Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Plaga pijanych kierowców. Piłeś i jedziesz? Możesz zabić siebie i innych

Zbigniew Marecki
Sąsiedzi pokazują sobie zamieszczone w gazecie wyroki. Rozmawiają o nich, ale po kilku dniach nikt już ich nie pamięta. Częściej nawet żałuje się ukaranego, bo miał pecha i trafił na wrednych policjantów, którzy postawili go przed sądem.

Dopiero gdy pijany kierowca kogoś zabije, nadchodzi refleksja. Na krótko.

13 października ubiegłego roku o godz. 20.10 było już ciemno, gdy na ul. Westerplatte w Słupsku drogówka zatrzymała do kontroli czarne bmw.

Kierowca pierwszy: mała czcionka, mały wstyd

Za kierownicą siedział 36-letni mężczyzna. Obok - nieco młodsza kobieta. Na tylnych siedzeniach - dwoje małych dzieci. Policjanci od razu wyczuli zapach alkoholu. Kierowca najpierw się bronił, ale ostatecznie poddał się badaniu alkotestem. Miał około 2,5 promila. Zabrano mu prawo jazdy. Samochód trafił na policyjny parking, a pijani dorośli do Izby Wytrzeźwień. Dziećmi zaopiekowała się szwagierka kierowcy.

16 lutego tego roku Sąd Rejonowy w Słupsku skazał kierowcę bmw na 900 zł grzywny, zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych oraz rowerów przez dwa lata, wpłacenie 200 zł na rzecz Fundacji "Nadzieja". Dodatkowo - na wniosek prokuratora - nakazał opublikowanie wyroku w "Głosie", kosztami publikacji obciążając Skarb Państwa.

Czy to coś zmieniło w życiu skazanego? Kiedy podjechaliśmy pod jego dom w podsłupskiej wsi, zobaczyliśmy na podwórku czarne bmw. - Policja przed dwoma dniami oddała auto synowi - mówi zmęczonym głosem kobieta, która wychodzi z domu na dźwięk dzwonka.

Nie ma ochoty rozmawiać o postępowaniu syna i jego partnerki. - Są nieodpowiedzialni. Jak można jeździć po pijaku i na dodatek z małymi dziećmi. Zawsze mu mówię, że kiedyś to się źle skończy, ale to jest dorosły człowiek. Mnie już nie słucha, robi, co chce i jak chce - dodaje.

Daniel M. rzadko bywa u matki. Częściej mieszka z partnerką w Słupsku. - Dzisiaj mnie odwiedził, ale poszedł gdzieś z kolegami, pewnie popijają w lesie - domyśla się nasza rozmówczyni. Słyszała o publikacji wyroku w gazecie, bo ludzie o tym we wsi gadali. - Syn się jednak nie przejął. Wzruszył ramionami i poszedł. Nie wiem, jak to będzie, ale może nawet wsiąść do samochodu i pojechać bez prawa jazdy - stwierdza.

Bliżsi i dalsi sąsiedzi czytali lub słyszeli o ciążącym na nim wyroku. - Mała czcionka, mały wstyd. Na takich ludzi wyrok w gazecie nie działa. Pije i pił będzie, bo się powstrzymać nie może. Nie rozumiem, dlaczego zwrócono mu samochód, choć ma zakaz jeżdżenia. To jest jak kuszenie grzesznika - przekonuje krępa czterdziestolatka. Ona za jazdę po pijanemu rekwirowałaby samochody, sprzedawałaby je na licytacji, a zarobione pieniądze przekazywałaby na fundusz leczenia ofiar wypadków. - Wtedy ubezpieczenia dla pozostałych kierowców były tańsze - dodaje.

Jednak we wsi są i tacy, którzy ten wyrok odebrali jako ostrzeżenie. - Gdy zięć chciał po dwóch kieliszkach pojechać swoim samochodem do kolegi, dwa kilometry, to przypomniałem mu o tym wyroku w gazecie. Był trochę na mnie zły, ale zostawił samochód i poszedł pieszo - opowiada dziarski sześćdziesięciolatek.

Kierowca drugi: chyba się wstydzi

Stanisław ze wsi w gminie Smołdzino, rocznik 1966, za kołnierz nie wylewa, a jeśli chodzi o jazdę po pijaku, to jest recydywistą. Po raz pierwszy został za to skazany w 2008 roku. Dostał zakaz prowadzenia pojazdów, w tym rowerów, a porusza się właśnie dwuśladem. Gdy wpadł po raz drugi, jego nazwisko znalazło się w gazecie. Wszyscy mogli przeczytać, że sąd skazał go na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na cztery lata, grzywnę 400 zł i, co oczywiste, zakaz kierowania pojazdami do 2014 roku.

- Wyrok był komentowany. Stasiu chyba się wstydzi, bo ostatnio znikł. A może nawet wyjechał, bo miał mieć pracę gdzieś na Zachodzie - mówi sołtys wsi, w której mieszka Stanisław. Jednak on nie wierzy w zasadniczą zmianę postaw pod wpływem publikacji wyroków w gazecie. Według niego w okolicy wiele osób jeździ po pijanemu. I to często. - Wszyscy ryzykują, a jak ktoś wpadnie i zostanie zatrzymany przez policję, to jest traktowany jak pechowiec. Takim ludziom się współczuje, a nie potępia. Na dodatek niektórzy przez utratę prawa jazdy stają się bezużyteczni jako pracownicy i tracą zatrudnienie. Wtedy zaczyna się prawdziwy dramat. Ze zgryzoty można się tylko napić - wyjaśnia.

Kierowca trzeci: los był okrutniejszy

Zdarza się i tak, że opublikowany w prasie wyrok za jazdę w stanie nietrzeźwym to małe piwo w stosunku do tego, co przynosi los. Tak było w przypadku 31-letniego mężczyzny z Ustki. W lutym został skazany za to, że w listopadzie 2008 roku jechał pod wpływem alkoholu oplem kadetem ulicą Marynarki Polskiej w swoim mieście.

Sąd potraktował go podobnie jak pozostałych kierowców jeżdżących na podwójnym gazie. Niewiele czasu minęło od tego wyroku, gdy 31-latek wybrał się z kolegą na teren usteckiej stoczni. Po co? Możemy się tylko domyślać. W każdym razie, uciekając przed ochroniarzami, schowali się w budynku stacji transformatorowej. Poraził ich prąd. Jeden z mężczyzn zginął na miejscu, drugi - właśnie ukarany niedawno 31-latek - wskutek poparzeń stracił nogę i rękę.

- Nie wiem, jak my teraz sobie poradzimy - mówi jego żona. - Ten wyrok w gazecie to drobiazg w stosunku do tego, co teraz czeka naszą rodzinę.

Jednak znajomi rodziny uważają, że mężczyznę spotkała kara boska. - Szalał i wywijał różne cuda. W końcu przesadził. Pan Bóg ukarał go na całe życie. Gdyby wyrok opublikowany w gazecie potraktował jak ostrzeżenie i wyciągnął z niego wnioski, może dzisiaj byłby cały i zdrowy - przekonuje mężczyzna dobrze wtajemniczony w historię rodziny.

Pijacka seria pod Szczecinkiem

Wąska droga ze Szczecinka do Żółtnicy wije się pośród drzew. Tu nawet doświadczony kierowca musi uważać. Jest tak ciasno, że trzeba zjeżdżać na pobocze, gdy ktoś jedzie z naprzeciwka. I widoczność jest mała. Ciekawe, ile widział 30-letni Daniel K. z Żółtnicy, który na początku kwietnia wybrał się z kolegą do Szczecinka? Zapewne niewiele, bo miał we krwi 3,2 promila alkoholu. Czołowego spotkania golfa z drzewem pasażer nie przeżył. Dziś w tym miejscu palą się znicze, sprawca wypadku siedzi w areszcie i czeka na akt oskarżenia.

Podobnie jak 25-letni Piotr D. ze Szczecinka, który w marcowy poranek siadł za kierownicą swojego audi po nocnej, suto zakrapianej imprezie. Alkohol nie wywietrzał mu z głowy (potem okaże się, że miał go ponad promil), gdy rozpędził się na prostej drodze koło Trzesieki. Tą samą drogą jechał na rowerze 70-letni Henryk B. ze Szczecinka. Wybrał się do swojego kuzyna po zapas wiejskich jajek i mleka. W starciu z rozpędzonym audi nie miał szans. Wbity w przednią szybę przejechał na masce około 100 metrów. Świadkowie znaleźli porozrzucane po całej jezdni szczątki rowerów i płaczącego chłopaka klęczącego przed autem, który w szoku powtarzał: "co ja zrobiłem, co ja zrobiłem". Szkoda, że skrucha przyszła za późno.

- W takich sytuacjach rodzina ofiary traktuje sprawcę wypadku jak zabójcę i trudno im się dziwić - zastępca prokuratora rejonowego Jerzy Sajchta nie wyklucza, że bliscy rowerzysty wystąpią przed sądem jako oskarżyciele posiłkowi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński