Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po pożarze na Pomorzanach. Rakieta wpadła przez okno

Marek Łagocki [email protected]
Strażacy walczyli z ogniem sześć godzin. Dopiero po godzinie ósmej rano 1 stycznia pożar został ugaszony. Do południa trwało dogaszanie pogorzeliska.Niestety, ogień do tego czasu zdążył już strawić dziewięć mieszkań. Ich lokatorzy do dziś nie mogą uwierzyć w to, że stracili cały swój dobytek.
Strażacy walczyli z ogniem sześć godzin. Dopiero po godzinie ósmej rano 1 stycznia pożar został ugaszony. Do południa trwało dogaszanie pogorzeliska.Niestety, ogień do tego czasu zdążył już strawić dziewięć mieszkań. Ich lokatorzy do dziś nie mogą uwierzyć w to, że stracili cały swój dobytek. Fot. Archiwum
Pierwsze minuty 2011 roku. - Nagle zrobiło się głośno. Do drzwi zapukał sąsiad. Kazał uciekać, bo się pali. Byłam zszokowana. Obudziłam synka i uciekliśmy - mówi pani Małgorzata z ulicy Sierpowej w Szczecinie.

Możesz pomóc

Możesz pomóc

Ogień zniszczył dach, zawalił się strop, doszczętnie spłonęło 9 mieszkań. Kolejnych dziewięć zostało kompletnie zalanych. Dla poszkodowanych w pożarze przygotowano ponad 40 miejsc w Domu Opieki Społecznej przy ul. Romera. Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie udzielał wsparcia
psychologicznego pogorzelcom. Prezydent Szczecina powołał również sztab kryzysowy. Poszkodowani otrzymali doraźną pomoc finansową w wysokości tysiąca złotych. Dla rodzin, których mieszkania spłonęły doszczętnie przygotowanych zostało dziewięć lokali w hotelu
socjalnym przy ul. Kaszubskiej 30. Z tej pomocy skorzystały tylko dwie rodziny, które naprawdę nie miały gdzie się podziać. Reszta zamieszkała u rodzin, ponieważ stwierdziła, że nie będzie mieszkać z narkomanami i alkoholikami w jednym
budynku. Do końca stycznia spalonego budynku pilnować będzie wynajęta przez zarządcę firma
ochroniarska. Ochroniarze wpuszczają do bloku osoby tylko zameldowane. Spółdzielnia Mieszkaniowa "Politechnik" zwraca się do ludzi dobrej woli, aby w odruchu serca zechcieli wpłacić choćby najdrobniejszą kwotę na specjalnie
utworzone konto bankowe dla pogorzelców, którzy stracili cały dobytek.
Pomoc dla pogorzelców z Sierpowej, Spółdzielnia Mieszkaniowa "Politechnik", Gospodarczy Bank Spółdzielczy I Oddział w Szczecinie 56 8355 0009 0011 9630 2000 0003
z dopiskiem "Pomoc dla pogorzelców z Sierpowej"

31. grudnia 2010 roku. Wszyscy szykują się do zabawy. Jedni poszli na prywatki, inni do lokali. Jednak większość lokatorów budynku przy ul. Sierpowej 5 na szczecińskich Pomorzanach postanowiło
przywitać Nowy Rok w domu, w rodzinnej atmosferze. Kiedy zbliżała się północ spora grupa osób zeszła na dół, przed klatkę, aby wraz z innymi mieszkańcami osiedla hucznie przejść do Nowego Roku.

Wybiła dwunasta. Fajerwerki rozświetlają niebo nad blokami. Wtedy jeszcze nikt ze świętujących nie
spodziewał się, że tej nocy rozegra się tragedia.

- Kilkanaście minut po godzinie dwunastej większość osób wróciło do swoich mieszkań - wspomina jedna z mieszkanek klatki 5d. - Na osiedlu czasem słychać było jakieś nieliczne strzały petard.

Sąsiad kazał uciekać
Krótko po godzinie pierwszej jedna z rakiet odpalona przez lokatora z budynku naprzeciwko, z impetem uderzyła w okno mieszkania na trzecim piętrze. Wybijając szybę wleciała do środka, gdzie po chwili
wybuchła. Zaczęło się palić. Ogień bardzo szybko się rozprzestrzeniał. Ludzie rzucili się do ucieczki nie zabierając żadnych rzeczy.

- To był dla nas szok! - mówi pani Małgorzata Pawlak, mieszkanka klatki c. - Zrobiło się głośno. Do naszych drzwi zapukał jeden z sąsiadów i kazał uciekać, ponieważ się pali. Byłam zszokowana. Na
początku nie wiedziałam co robić. Ale po chwili doszłam do siebie, obudziłam swojego sześcioletniego syna. Założyłam na piżamę kurtkę i wybiegliśmy z mieszkania. Uciekając widziałam jak płonął dach. Po
chwili na miejscu zjawił się pierwszy wóz strażacki. Ogień jednak bardzo szybko się rozprzestrzeniał i obejmował kolejne mieszkania naszych sąsiadów.

Gdyby nie auta...
Gdy na miejscu pojawił się pierwszy wóz strażacki, ogień objął już niemalże cały dach i poddasze. Pogorzelcy twierdzą, że gdyby nie blokujące wjazd na osiedle samochody, akcja strażaków przebiegłaby o wiele sprawniej.

- Mieszkańcy innych bloków tak zaparkowali swoje pojazdy, że żaden wóz strażacki nie mógł dotrzeć do miejsca pożaru - mówił roztrzęsiony pan Piotr, lokator, któremu ogień strawi całe mieszkanie. - Wraz z kilkunastoma sąsiadami przenosiliśmy auta tak, aby udrożnić ruch. Śpieszyliśmy się... Wiał porywisty wiatr. Ogień rozprzestrzeniał się. Dopiero po kilkunastu minutach droga została udrożniona.

Strażacy walczyli z ogniem sześć godzin. Dopiero po godzinie ósmej rano 1 stycznia pożar został ugaszony. Do południa trwało dogaszanie pogorzeliska. Niestety, ogień do tego czasu zdążył już strawić dziewięć mieszkań. Ich lokatorzy do dziś nie mogą uwierzyć w to, że stracili cały swój dobytek.
Zdjęcia w pamięci
- Nie mamy już do czego wracać - mówi roztrzęsiony pan Piotr, ojciec półtorarocznego Jakuba i mąż pani Katarzyny. - W czasie pożaru byliśmy u rodziców. W momencie kiedy sąsiadka zadzwoniła do nas, spaliśmy. Po informacji o tym, że nasz budynek płonie od razu pojechaliśmy na miejsce. To co zastaliśmy było przerażające. Całe poddasze i trzecie piętro płonęło. W tym także nasze mieszkanie.

Pan Rafał wraz z żoną i synem w pożarze stracili wszystko. Meble, komputery, telewizor, lodówkę... Niestety,
nie wszystkie rzeczy da się kupić. Ogień strawił wszystkie pamiątki.

- Piękne zdjęcia ze ślubu, który wzięliśmy około dwa lata temu pozostaną już tylko w naszej pamięci - wspomina ze łzami w oczach. - Nawet zdjęcia z chrzcin naszego Jakuba się spaliły. Tego już nie da się odtworzyć. Mimo to trzeba żyć dalej... Tylko ojciec odważył się pójść na miejsce i zobaczyć czy coś się uratowało. Znalazł kilka ciuszków i jakieś dokumenty. Reszta kompletnie spłonęła.

- Teraz mieszkamy u swoich rodziców, którzy w tak trudnych chwilach bardzo nam pomagają. Trzeba się pogodzić i żyć dalej. Z tego co wiemy, remont zakończy się dopiero za pół roku, albo i później - mówi.

Uratował klatkę "e" i... jest w szoku
Byli także tacy, którzy mieli więcej szczęścia. Pan Rafał, mieszkaniec trzeciego piętra klatki "e", w ostatniej chwili zdążył poinformować strażaków, że do jego mieszkania dochodzi ogień.

- Byłem przerażony, pożar zbliżał się do mieszkań w ostatniej klatce - opowiada. - Biegałem dookoła budynku i prosiłem policjantów o pomoc. Nikt nie chciał mnie słuchać. Dopiero strażnicy miejscy, którzy
zabezpieczali miejsce akcji od drugiej strony budynku, zainterweniowali i poinformowali strażaków o tym, że ogień przechodzi na kolejny odcinek dachu.

Wtedy właśnie na miejscu pojawili się strażacy, którzy zaczęli gasić i tę stronę. Po chwili płomienie zostały ugaszone, a mieszkańcy klatki "e" ode- tchnęli z ulgą. Tylko jedno mieszkanie osmolił dym.

- Szkoda tylko, że wcześniej nikt nie chciał nam pomóc - dodaje lokator. - Naprawdę brakowało kilku minut, by kolejne mieszkania się spaliły. W ostatniej chwili moje zostało ocalone. Już następnego dnia
mogłem wrócić do siebie. Kiedy wszedłem nic nie zostało naruszone. Nawet nie doszło do zalania. Byłem w szoku.

Byli również lokatorzy, którzy o tragedii dowiedzieli się dopiero z mediów, ponieważ sylwestrową noc spędzali poza domem.

- O tym, że nasz budynek się pali dowiedziałam się w lokalnym serwisie informacyjnym - opowiada pani Ewa Urbańska, mieszkanka parteru. - Moje mieszkanie zostało kompletnie zalane, wszystkie
ściany są mokre. Staram się je wysuszyć wentylatorami i grzejnikami. Teraz mamy ręce pełne roboty, czeka nas mnóstwo sprzątania.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński