Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pomoc w kryzysie. Eurofundusze ratują firmy i umożliwiają ich rozwój

UM
- Niezbędne i nieocenione - tak wsparcie unijnymi funduszami swoich firm oceniają przedsiębiorcy ze środkowej części Pomorza Zachodniego, którzy ucierpieli z powodu pandemii koronawirusa. Wciąż są pełni obaw o przyszłość, ale nie boją się zaryzykować i zainwestować w rozwój.

Pomoc dla przedsiębiorców finansowana z funduszy unijnych przekazanych przez samorząd województwa zachodniopomorskiego, to dziesiątki milionów złotych. Dopłaty dla przedsiębiorców na utrzymanie miejsc pracy (dysponowały nimi Powiatowe Urzędy Pracy) sięgnęły 74 mln zł. Kolejne 50 mln zł Wojewódzki Urząd Pracy rozdysponował w formie grantów na kapitał obrotowy. Do tego doszło 100 mln zł na pożyczki płynnościowe, których udziela BGK i Zachodniopomorska Agencja Rozwoju Regionalnego. Warto też przypomnieć o 5 mln zł, które w formie grantów, w ramach projektu Odpowiedzialny Społecznie Proto_Lab, trafiły do zachodniopomorskich uczelni na walkę ze skutkami COVID-19. Jakie historie kryją się za tymi milionami złotych? Komu i jak pomogły?

Z dnia na dzień bez pieniędzy

Białogardzka firma PPUH Rock, to jak na zachodniopomorskie realia, przedsiębiorstwo z długą tradycją. W 1962 roku założył je Henryk Cygan, mistrz krawiectwa damskiego. To wciąż firma rodzinna, która dziś zajmuje się produkcją konfekcji damskiej i męskiej. Działa nie tylko na lokalnym rynku. Swoje salony firmowe ma także w galeriach handlowych w Słupsku, Koszalinie, a nawet Płocku. I właśnie one omal nie zatopiły firmy, kiedy wybuchła pandemia i galerie zostały zamknięte.

- Z dnia na dzień zostaliśmy bez środków - wspomina Wioleta Cygan-Rudzińska. - Szwalnia bez zysków i bezproduktywni ludzie w sklepach. Tak to wówczas wyglądało.

Pierwszym kołem ratunkowym było przerzucenie się na szycie maseczek, których w owym czasie wszystkim brakowało. Równolegle Wioleta Cygan-Rudzińska zaczęła szukać gotówki w programach pomocowych dla przedsiębiorców.

- Dotacja do wynagrodzeń z Powiatowego Urzędu Pracy w Białogardzie okazała się niezbędna i nieoceniona - wspomina przedsiębiorczyni. - Całkiem niedawno udało nam się też uzyskać pożyczkę płynnościową (pośrednikiem była koszalińska Fundacja Centrum Innowacji i Przedsiębiorczości).

Firma przetrwała, sklepy od maja znów działają, ale niepokój pozostał.

- W wakacje było lepiej, ale teraz znów są tendencje spadkowe - ocenia Wioleta Cygan-Rudzińska. - Być może to kres działalności w galeriach handlowych i przyjdzie renesans sklepów, do których wchodzi się wprost z ulicy.

Wsparcie dla turystyki

Wspomniana pożyczka płynnościowa, tym razem za pośrednictwem Banku Spółdzielczego w Gryficach, trafiła również do Zachodniopomorskiego Centrum Turystyki i Rehabilitacji w Mrzeżynie. Firma ma nad morzem trzy obiekty.

- Pierwsze dwa tygodnie lockdownu przyjęliśmy spokojnie - wspomina Marcin Szymanowicz, członek zarządu Zachodniopomorskiego Centrum Turystyki i Rehabilitacji. - Liczyliśmy na to, że do maja sytuacja się uspokoi.

Po czterech tygodniach wiadomo już było, że ten sezon wakacyjny będzie inny niż wszystkie. Pierwszym ciosem było wstrzymanie zadatków przez firmy organizujące nad morzem letnie kolonie. Potem wycofały się grupy seniorów, które zwykle wypełniały nadmorskie ośrodki w maju i czerwcu.

- Brak gotówki pojawił się w momencie, gdy kończyliśmy nowe inwestycje - mówi Marcin Szymanowicz.

Okazały się one jednak strzałem w dziesiątkę, chociaż nieco przypadkowym. Firma zbudowała bowiem domki letniskowe. Wypoczynek w miejscu, w którym można nie mieć styczności z nikim innym poza bliskimi, okazał się jednym z wakacyjnych hitów.

- Mieliśmy z nich większe wpływy niż zakładał biznesplan - przyznaje Marcin Szymanowicz. - Z drugiej strony, w pozostałych obiektach, spadek liczby gości był znaczący. W sumie zanotowaliśmy obroty mniejsze o 30 proc. niż rok temu.

Ostatni miesiąc sezonu, czyli wrzesień, również nie napawał optymizmem. Nad morzem zabrakło tradycyjnych o tej porze roku grup seniorów.

Pożyczka płynnościowa pojawiła się w kluczowym momencie. W październiku mija wydłużony ustawowo termin, w którym firma musi zwrócić zadatki wpłacone przez tych, którzy nad morze ostatecznie nie przyjechali. Na dodatek to czas na spłatę rat kapitałowych zaciągniętych kredytów.

- Pożyczka płynnościowa była dla nas w tej sytuacji kołem ratunkowym - ocenia Marcin Szymanowicz. - Jest na dodatek niskooprocentowana i nie ma prowizji.

Co dalej? Marcin Szymanowicz nie ma złudzeń. Negatywne skutki tegorocznego kryzysu będą odczuwane jeszcze przez pięć lat. Na dodatek zagadką pozostaje też rok 2021. Można się spodziewać, że decyzje o organizowaniu wyjazdów będą odkładane do ostatniej chwili. A nadzieja?

- Może w tym, że Polacy także w przyszłym roku będą woleli spędzić wakacje w naszym kraju - podsumowuje Marcin Szymanowicz.

Pomoc dla stajni z hipoterapią

Taką nadzieję ma też Sebastian Francuzik, który w niewielkim Dargikowie niedaleko Koszalina, prowadzi Stajnię Leonardo. Oprócz rekreacji to także centrum hipoterapii i rehabilitacji. Przedsiębiorca prowadzi firmę już od 15 lat. Jeszcze dłużej, bo ponad 20 lat, pochłania go sama hipoterapia. Wykorzystuje ją także prywatnie do rehabilitacji swojego 22 letniego syna Dominika, który urodził się z mózgowym porażeniem dziecięcym.

- Na początku pandemii była tragedia - wspomina Sebastian Francuzik. - Przepisy, które weszły wówczas w życie, oznaczały dla nas całkowite zamknięcie działalności. Przez półtora miesiąca nic nie mogliśmy robić.

Obostrzenia były znoszone ostrożnie. Najpierw obowiązywało ograniczenie: jeden jeździec-jeden instruktor. Luzowanie ograniczeń pomogło, ale nie na tyle, by miłośników jazdy konnej było tylu, ilu rok temu.

- Mieliśmy ich o połowę mniej - opowiada Sebastian Francuzik.

Rozsypała się też działalność rehabilitacyjna i hipoterapia. Rodzice dzieci niepełnosprawnych, posiadających mniejszą odporność, bali się z niej korzystać. Sebastian Francuzik podkreśla, że to szczególnie smutne.

- Dziecko niepełnosprawne wymaga rehabilitacji przez cały rok, każda dłuższa przerwa cofa w rozwoju - mówi Francuzik i zauważa, że to jest właśnie jeszcze jedna cena pandemii - szkody wyrządzone osobom, które straciły lub mają ograniczoną możliwość leczenia, czy też rehabilitacji.

Przedsiębiorca sięgnął po pieniądze oferowane przez Powiatowy Urząd Pracy.

- Mamy pracownika - mówi Sebastian Francuzik. - Pomoc finansowa pomogła zapewnić mu wynagrodzenie, chociaż żeby go utrzymać, sam sobie musiałem je zmniejszyć.

Skutki pandemii dopadły Stajnię Leonardo w chwili, gdy szykowała się do rozwinięcia skrzydeł. Sebastian Francuzik zaciągnął kredyt, z którego zbudował halę umożliwiającą jazdę konną w każdą pogodę, o każdej porze roku.

- To hala, pomieszczenie zamknięte, musimy mieć mniejsze grupy - opowiada przedsiębiorca. - I niestety, po ostatnich statystykach dotyczących zakażeń, znów widać u ludzi większe obawy. Do dawnych czasów wciąż daleko.

Pandemia to nie tylko problem z wirusem

O tym, jak koronawirus uderzył w dzieci, które wymagają zupełnie innej opieki niż wirusologa, sporo może też opowiedzieć Marta Tarnecka. Pani Marta prowadzi w Białogardzie Centrum Rozwoju i Terapii Diada. Zajmuje się tam m.in. integracją sensoryczną dzieci. Jest konieczna, gdy mózg nie jest zdolny do prawidłowego przetwarzania bodźców zmysłowych. Dziecko może być nadmiernie ruchliwe, ma kłopoty z koncentracją uwagi. Pojawiają się również zaburzenia w rozwoju koordynacji ruchu, umiejętności pisania czy czytania.

- Zanim pojawił się Covid miałam obłożenie stuprocentowe - opowiada Marta Tarnecka. - To zresztą świadczy o skali potrzeb takich usług.

Wybuch epidemii najpierw wstrzymał zajęcia (tak jak w szkołach), ale i dziś częściowo je paraliżuje.

- Nie chodzi tylko o strach przed zakażeniem - ocenia Marta Tarnecka. - Widać kryzys. Ludzie mają mniej pieniędzy, zaczynają inaczej patrzeć na wydatki i niestety wśród tych, z których rezygnują, są dodatkowe zajęcia dla dzieci.

Według Marty Tarneckiej jest to o tyle przykre, że integracja sensoryczna to nie coś, bez czego można się obejść, jak np. jest z lekcjami tenisa.

- Dla dzieci, które tego wymagają, brak zajęć to krok do tyłu w rozwoju - mówi Marta Tarnecka.

Sama, w swoim biznesie, zrobiła krok do przodu. Pomogło jej w tym wsparcie z Powiatowego Urzędu Pracy. Pięć tysięcy złotych z Unii Europejskiej przeznaczonych zostało na podtrzymanie wynajmu lokalu, w którym prowadzone były zajęcia i na bieżące opłaty. To z kolei pozwoliło na ów drugi krok.

- Zaryzykowałam, otworzyłam drugi punkt, w którym mogę prowadzić zajęcia - mówi Marta Tarnecka.

Fundusze unijne od lat pozwalały tworzyć nowe miejsca pracy. Pomagały pracownikom zdobyć nowe umiejętności, kompetencje. Dzięki temu bezrobocie na Pomorzu Zachodnim spadło do rekordowo niskich poziomów. Dziś środki unijne pozwalają uratować to, co z takim wysiłkiem przez lata zbudowaliśmy.

Pomoc w kryzysie. Eurofundusze ratują firmy i umożliwiają ich rozwój
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński