Po niemal trzech latach od tragicznego pożaru escape room’u „To Nie Pokój” przy ul. Piłsudskiego 88 w Koszalinie w Sądzie Okręgowym w Koszalinie rozpoczął się proces, który ma wyjaśnić przyczyny zdarzenia i odpowiedzieć na pytanie, kto ponosi winę za śmierć pięciu dziewcząt. Do pożaru doszło 4 stycznia 2019 r. po godz. 17. Życie straciło w nim pięć 15-latek. Karolina, Julia, Wiktoria, Małgorzata i Amelia świętowały urodziny.
Jedyne okno w pomieszczeniu, w którym zamknięto dziewczęta, było zabite deskami i okratowane. Nastolatki nie mogły wydostać się z obiektu – od wewnątrz w drzwiach nie było klamki. Próbowały się ratować - zadzwoniły na numer alarmowy straży pożarnej, Wiktoria dzwoniła do taty. Zmarły z powodu zatrucia tlenkiem węgla.
Akt oskarżenia w sprawie pożaru obejmuje cztery osoby. Jako pierwszy zarzuty usłyszał Miłosz S. z Poznania, organizator i projektant escape roomu. Oskarżeni w sprawie są też: Małgorzata W. – babcia, Miłosza S., która zarejestrowała działalność, Beata W., jego matka, która współprowadziła lokal i pracownik Radosław D. Wszyscy odpowiadają za umyślne stworzenie niebezpieczeństwa wybuchu pożaru i nieumyślne doprowadzenie do śmierci pięciu osób. Każdemu z oskarżonych grozi do 8 lat pozbawienia wolności.
We wtorek, 18 stycznia, zeznania złożyli świadkowie – strażacy, którzy organizowali akcję ratunkową i uczestniczyli w niej. Przez ponad trzy godziny przesłuchiwana była Barbara S., dyżurna operacyjna powiatu w Komendzie Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Koszalinie. Jako pierwsza otrzymała informację o pożarze.
- Służbę pełniłam jednoosobowo. Informacja o zdarzeniu wpłynęła z Wojewódzkiego Centrum Powiadamiania Ratunkowego w Szczecinie. Była szczątkowa. Tylko nazwa miejscowości i ulica. Bez numeru lokalu. Opis zdarzenia brzmiał: „Pali się pokój”. Nic więcej – wskazała funkcjonariuszka PSP.
- Jednocześnie zadzwonił telefon z WCPR i operator numeru alarmowego przekazał mi numer budynku. Próbował połączyć mnie z osobą zgłaszającą. To się nie udało. Od razu zaalarmowałam Jednostkę Ratowniczo Gaśniczą nr 1 w Koszalinie. Na miejscu dowodzenie przejął kierujący działaniami ratowniczymi Arkadiusz B.
Barbara S. podkreśliła, że nie dostała precyzyjnej informacji o osobach poszkodowanych, zarówno w rozmowach z operatorem nr 112, ani też w nadchodzących informacjach. Do akcji wysłała ciężki i średni samochód oraz podnośnik gaśniczy.
- Od momentu wpłynięcia formatki nie było żadnej zwłoki w zadysponowaniu strażaków do działań, a wszystkie napływające informacje były przeze mnie analizowane i przekazywane dalej – zaakcentowała funkcjonariuszka PSP.
Dodała też, że siły i środki zadysponowane w pierwszym rzucie były wystarczające. Później z JRG2 dyżurna wysłała kolejny wóz strażacki, a o działaniach powiadomieni zostali przełożeni strażaków. Operator szczecińskiego WCPR wysłał na miejsce również policję i ratowników medycznych.
Wątpliwości oskarżenia, a szczególnie rodziców ofiar pożaru i ich pełnomocników, wzbudziło to, czy 4 stycznia dyżurna pracowała sama i czy nikt jej nie rozpraszał. Funkcjonariuszka przyznała, że na stanowisku kierowania nie była sama. Jej znajomy, emerytowany strażak, miał przynieść jej dokumenty i kluczyki do samochodu.
- Był przed godziną 17. Przyszedł z osobą towarzyszącą. Nie wiem, kiedy opuścił stanowisko kierowania. Z mojej strony nie było uchybienia. Działałam bez opóźnień – zapewniła Barbara S.
Mecenas Krzysztof Kaszubski, jeden z pełnomocników rodziców dziewcząt, którzy występują w procesie w charakterze oskarżycieli posiłkowych, dopytywał dyżurną: - Czy panowie rozmawiali o umowie franczyzy na sklep w gminie Mielno?
- Nie pamiętam. Nie byłam zaangażowana w rozmowę.
- Czy okoliczność przebywania w pomieszczeniu dyżurki osób postronnych powinna być odnotowana, jako okoliczność istotna?
- Nie miała wpływu na przebieg działań. Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie – wskazała dyżurna.
Strony dopytywały też o szczegółowe fragmenty nagranych rozmów z dyżurki. Jedna z wypowiedzi funkcjonariuszki brzmiała: „Co oni kur.. chcą. Ten Arek. Ja nienawidzę z nim pracować. Arek to piz…”. Chodziło o kontekst tej wypowiedzi, bowiem dotyczyła kierownika działań ratowniczych w okolicznościach akcji ratunkowej.
– Czy dotyczyła tego zdarzenia? – pytała sędzia Sylwia Dorau-Cichoń. - Na pewno nie dotyczyło to zdarzenia. Nie wiem, jakich okoliczności dotyczyło – odpowiedziała Barbara S. – Z mojej strony było to nadużycie. Nie mamy z Arkiem problemów ze współpracą.
- Czy obecny w dyżurce Jacek G. odbierał telefony? Chodzi mi o nagranie rozmowy z godziny 17.33 – zapytał Adam Pietras, ojciec zmarłej Wiktorii.
- Nie wiem. Telefon mógł odebrać ktoś ze strażaków z JRG2, którzy przyszli do pomieszczenia. Nie pamiętam – odpowiedziała dyspozytorka.
Mecenas Wiesław Breliński, obrońca Miłosza S. zapytał świadka wprost: - Czy w związku z nagannością pani zachowania toczyło się przeciw pani postępowanie? Czy zostało to ocenione przez przełożonych?
- Miałam rozmowę dyscyplinującą z komendantem. Dotyczyła złamania regulaminu, czyli przebywania na stanowisku osób do tego nieuprawnionych.
We wtorek zeznania złożył również Bartosz B., strażak ratownik z Jednostki Ratowniczo Gaśniczej nr 1 w Koszalinie. Był w pierwszej załodze, która dotarła na miejsce tragedii. Pierwsze zeznania złożył dzień po akcji.
– Założyłem maskę i wbiegłem do budynku. Było za gorąco. Wybiegłem i trzymając wąż podawałem wodę przez okno - opisywał.
Po obniżeniu temperatury z dwoma innymi strażakami B. wszedł do escape roomu. Przy wejściu zauważył butlę z gazem.
- Oblałem ją wodą, by schłodzić i wyniosłem na zewnątrz. Nie słyszałem, ani nie czułem, czy ulatniał się gaz, ale przy zaworze był brązowy nalot. Wszedłem do budynku ponownie i zauważyłem kolejną butlę. Wyniosłem ją w to samo miejsce, co pierwszą. Koledzy przeszukiwali pomieszczenia. Wynieśli przez okno nieprzytomną osobę – zeznał.
- W tym samym pomieszczeniu zauważyliśmy cztery kolejne osoby. Jedna kobieta klęczała, rękami obejmowała głowę. Wyglądała jak modlący się muzułmanin. Chwyciłem ją za nogi, kolega za ręce i podaliśmy ratownikom medycznym.
Strażak wrócił do pomieszczenia. Z kolegą wynieśli dwie dziewczynki, ostatnią ewakuowała inna załoga.
– Wtedy obszedłem pomieszczenia obiektu. Nikogo już nie było. Zauważyłem dwa piecyki gazowe. Były całkiem spalone. Nie ruszyłem ich – podsumował.
Strażak powiedział, że na miejscu zdarzenia „panował duży chaos”. Oskarżyciele dopytywali, co to oznacza. - Jak najszybsza chęć pomocy, zareagowania i duży stres – odpowiedział mundurowy.
Na kolejnych terminach rozpraw zeznawać będą pozostali uczestnicy działań ratunkowych. Przypomnijmy, wątek dotyczący przebiegu samej akcji ratunkowej - działań służb medycznych i straży pożarnej – prokuratura wyłączyła do odrębnego postępowania. Śledztwo wciąż trwa.
Protest w obronie Parku Śląskiego i drzew w Chorzowie
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?