Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Postapokaliptyczne wizje i inne nieznane historie Szczecina. Oryginalny projekt w Trafostacji Sztuki w Szczecinie

Agata Maksymiuk
Agata Maksymiuk
Wraz z otwarciem galerii sztuki, otworzy się wystawa “Co sobie kto na swój temat wymyśli” w Trafostacji Sztuki w Szczecinie. I choć przybliżony termin tego wydarzenia nie jest jeszcze nikomu znany, to i tak postanowiliśmy zgłębić temat i porozmawiać z Grażyną Moniką Olszewską, autorką filmu “Weleweta” i jedną z pięćdziesięciu artystek i artystów tworzących tę wystawę.

Hodowla zmutowanych postryb to motyw, który zgodnie z pomysłem wystawy, może zapisać się wśród nowych nieznanych historii na temat Szczecina (uśmiech). Jak jeszcze “Weleweta” ingeruje w dyskurs miasta?

- Nie wiem, czy ingeruje, ale na pewno jakoś rymuje się z pewnymi aspektami związanymi ze Szczecinem. Prognozy naukowców wskazują, że jeśli poziom mórz będzie dalej wzrastał, Szczecin i jego okolice znajdą się pod wodą. Takie informacje skłaniają mnie do rozmyślania o zbutwiałym, przegniłym świecie, w którym żyje tylko kilkoro ocaleńców ze zgrzybiałymi płucami.

Tytuł filmu oraz imię zjawy jest nawiązaniem do obrzędu kaszubskich "dziadów" - goszczenia dusz zmarłych w obecności właściwego dla nich bóstwa? Czy raczej odpowiednika Marzanny? A może to już nadinterpretacja?

- W moim filmie pokazuję – Welewetę jako, w pewnym sensie, antybohaterkę, ale nie w oczywisty sposób. Ona po prostu chce pilnować Rybaczki, łazi za nią, śledzi ją, sprawdza, czy ta zachowuje wierność miejscu, do którego przynależy. Welewetę można przyrównać do wrzodu, wyrzutu sumienia Rybaczki, ale zarazem to jej zwierzątko czy wręcz zmyślony przyjaciel. Może być to sposób na poradzenie sobie z totalną samotnością. Dodatkowo sięganie do słowiańskich mitologii ma dziś totalnie polityczny wymiar, bo to część naszego dziedzictwa, które Kościół katolicki chciał zupełnie zniszczyć. Ważnym elementem jest też piosenka Welewelewetka, ludowa kołomyjka, uwielbiana przez festyny, którą Bartosz Zaskórski przerobił na ambient, śpiewa w niej również Sandra Klara Januszewska, co dodaje mrocznego charakteru. Muzyka jest w tym przypadku warstwą filmu, która pewne rzeczy dopowiada, przykładowo stworzyliśmy z Bartoszem cover utworu "Ludzie Wschodu" z własnym tekstem dopasowanym do danej sceny.

Co było motywem, dla którego ta praca powstała?

- Pomysł powstał w czasie pleneru w Wisełce na wyspie Wolin - odbywał się jesienią, czyli w okresie, w którym życie turystyczne zamiera. Ta posezonowość przyniosła mi na myśl miasto, które przeżyło jakąś katastrofę, i w którym żyje już tylko kilkoro straumatyzowanych ludzi. Posezonowość od dawna mnie podnieca. Dodatkowo moje przesiąknięcie kinem postapokaliptycznym, zafascynowanie science-fiction i chęć wypróbowania tej estetyki wpłynęły na kształt filmu. Po trzecie na pewno istotny jest tu wątek nostalgii, który jest dla mnie inspirującym zjawiskiem i od dłuższego czasu w tym „grzebię”. Na pewno rolę gra tu również towarzyszące nam wrażenie, że świat zmierza ku zagładzie klimatycznej.

Podobno ta produkcja przeleżała dwa lata w szufladzie, zanim trafiła do widzów. Co było przyczyną?

- Chyba nawet trzy lata! Będę szczera - materiał był realizowany chaotycznie, a jego montaż okazał się ciężką przeprawą. Dodatkowo, będąc jeszcze wtedy na studiach w akademii, dogłębnie analizowałam wszystkie uwagi dotyczące filmu – oczywiście to miłe, że wykładowcy poświęcają nam czas i z nami rozmawiają, ale w tym przypadku każda rozmowa, jeszcze bardziej oddalała mnie od ukończenia filmu. Czasami po prostu niektóre prace sprawiają tyle trudności, że lepiej je chyba porzucić.

Po tej przerwie, dystans pozwolił spojrzeć na „Welewetę” inaczej? Skąd decyzja, by ulokować film na wystawie w galerii Trafo?

- Na pewno widzę jeszcze więcej niedoskonałości niż dwa lata temu, ale nie sprawiają mi one już takiej przykrości jak wtedy, wprawiają raczej w wesołość. Wróciłam do tej pracy, bo temat wydaje mi się nadal aktualny. Poza tym włożyłyśmy w ten film bardzo dużo pracy i również ze względu na szacunek do osób, które mi pomagały, myślę, że warto było się zmierzyć na nowo z tym materiałem. Montowanie filmu na nowo było nostalgiczną podróżą, bo większość osób, które można zobaczyć na ekranie, mieszka już poza Szczecinem. Te wątki z filmu i z życia w sumie się przeplatają. Nie wiem, na ile w filmie to będzie czytelne, ale bohaterka marzy o lepszym, nowym świecie. Regularnie odwiedza ją przybysz z tamtego świata, przywożąc powiew czegoś odmiennego – zupełnie tak jak Szczecin czuje powiew Berlina. Pisząc scenariusz, myślałam sobie, że ten „Nowy Świat” to taki mityczny Zachód, wykreowany przez neoliberalną narrację, przez nas, Polaków, wiecznie niedościgniony. Filmowy przybysz mówi po niemiecku, co wprowadza rzecz jasna dziwną obcość, ale jest to zarazem swojskie, bo mówi z nieco polskim akcentem, no i właściwie tylko on się odzywa, co też nie jest bez znaczenia.

Jak od strony technicznej wyglądała produkcja? Film odznacza się sporym rozmachem jak na projekt studencki.

- Tego wolę sobie za bardzo nie przypominać... Już teraz wiem, że zanim podejmuje się produkcji filmu, warto najpierw spróbować złożyć wniosek o dofinansowanie, może porozmawiać z producentem. Wtedy jednak byłam w amoku produkcyjnym i wydawanie własnych pieniędzy na film wydawało mi się normalne. Myślę, że wszelkie fundusze z zewnątrz dodatkowo dobrze dyscyplinują projekt, trzeba przedstawiać wtedy konkrety. W przypadku naszej produkcji konkrety zastąpione były chaosem. Dobrze byłoby w tym znaleźć jakąś metodę, by dalej być wyczuloną na pewne spontaniczne momenty, ale też trzymać się jasno ustalonych reguł. U nas na planie każdy miał niezliczoną ilość ról, np. ja niby reżyserowałam, ale jeśli ktoś nagle wymyślił, że ma swój pomysł na nową scenę, to często mówiłam „dlaczego nie?”. I tym sposobem wieczorne zdjęcia przedłużały się do godzin porannych (przepraszam tu wszystkich, którzy wtedy zmarzli). Poza tym dotacje na film pozwalają na wypłatę dla członków ekipy. Jej brak, w kontekście studenckiego projektu, bardzo mi doskwiera – nie chciałabym więcej wchodzić w taką sytuację, ponieważ ostatecznie wszyscy harują, a to nazwisko reżyserki jest na plakacie największe.

Jak czytamy w opisie: „Weleweta” to historia dotycząca uporczywego przywiązania do przeszłości, które nie pozwala na zmiany. W filmie widzimy miejsca, które są pewnymi kotwicami przeszłości. Gdybyś miała kontynuować projekt lub go poszerzyć, jakie jeszcze miejsca byś wybrała z naszego regionu czy miasta? A może pomysł jest wyczerpany?

- Pojawiały się pomysły, żeby dogrywać jeszcze sceny w Krzywym Lesie, tamtejsze zmutowane drzewa dobrze uzupełniałyby się ze zmutowanymi rybami, ale w końcu z tego zrezygnowałam. Myślę, że wiele takich miejsc w Szczecinie można by znaleźć i wykorzystać do dalszego snucia tej dystopijnej historii. Z krótkiego można by też stworzyć długi metraż, ale nie wiem, czy to ja powinnam się za to zabierać (śmiech). Idealną filmową lokalizacją jest była fabryka benzyny syntetycznej w Policach, gdzie zresztą część zdjęć do filmu „Na srebrnym globie” realizował Andrzej Żuławski (dziękuję Przemkowi Głowie za tę ważną informację), a filmy tego reżysera rezonowały we mnie przy pracy nad „Welewetą”.

Bądź na bieżąco i obserwuj:

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński