Położony obok drugi obiekt, który dla swoich potrzeb zaadaptowali Jarmarkiewiczowie, palił się 7 lat temu. Także nie widnieje w ewidencji budynków mieszkalnych. Przed laty była tam obora. A pole, na którym znajdują się budynki-widma, przed dwoma laty kupił nieświadomy niczego Jan Czarnik z pobliskiego Brenia.
Mapy sobie przeczą
- Na gminnych mapach nie ma tych budynków, a na mapce z geodezji w Choszcznie, którą wydano 2 lata temu, jest on zaznaczony - mówi Irena Jarmarkiewicz. - Jest nawet studnia. Moi rodzice mieszkali tu przez całe lata i wychowali tu swoje dzieci - dodaje kobieta, która od lat stara się ustalić stan prawny budynków.
Pisma o pomoc w tej sprawie wysyłała do kancelarii prezydenta RP, PCK i wielu innych instytucji. Nigdzie jednak nie uzyskała pomocy. - Mąż ma meldunek u matki w Starym Klukomiu koło Choszczna, ale oboje sprowadziliśmy się tutaj ze Starego Klukomia po śmierci mojego taty. Mama zameldowała w Gajnie mnie i moje dzieci bez żadnego problemu. Teraz już nie żyje, a ja męża zameldować nie mogę, bo nie jestem właścicielką. Brat ma 36 lat i mieszka tu od urodzenia - mówi pani Irena.
Sprzedali ich z polem
Jest zszokowana tym, że teren, za który jej rodzice płacili podatki, został sprzedany prywatnemu właścicielowi. Dowiedziała się o tym, kiedy na podwórko przyszedł geodeta i zaczął coś odmierzać. - Kiedy spytałam dlaczego to robi, to odpowiedział, że działka ta została przez kogoś kupiona. Nikt nas wcześniej o tym nie powiadomił -mówi pani Irena.
Natychmiast skontaktowała się z kupcem. - Kupiłem 14 hektarów od tartaku Wygon jako działkę rolną niezabudowaną - mówi Jan Czarnik, który jest miejscowym przedsiębiorcą i radnym w gminie. - W trakcie ustalania jej granic okazało się, że na polu są zabudowania i mieszka w nich wielodzietna rodzina.
Jan Czarnik nie chce wyrzucić rodziny na bruk. - Nie muszą mi płacić za teren, na którym mieszkają. Moja żona pomaga im jak może. Tej rodziny z pewnością nie stać na postawienie nowego domu, ani na kupno innego - dodaje.
Gmina nie ma lokali socjalnych
- Sprawa jest trudna pod względem formalno-prawnym. Jeden z domów jest rzeczywiście domem-widmo, a drugi został wybudowany na dziko, choć państwo Jarmarkiewiczowie od dawna są tam zameldowani. Obydwa nie są ujęte na żadnych mapach geodezyjnych - przyznał we wcześniejszej rozmowie Jerzy Bakiewicz, wójt gminy Bierzwnik. - Staramy się pomagać tym ludziom jak możemy w zakresie, który nie narusza przepisów - dodaje wójt.
Problem jest także stan techniczny obiektów. Wybrzuszona ściana szczytowa, zniszczona dachówka, popękane ściany i sufit oraz wszechobecna wilgoć nie zachęcają do wejścia do żadnego z tych budynków. Dalsze tam mieszkanie jest niebezpieczne dla zdrowia i życia domowników. Gmina jednak nie dysponuje lokalem komunalnym, do którego można byłoby przenieść rodzinę.
- Ale budynek po byłej szkole w Klasztornem jest niezagospodarowany, więc Jarmarkiewiczowie mogliby tam zamieszkać - zastanawia się Jan Czarnik.
Dzięki "Głosowi" sprawą zainteresował się wojewoda zachodniopomorski. - Zlecił ją wydziałowi polityki społecznej w naszym urzędzie. Dyrektor Halina Figurska zobowiązała się, że przekaże wojewodzie wszelkie dostępne informacje i sposób, w jaki należy pomóc tej rodzinie. Postaramy się zainteresować nadzór budowlany. Tej rodzinie niezbędna jest pomoc - poinformował Łukasz Karolak, asystent wojewody.
Sprawą zainteresowała się także TVP3 Szczecin. Program o rodzinie Jarmarkiewiczów wyemitowany będzie w środę o godzinie 18.30 w "Magazynie Reporterów" Wiesławy Piećko.
Codziennie trzeba kupić 6 chlebów
Rodzinie jest ciężko, ojciec do niedawna był zatrudniony na czas określony i zarabiał około 700 złotych miesięcznie. Teraz jest bezrobotny. Jarmarkiewiczowie dostają dodatek rodzinny. Korzystają także z renty brata matki, którym się opiekują. Pomaga im też opieka społeczna z Bierzwnika. - Kiedy przychodzi lato, to nie siedzę w domu tylko w lesie, bo trzeba dzieci okupić do szkoły. One też razem ze mną zbierają jagody, a potem chodzimy na grzyby. Uprawiamy ogródek obok domu i zawsze mamy swoje warzywa - mówi matka.
Większe zakupy żywnościowe robi raz na miesiąc w jednym z marketów w Choszcznie. Za chleb w sklepie w Breniu płaci za miesiąc z góry. - Codziennie trzeba kupić 6 bochenków, do tego kilogram cukru i jedno masło - dodaje.
Tylko książki dla dzieci bierze czasem na zeszyt. - Dzieci nie uczą się dobrze - przyznaje pani Irena. Nie mają warunków. Do odrabiania lekcji służy im jedna ława. Żadne dziecko nie ma osobnego łóżka, śpią po troje na jednym tapczanie. Do przystanku autobusowego mają prawie 3 kilometry błotnistej, polnej drogi. - Na kolonię obok jeździ autobus szkolny. Tutaj też mógłby przyjeżdżać - twierdzi matka.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?