Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pokonała 150 km biegu przez Saharę i zmieniła swoje życie. To jedyna szczecinianka z takim osiągnięciem

Agata Maksymiuk
Agata Maksymiuk
archiwum Kamili Januszewskiej
Skończyła z życiem „kanapowca”, zrzuciła 70 kg i zamieniła się w aktywną miłośniczkę sportów ekstremalnych. Pokonała m.in. 150 km Runmageddonu przez Saharę, bieg po górach Kaukazu i ekstremalny spływ kajakarski w Austrii. Kamila Januszewska ze Szczecina przeszła prawdziwą metamorfozę, a swoimi osiągnięciami pragnie inspirować innych.

Który z runmageddonów był dla pani największym wyzwaniem i jest największą dumą?

- Dla mnie największym runmageddonedm było spotkanie z samą sobą. Pokonanie strachu, lęku, ciemnych myśli. Zdobycie się na wyjście ze strefy bezsilności i nijakości. Dzięki temu, jak feniks odrodziłam się na nowo i dziś mogę pokazywać innym, że chcieć to móc, a moja historia jest tego najlepszym dowodem.

Pokonała pani 150 km biegu przez Saharę, skąd wziął się pomysł na ten start?

- Kręcą mnie sporty nie dla każdego. Takie, w których można sprawdzić siłę charakteru i wytrzymałość organizmu - najlepiej w ekstremalnych warunkach, jak rozgrzana słońcem Sahara. Biegowo zadebiutowałam w Bulwarove na Łasztowni na dystansie 5 km. Spodobało mi się, więc zaczęłam szukać kolejnego wyzwania, ale z nutą ekstremalności. Tak trafiłam na runmageddon w Poznaniu - dystans 3 km. Kiedy stanęłam na mecie, wiedziałam już, że to dopiero początek. Polecono mi stronę internetową za pośrednictwem, której można rejestrować się na runmageddony o zasięgu światowym. Odkryłam na niej bieg przez Saharę w południowym Maroku. Do wyboru było kilka dystansów, wybrałam 50 km i zaczęłam przygotowania.

Miała pani wsparcie? Czy zdecydowała się pani na przygotowania na własną rękę?

- Bieg jest wymagający, więc i trening taki musi być. Żeby odpowiednio się przygotować skorzystałam ze wsparcia trenera. Stopniowo zwiększałam dystans wybiegów. Przygotowywałam się nawet sześć razy w tygodniu po trzy razy dziennie. Do tego doszła specjalna dieta i odpowiednie nastawienie. Głowa to podstawa. Dlatego też kiedy byłam już na miejscu zdecydowałam się zwiększyć dystans z 50 km na 120 km. Choć ostatecznie przebiegłam 150 km (uśmiech).

ZOBACZ TEŻ:

O zmianie dystansu mówi pani z dużą lekkością, a przecież do trzy razy więcej. Co popchnęło panią do tej decyzji?

- Wszyscy uczestnicy biegu zostali zakwaterowani w namiotach na pustyni. Ja trafiłam pod namiot z Eweliną, trenerką personalną z Gliwic. Nie znałyśmy się, ale przegadałyśmy całą noc. To Ewelina namówiła mnie na zwiększenie dystansu. Obiecała, że nie zostawi mnie na trasie i będzie wspierać – zgodziłam się.

Jak wyglądał bieg?

- Dystans był podzielony na trzy dni. Zaczynaliśmy rano, kończyliśmy wieczorem, potem sen i znowu na trasę. Dni były piekielnie gorące, noce lodowate. Droga prowadziła przez piaszczyste wydmy oraz kamienistą część pustyni i góry Atlas. Widoki i kolory były niesamowite. Oczywiście nie obeszło się bez kryzysów. Musiałyśmy podtrzymywać się na duchu i na nogach. Drugiego dnia usiadłyśmy na wydmach i nie miałyśmy siły wstać. W pewnym momencie Ewelina po prostu się podniosła i pociągnęła mnie za sobą mówiąc - lecimy! I tak przebiegłyśmy za rękę przez całą pustynię. Na koniec trasy na zawodników czekała „niespodzianka” - ostatni kilometr z 10 kg workiem piachu na plecach. Cały camp wybiegł nas dopingować, a ja myślałam tylko o tym, że nigdy w życiu nie byłam taka zmęczona, że zrobiłam 150 km po Saharze. 150! I to przez pomyłkę na trasie, bo przecież miałyśmy przebiec 120 km.

Jak to pomyłkę?

- Po prostu pobiegłyśmy w niewłaściwym kierunku i zrobiłyśmy większy dystans (uśmiech). Ale to nic, przyjęłyśmy to z uśmiechem - najważniejsze, że marzenie się spełniło. Jestem pierwszą szczecinianką z takim osiągnięciem. Zresztą nie tylko to, bo zaraz po powrocie do domu zrobiłam kurs na trenera personalnego i instruktora siłowni i dietetyki, a obecnie studiuję psychologię kliniczną i seksuologię. Mocno wzięłam się za swój rozwój.

Jednak to nie jedyna pani przygoda. Był jeszcze Kaukaz, był ekstremalny spływ kajakowy i to z olimpijczykami. Podobno podczas spływu wydarzył się wypadek?

- To prawda, nurt zrzucił mnie na skały, wpadłam pod wodę i nagle znalazłam się po drugiej stronie rzeki. Moje serce stanęło na chwilę - dosłownie. Przeżyłam śmierć kliniczną. Pamiętam, że kiedy pomyślałam - szkoda, że muszę odejść tak szybko, woda mnie wypuściła. To było niesamowite przeżycie, ale nie zraziło mnie do dalszych podbojów. Pewnie, dlatego znalazłam się na Kaukazie (uśmiech). Bieg był trudny, dystans wynosił 50 km i podobnie jak na Saharze, był podzielony na trzy dni. Temperatura nie była wysoka, można było się przystosować, ale biegło się cały czas pod górę. Wiele rekompensowały piękne widoki i zwierzęta na trasie (uśmiech).

Aż trudno uwierzyć, że przed tym nie była pani związana ze sportem i zmagała się z nadwagą.

- Nie zawsze byłam taka waleczna. Kiedyś byłam fanką kanapowego stylu życia, dziś jestem łowczynią przygód, aktywną biegaczką i inspiruje kobiety. Piszę nawet książkę o mojej przemianie, aby zmotywować innych do spełniania marzeń. Doskonale pamiętam czas, gdy ciężko było mi wyjść z mieszkania, poruszać się, iść na zakupy. Czułam się ciężka nieatrakcyjna, mało kobieca. Postanowiłam zmienić to małymi krokami i uparcie dążyłam do celu. Zaczęłam od marszobiegu i truchtu, później biegania. W dalszej kolejności zapisałam się na siłownię. W końcu dotarłam do momentu, gdy straciłam 70 kg wagi. Zauważyłam, że dziewczyny często boją się iść na siłownie, bo się wstydzą, że będą źle wyglądać, że inni będą je oceniać. Ale siłownia jest od tego, aby pozbyć się kilogramów. Nie ma się, co przejmować tym czy ktoś będzie na nas patrzył, czy nie. Zamartwianie się do niczego nie prowadzi. Ale to taki wniosek, do którego trzeba dojść samemu. Dziś jestem otwarta na świat. Kładąc się spać, nie mogę doczekać się jutra.

W takim razie jak brzmi pani przepis na sukces?

- Uważam, że aby odnieść sukces trzeba wyjść ze swojej strefy bezpieczeństwa, opuścić to zamknięte pudełko, w którym się trwa. Jeśli to się uda, uda nam się wszystko. Mierząc wysoko udowadnia się, że można robić rzeczy niesamowite.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński