Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pożar w escape roomie na wokandzie. Zeznania uczestników akcji ratunkowej [ZDJĘCIA]

Joanna Krężelewska
Joanna Krężelewska
Wtorkowej rozprawie przysłuchiwało się dwoje z czworga osób oskarżonych. Na ławie oskarżonych zasiadł Miłosz S. i jego babcia.
Wtorkowej rozprawie przysłuchiwało się dwoje z czworga osób oskarżonych. Na ławie oskarżonych zasiadł Miłosz S. i jego babcia. Joanna Krężelewska
Kolejny dzień procesu w sprawie tragicznego pożaru w koszalińskim escape roomie ujawnił nowe okoliczności. Na stanowisku dyżurnego straży pożarnej przebywały osoby do tego nieuprawnione. Rodzice zmarłych dziewczynek mają wątpliwości, co do przebiegu akcji ratunkowej już od chwili rozpoczęcia działań.

Po niemal trzech latach od tragicznego pożaru escape room’u „To Nie Pokój” przy ul. Piłsudskiego 88 w Koszalinie w Sądzie Okręgowym w Koszalinie rozpoczął się proces, który ma wyjaśnić przyczyny zdarzenia i odpowiedzieć na pytanie, kto ponosi winę za śmierć pięciu dziewcząt. Do pożaru doszło 4 stycznia 2019 r. po godz. 17. Życie straciło w nim pięć 15-latek. Karolina, Julia, Wiktoria, Małgorzata i Amelia świętowały urodziny.

Jedyne okno w pomieszczeniu, w którym zamknięto dziewczęta, było zabite deskami i okratowane. Nastolatki nie mogły wydostać się z obiektu – od wewnątrz w drzwiach nie było klamki. Próbowały się ratować - zadzwoniły na numer alarmowy straży pożarnej, Wiktoria dzwoniła do taty. Zmarły z powodu zatrucia tlenkiem węgla.

Akt oskarżenia w sprawie pożaru obejmuje cztery osoby. Jako pierwszy zarzuty usłyszał Miłosz S. z Poznania, organizator i projektant escape roomu. Oskarżeni w sprawie są też: Małgorzata W. – babcia, Miłosza S., która zarejestrowała działalność, Beata W., jego matka, która współprowadziła lokal i pracownik Radosław D. Wszyscy odpowiadają za umyślne stworzenie niebezpieczeństwa wybuchu pożaru i nieumyślne doprowadzenie do śmierci pięciu osób. Każdemu z oskarżonych grozi do 8 lat pozbawienia wolności.

We wtorek, 18 stycznia, zeznania złożyli świadkowie – strażacy, którzy organizowali akcję ratunkową i uczestniczyli w niej. Przez ponad trzy godziny przesłuchiwana była Barbara S., dyżurna operacyjna powiatu w Komendzie Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Koszalinie. Jako pierwsza otrzymała informację o pożarze.

- Służbę pełniłam jednoosobowo. Informacja o zdarzeniu wpłynęła z Wojewódzkiego Centrum Powiadamiania Ratunkowego w Szczecinie. Była szczątkowa. Tylko nazwa miejscowości i ulica. Bez numeru lokalu. Opis zdarzenia brzmiał: „Pali się pokój”. Nic więcej – wskazała funkcjonariuszka PSP.

- Jednocześnie zadzwonił telefon z WCPR i operator numeru alarmowego przekazał mi numer budynku. Próbował połączyć mnie z osobą zgłaszającą. To się nie udało. Od razu zaalarmowałam Jednostkę Ratowniczo Gaśniczą nr 1 w Koszalinie. Na miejscu dowodzenie przejął kierujący działaniami ratowniczymi Arkadiusz B.

Barbara S. podkreśliła, że nie dostała precyzyjnej informacji o osobach poszkodowanych, zarówno w rozmowach z operatorem nr 112, ani też w nadchodzących informacjach. Do akcji wysłała ciężki i średni samochód oraz podnośnik gaśniczy.

- Od momentu wpłynięcia formatki nie było żadnej zwłoki w zadysponowaniu strażaków do działań, a wszystkie napływające informacje były przeze mnie analizowane i przekazywane dalej – zaakcentowała funkcjonariuszka PSP.

Dodała też, że siły i środki zadysponowane w pierwszym rzucie były wystarczające. Później z JRG2 dyżurna wysłała kolejny wóz strażacki, a o działaniach powiadomieni zostali przełożeni strażaków. Operator szczecińskiego WCPR wysłał na miejsce również policję i ratowników medycznych.

Wątpliwości oskarżenia, a szczególnie rodziców ofiar pożaru i ich pełnomocników, wzbudziło to, czy 4 stycznia dyżurna pracowała sama i czy nikt jej nie rozpraszał. Funkcjonariuszka przyznała, że na stanowisku kierowania nie była sama. Jej znajomy, emerytowany strażak, miał przynieść jej dokumenty i kluczyki do samochodu.

- Był przed godziną 17. Przyszedł z osobą towarzyszącą. Nie wiem, kiedy opuścił stanowisko kierowania. Z mojej strony nie było uchybienia. Działałam bez opóźnień – zapewniła Barbara S.

Mecenas Krzysztof Kaszubski, jeden z pełnomocników rodziców dziewcząt, którzy występują w procesie w charakterze oskarżycieli posiłkowych, dopytywał dyżurną: - Czy panowie rozmawiali o umowie franczyzy na sklep w gminie Mielno?

- Nie pamiętam. Nie byłam zaangażowana w rozmowę.

- Czy okoliczność przebywania w pomieszczeniu dyżurki osób postronnych powinna być odnotowana, jako okoliczność istotna?

- Nie miała wpływu na przebieg działań. Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie – wskazała dyżurna.

Strony dopytywały też o szczegółowe fragmenty nagranych rozmów z dyżurki. Jedna z wypowiedzi funkcjonariuszki brzmiała: „Co oni kur.. chcą. Ten Arek. Ja nienawidzę z nim pracować. Arek to piz…”. Chodziło o kontekst tej wypowiedzi, bowiem dotyczyła kierownika działań ratowniczych w okolicznościach akcji ratunkowej.

– Czy dotyczyła tego zdarzenia? – pytała sędzia Sylwia Dorau-Cichoń. - Na pewno nie dotyczyło to zdarzenia. Nie wiem, jakich okoliczności dotyczyło – odpowiedziała Barbara S. – Z mojej strony było to nadużycie. Nie mamy z Arkiem problemów ze współpracą.

- Czy obecny w dyżurce Jacek G. odbierał telefony? Chodzi mi o nagranie rozmowy z godziny 17.33 – zapytał Adam Pietras, ojciec zmarłej Wiktorii.

- Nie wiem. Telefon mógł odebrać ktoś ze strażaków z JRG2, którzy przyszli do pomieszczenia. Nie pamiętam – odpowiedziała dyspozytorka.

Mecenas Wiesław Breliński, obrońca Miłosza S. zapytał świadka wprost: - Czy w związku z nagannością pani zachowania toczyło się przeciw pani postępowanie? Czy zostało to ocenione przez przełożonych?

- Miałam rozmowę dyscyplinującą z komendantem. Dotyczyła złamania regulaminu, czyli przebywania na stanowisku osób do tego nieuprawnionych.

We wtorek zeznania złożył również Bartosz B., strażak ratownik z Jednostki Ratowniczo Gaśniczej nr 1 w Koszalinie. Był w pierwszej załodze, która dotarła na miejsce tragedii. Pierwsze zeznania złożył dzień po akcji.

– Założyłem maskę i wbiegłem do budynku. Było za gorąco. Wybiegłem i trzymając wąż podawałem wodę przez okno - opisywał.

Po obniżeniu temperatury z dwoma innymi strażakami B. wszedł do escape roomu. Przy wejściu zauważył butlę z gazem.

- Oblałem ją wodą, by schłodzić i wyniosłem na zewnątrz. Nie słyszałem, ani nie czułem, czy ulatniał się gaz, ale przy zaworze był brązowy nalot. Wszedłem do budynku ponownie i zauważyłem kolejną butlę. Wyniosłem ją w to samo miejsce, co pierwszą. Koledzy przeszukiwali pomieszczenia. Wynieśli przez okno nieprzytomną osobę – zeznał.

- W tym samym pomieszczeniu zauważyliśmy cztery kolejne osoby. Jedna kobieta klęczała, rękami obejmowała głowę. Wyglądała jak modlący się muzułmanin. Chwyciłem ją za nogi, kolega za ręce i podaliśmy ratownikom medycznym.

Strażak wrócił do pomieszczenia. Z kolegą wynieśli dwie dziewczynki, ostatnią ewakuowała inna załoga.

– Wtedy obszedłem pomieszczenia obiektu. Nikogo już nie było. Zauważyłem dwa piecyki gazowe. Były całkiem spalone. Nie ruszyłem ich – podsumował.

Strażak powiedział, że na miejscu zdarzenia „panował duży chaos”. Oskarżyciele dopytywali, co to oznacza. - Jak najszybsza chęć pomocy, zareagowania i duży stres – odpowiedział mundurowy.

Na kolejnych terminach rozpraw zeznawać będą pozostali uczestnicy działań ratunkowych. Przypomnijmy, wątek dotyczący przebiegu samej akcji ratunkowej - działań służb medycznych i straży pożarnej – prokuratura wyłączyła do odrębnego postępowania. Śledztwo wciąż trwa.

W Sądzie Okręgowym w Koszalinie rozpoczął się proces w sprawie tragicznego pożaru w escape roomie.

W Koszalinie rozpoczął się proces w sprawie tragicznego poża...

od 12 lat
Wideo

Protest w obronie Parku Śląskiego i drzew w Chorzowie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Pożar w escape roomie na wokandzie. Zeznania uczestników akcji ratunkowej [ZDJĘCIA] - Głos Koszaliński

Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński