W niedzielne popołudnie cała rodzina żegnała pana Mirka na goleniowskim lotnisku. Teraz wszyscy w domu oczekują wieści z Iraku.
- Już jest ciężko i smutno. Już tęsknimy, a syn dopiero wyjechał. Gdyby te sześć miesięcy mogło zlecieć jak sześć dni... Każdy dzień ze świadomością, że jest tak daleko od nas, na obcej i niespokojnej ziemi, dłuży się bardzo - mówi pani Kazimiera, mam Mirosława.
- A ja łapię się na tym, że właściwie cokolwiek bym robił, cały czas myślami jestem przy nim. Mamy tylko jednego syna i córkę. Nigdy wcześniej nie wyjeżdżał na tak długo. Jesteśmy bardzo zżytą rodziną, widujemy się często z synem i jego najbliższymi. W tej sytuacji wiemy też, że musimy być silni, bo przecież trzeba pocieszać synową i dwie małe wnusie - dodaje pan Czesław, ojciec żołnierza.
Planował od trzech lat
Sierżant Jakubowski planował wyjechać do Iraku w pierwszej zmianie trzy lata temu. - Ale właśnie urodziła się nam druga córeczka i nie chciałem zostawiać żony samej - mówi. - Teraz, kiedy przyszło zapotrzebowanie na obsadę, skorzystałem z okazji i podjąłem decyzję, że jadę do Iraku. W końcu jestem żołnierzem i wybierałem ten zawód świadomie, licząc się z konsekwencjami pracy w wojsku. Gdybym się bał takich wyzwań, to pewnie zostałbym kimś innym.
Dla jednych misja w Iraku to przygoda, dla innych chęć zobaczenia świata, żołnierski obowiązek, a także dobry zarobek.
- Ja też muszę przyznać, że ta decyzja w dużym stopniu podyktowana była chęcią przeżycia przygody, sprawdzenia siebie w ekstremalnych warunkach, ale także sprawami finansowymi. To jest sporo gotówki, a tej nigdy za wiele - dodaje sierżant Jakubowski.
Próba sił
Julia ma 7 lat, a Weronika 3. Dziewczynki przyzwyczajone są do częstych nieobecności taty w domu, ale żadna z nich nie spodziewa się, że tym razem będzie to aż pół roku.
- Są za małe, żeby sobie wyobrazić, jak to długo, zresztą chyba nie rozumieją co to misja, bardziej wyobrażają sobie, że jadę na poligon, bo do tego już przywykły - dodaje pan Mirosław.
Dla żony pana Mirosława to najtrudniejsze rozstanie.
- Jesteśmy od ośmiu lat małżeństwem, ale ten wyjazd to naprawdę próba sił - mówi Ewa Jakubowska, żona żołnierza. - Nie stanęliśmy jeszcze w swoim wspólnym życiu przed tak trudną decyzją. Właściwie to mąż podjął ją sam. Jest zodiakalnym Strzelcem i swoje decyzje realizuje tak, jak zaplanuje. Protestowałam, ale nie posłuchał. Teraz zalewam się łzami, choć wiem, że to dla niego szansa na wykazanie się w swoim zawodzie i w pewnym sensie to rozumiem, ale i tak jest mi smutno. Kiedy mąż wróci, zrobimy wielką imprezę, tak zaplanowałam. Dobrze, że mam wspaniałą rodzinę koło siebie, rodziców i teściów. Będą mnie wspierać i pomagać w codziennym życiu. To ważne w takich chwilach mieć w kimś oparcie.
Zadzwonił
Codziennie od czasu wylotu do Iraku, najbliżsi pana Mirosława z utęsknieniem czekają na wieści. - Najgorsze były pierwsze dni bez jakiejkolwiek informacji, jak dotarli, czy wszystko w porządku - wspomina mama żołnierza. - Wiedzieliśmy, że tak musiało być, bo zanim dojechali do miejsca, gdzie mieli stacjonować i zanim założyli na miejscu bazę, upłynęło kilka dni. A dopiero po ulokowaniu się można napisać list czy wysłać maila.
Na szczęście rodzina Mirka we wtorek otrzymała pierwszą wiadomość od syna. - Mierek zadzwonił i powiedział, że szczęśliwie dojechali i że wszystko jest w porządku - mówi z ulgą mama goleniowianina.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?