?

D.H. - Niedawno była taka kolacja, gdzie połowa gości była nam zupełnie nieznana.

J.H. - Nie chcę żeby to źle zabrzmiało, ale nie wiem czy właśnie takich kolacji nie lubię bardziej. Jestem bardzo ciekawa nowych osób. W tym miejscu - przepraszam wszystkich znajomych, którzy to czytają, i wracają do nas po kilka razy (śmiech).

D.H. - No tak, ale to też mega miłe, kiedy goście wracają trzeci, czwarty czy szósty raz.

J.H. - Racja, są i tacy, którzy odwiedzają nas i ósmy, i dziesiąty raz. Czasem żartujemy, że te osoby mogłyby mieć u nas na stałe zarezerwowane krzesła z tabliczką z imieniem i nazwiskiem na oparciu (uśmiech).

Kolacje sąsiedzkie czy inaczej kluby kolacyjne stają się coraz popularniejsze w Polsce i Europie. Kilka lat temu Polacy powołali do życia portal, dzięki któremu „kolacje” zyskały międzynarodowy wymiar. Nie myśleliście o tym aby zwiększyć zasięg swoich posiłków?

D.H. - Nigdy nie chcieliśmy i nie chcemy stać się portalem. Jesteśmy Eintopfem, po prostu. Raz w miesiącu mamy swoje kolacje sąsiedzkie i tyle nam wystarczy. Twórcy Eat Away mieli trochę inny pomysł, chcieli być czymś w rodzaju Airbnb dla gotujących.

J.H. - Pamiętam sytuację, kiedy cztery lata temu podjęliśmy decyzję o starcie kolacji sąsiedzkich. Kiedy wszystko było już zaplanowane, na stronie jednej ze szczecińskich gazet pojawił się artykuł na temat Eat Away. Portal szukał osób zainteresowanych współpracą. Pod artykułem umieściłam komentarz informujący, że taka inicjatywa niedługo zacznie się dziać w Szczecinie. W odpowiedzi Eat Away skontaktował się z nami i zaproponował współpracę. Podziękowaliśmy. Nie chcemy iść w tym kierunku. Dziś czuję, że mamy już wypracowaną markę, że nasze logo stało się rozpoznawalne. Kryje się za tym mnóstwo ciężkiej pracy i nie chcielibyśmy tego oddawać.

Czytałam, że organizatorom kolacji za pośrednictwem wspomnianej strony zdarzają się świetne historie, np. para z Nevady w trakcie wycieczki po Europie Środkowej zajechała specjalnie do Krakowa, żeby wstąpić do nich na kolację. Ich „oferta” stała się jedną z atrakcji turystycznych miasta. Wam też trafiają się takie międzynarodowe przygody?

J.H. - Na zachodzie takie sytuacje to norma i nie ukrywam, że sama chętnie bym wzięła udział w kolacji w obcym kraju. Rozmawialiśmy nawet z Danielem, żeby zrobić to podczas następnego wyjazdu do Włoch. Jeśli chodzi o nasze szczecińskie kolacje, to zdarzyła nam się jedna międzynarodowa przygoda... Odebrałam na messengerze zapytanie od młodej kobiety o dwa wolne miejsca na kolację. Zaczęliśmy ustalenia i okazało się, że ma być to prezent dla jej rodziców. W pewnym momencie przerwała rozmowę, pisząc - wiesz co, bo ja za bardzo nie mogę teraz rozmawiać, rodzę. Ja na to - jak to rodzisz? A ona jakby nigdy nic - no rodzę, jestem na porodówce. Ale trochę goni mnie czas, więc chciałam wszystko ustalić. Piszę do niej - w porządku nie ma pośpiechu, zajmij się sobą, a później porozmawiamy. I z ciekawości zapytałam - a w którym szpitalu jesteś? Na co ona - w Paryżu. Jestem właśnie we Francji i rodzę swoje pierwsze dziecko. W tym momencie zupełnie zwariowałam (śmiech).

Poznajcie autorów kulinarnego bloga Eintopf i prekursorów kolacji sąsiedzkich w Szczecinie [ZDJĘCIA, WIDEO]
Foto: Natalia Sobotka, FB:@fotosobotka, Make up: Agnieszka Szeremeta, FB: @creo.agnieszka.szeremeta

Czy to już oznacza, że kolacje można traktować jako alternatywę dla wypadu do restauracji?

J.H. - Wydaje mi się, że tak, ale trzeba podkreślić główne różnice.

D.H. - Do restauracji idziemy ze znajomymi, z rodziną. Spotykamy się z ludźmi, których już znamy. Tu tego nie ma. Siadamy do stołu z obcymi ludźmi, w nowym miejscu.

J.H. - Idąc do restauracji, możemy wcześniej sprawdzić lokal, dowiedzieć się, jak wygląda, zarezerwować stolik. Goście mogą oczywiście podejrzeć na naszych fotorelacjach jak wygląda mieszkanie, układ stołów, ale to jednak coś zupełnie innego.

A jak Wasze chłopaki odnajdują się w tym wszystkim?

D.H. - Chłopców nie ma na kolacjach.

J.H. - Chowamy ich pod stołem (śmiech).

D.H. - Wysyłamy ich do jednych albo drugich dziadków. Jeśli dziadków akurat nie ma, to idą do swojego najlepszego kumpla piętro niżej. Oczywiście, oni bardzo chcieliby tu być, są ciekawi, jak to wszystko wygląda i zawsze zadają nam dziesiątki pytań. Kto będzie? Ile osób? Czy dużo znajomych? Co podamy? Pamiętam, że raz zostali w domu. Nie bardzo było do kogo ich wysłać, ale tylko przywitali się i resztę czasu spędzili w swoim pokoju.

J.H. – Cieszymy się, że gdzieś tam podprogowo wiedzą, jak ważne jest dla nas gotowanie. I mimo tego, że najbardziej na świecie lubią te swoje kotlety schabowe czy kotlety mielone, z rosołem i pomidorówką, to są też otwarci na inne smaki. Nie robią dziwnych min, nie grymaszą, tolerują nasze pomysły i to, że zanim zabierzemy się do jedzenia, „fruwam” z aparatem nad talerzami (śmiech).

No dobrze, a co kotami? Bruno i Gutek biesiadują z Wami?

J.H. - Oczywiście! Pamiętam pierwszą kolację z Brunkiem. Bardzo się denerwowałam jak zareaguje na tylu ludzi. Zresztą z Gutkiem było tak samo. Ale poszło super. Wskakiwał gościom na kolana, domagał się uwagi. Teraz śmiejemy się, że Bruno i Gutek są głównymi bohaterami kolacji, zupełnie przyćmiewają jedzenie (śmiech). Wszyscy chodzą za nimi, robią im zdjęcia i dosłownie noszą na rękach.

D.H. - Koty dostają też prezenty od naszych gości (śmiech). Są bardzo doceniane.

Czy w świątecznych przygotowaniach chłopcy też pomagają? Kiedy zaczynacie szykować się do Gwiazdki?

J.H. - Dla mnie Boże Narodzenie to szczególne święta, uwielbiam je celebrować i zawsze czekam na 1. grudnia z zapartym tchem. 1., bo wtedy zaczynamy odliczanie i otwieramy kalendarz adwentowy. Robimy go dla Filipa i Franka wspólnie z Danielem.

D.H. - To kalendarz zadaniowy. Justyna zawsze wcześniej szuka pomysłów i inspiracji w internecie. Montujemy go chłopakom w nocy z 30. listopada na 1. grudnia.

J.H. - Kiedy chłopcy byli młodsi, dostawali kalendarze ze słodyczami, ale teraz przeszliśmy na zadania. To duża radocha i dla nich, i dla nas. Kiedy budzą się rano, od razu szukają kolejnej daty z kalendarza i szybko sprawdzają, co pod nią się kryje. Później ubieramy choinkę. Niektórzy wytykają nam, że robimy to trochę za wcześnie, że to niezgodne z tradycją…

Za szybko? Przecież nie robicie tego w listopadzie.

J.H. - Nie, nie (śmiech). Tak bardziej w drugim tygodniu grudnia. Lubimy po prostu ten klimat i ten zapach świąt. Taką naszą tradycją jest też wspólne czytanie opowieści bożonarodzeniowych. Mamy je przygotowane na każdy dzień aż do Gwiazdki. Chłopcy wieczorami czekają na nas i pytają - czy już możemy czytać? A po skończonej historii zawsze pada - czy możemy przeczytać opowiadanie na następny dzień? To bezcenne chwile, tym bardziej, że wiemy, że niedługo się skończą, bo Filip i Franek dorastają. Dlatego mocno chcemy z tego korzystać. Mamy nadzieję, że w przyszłości chłopcy przeniosą tę tradycję do swoich domów.

Skoro mowa o tradycjach, zauważyłam, że na blogu co roku wybieracie się w ulubione miejsce w Szczecinie i nagrywacie krótkie wideo z życzeniami. Czego będziecie życzyć w tym roku?

D.H. - Pewnie się powtórzymy, ale życzymy wszystkim, żebyśmy byli dla siebie dobrzy. Żebyśmy się szanowali i kochali. Róbmy dobro.

J.H. - ...bo dobro lubi wracać.

Justyna i Daniel Hof,


autorzy bloga Eintopf. Gotujące małżeństwo, które za cel postawiło sobie udowodnienie, że aby zjeść coś dobrego, wcale nie trzeba biegać po restauracjach. Na blogu prezentują przepisy swoich dziadków, rodziców, znajomych, kucharzy, których cenią i własne autorskie wariacje. Ich działania zostały docenione m.in. II miejscem w Wyborach Kulinarnego Bloga Roku 2012, a także opublikowanie trzech przepisów w książce „Z miłości do jedzenia. Najlepsze przepisy polskich blogerów", wydawnictwa Rea, 2013.
Poznajcie autorów kulinarnego bloga Eintopf i prekursorów kolacji sąsiedzkich w Szczecinie [ZDJĘCIA, WIDEO]
Foto: Natalia Sobotka, FB:@fotosobotka, Make up: Agnieszka Szeremeta, FB: @creo.agnieszka.szeremeta
od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński