Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pomagała nam Polonia

Emilia Chanczewska
- Jestem bardzo szczęśliwy, że żona żyje. Jeszcze w tym roku pojedziemy do Lichenia, podziękować za to.
- Jestem bardzo szczęśliwy, że żona żyje. Jeszcze w tym roku pojedziemy do Lichenia, podziękować za to. Emilia Chanczewska

Rozmowa z Janem Gronkiem, stargardzianinem, którego żona Krystyna została ranna w katastrofie pod Grenoble.

- Gdy umawialiśmy się na rozmowę, od razu podkreślał pan zaangażowanie francuskiej Polonii na miejscu wypadku. Jak wyglądała ta pomoc?

- Byłem zaskoczony, że kobiety z Polonii we Francji tak się angażowały. Przychodziły do każdego do szpitala, miały z nami kontakt, były non stop do naszej dyspozycji, cały czas pomagały. Chodziły nieraz spać o 2 w nocy. Potem podzieliły się na grupy i przychodziły na zmiany. Konsul mówił, że w sumie zaangażowało się 300 osób. Jestem im bardzo wdzięczny i chciałem serdecznie wszystkim podziękować. Uważam, że prezydent miasta, nasz rząd, powinni okazać im wdzięczność, zaprosić i odznaczyć medalami.

- A personel medyczny?

- Także bardzo się starał. Myślę, że mają takie podejście na co dzień. Nasi lekarze mogliby brać z nich przykład. U nas strajkują, a tam dają z siebie wszystko.

- Co się działo po przylocie rodzin pielgrzymów do Francji?

- Zawieźli nas do prefektury w Grenoble. Tam dowiedzieliśmy się, kto żyje, a kto nie. Pierwsze wejście do szpitala, to był jeden wielki płacz, ale wszystkich rannych podniosła na duchu obecność bliskich. To im dużo pomogło. Nie wyobrażałem sobie wracać i zostawić żonę samą. Przylecieliśmy razem w sobotę. Rodziny miały zapewniony hotel, wyżywienie, mieliśmy wszystko. Do naszej dyspozycji był konsul. Duchowo dużo pomagali też nasi księża, którzy codziennie odprawiali dla nas msze.

- Jakie wrażenia miał pan na miejscu wypadku?

- Byłem tam dwa razy. Najpierw na górze. Złapałem się za głowę, gdy zobaczyłem jak tam jest wysoko. Za murem, wyrwanym po uderzeniu autokaru, jest skarpa, na której są krzaki z czubkami ściętymi przez spadający autobus. Dolna część skarpy też jest ścięta. 20-30 metrów jest od niej do wody. Potem byłem na dole. Polonia "Krakus" składała tam kwiaty, zapalali znicze. Znajdowaliśmy osobiste rzeczy pielgrzymów. Modlitewnik, zegarek, kosmetyczka, okulary... Przyszedł mieszkający tam pan, który wyciągał ludzi z autobusu. Byli motocykliści, którzy za nim jechali. Opowiadali dokładnie co widzieli.

- Większa część pielgrzymów pochodziła ze Stargardu. Najwięcej ofiar jest z naszego miasta.

- Na miejscu nie myśleliśmy o liczbach, ale o ludziach, którzy tam byli. Chyba 11 z 26 stargardzian się uratowało. Wśród zmarłych są nasi znajomi, z chóru parafialnego w kościele Miłosierdzia Bożego, do którego z żoną należymy.

- Wracając do wydarzeń już sprzed prawie 2 tygodni - kiedy pan się dowiedział, że żona przeżyła katastrofę?

- Wróciłem z mszy na 9.30 i włączyłem telewizję. Usłyszałem o wypadku pielgrzymów z Polski we Francji. Potem zobaczyłem informację na pasku, że chodzi o ludzi m.in. ze Stargardu. Byłem w szoku, nie wiedziałem co się dzieje. Strasznie to przeżyłem. Przyszła sąsiadka i mówi: nie martw się, ona na pewno żyje. Dzwoniliśmy do proboszcza ze Szczecina, do ministerstwa w Warszawie. Najpierw usłyszeliśmy, że oni jeszcze nic nie wiedzą. Potem dwa razy dzwoniliśmy do księdza, on zapytał o nazwisko i powiedział "żyje". O godzinie 0.30, w nocy z niedzieli na poniedziałek, zadzwoniła żona. Powiedziała, że mamy się nie martwić, że wszystko jest w porządku. Byłem w siódmym niebie.

- Pani Krystyna jako druga osoba, po Ewie Prunesti, wróciła do domu.

- Miała iść bezpośrednio do domu, ale najpierw pojechała na przebadanie do Zdunowa. Ma stłuczoną nogę, jest podrapana. To cud, że tak z tego wyszła. Opatrzność nad nią czuwała. W czasie pielgrzymki żona dzwoniła do syna, była zadowolona z wyjazdu. Teraz nie chce o tym mówić, wracać do wypadku.

- Ile państwo są po ślubie?

- 34 lata. Żartuję, że mam młodą żonę, bo dostała nowe życie. Widocznie jest wobec niej jakieś posłanie, coś jeszcze musi zrobić na tym świecie.

- Czy był moment, że naszło pana zwątpienie, załamała się wiara?

- Nie. Tak miało być, tragedia może zdarzyć się wszędzie, w każdej chwili. Dlatego też nikogo nie osądzam.

- Czego pana nauczył pobyt na miejscu tej tragedii?

- Tego, że w takich trudnych sytuacjach, gdy kogoś spotyka nieszczęście, powinna być okazywana solidarność, niesiona pomoc. Ludzie by byli lepsi, byłoby inaczej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński