Dyktando Uniwersyteckie odbyło się w auli prof. Przemysława Małka na Wydziale Nauk Ekonomicznych i Zarządzania US. Prace uczestników sprawdzało jury konkursu, w skład którego weszli pracownicy Instytutu Polonistyki i Kulturoznawstwa Uniwersytetu Szczecińskiego. W sumie we wszystkich edycjach dyktanda wzięło udział około 400 uczestników.
Odważni, którzy postanowili zmierzyć się z niełatwym tekstem walczyli o nagrody. Pierwsza nagroda to 3 tys. zł, druga to 2 tys. zł, a trzecia 1 tys. zł.
Decyzją jury w V Dyktandzie Uniwersyteckim przyznano:
- dwie drugie nagrody w wysokości po 2 tys. zł, które otrzymały: Magdalena Gach i Daria Koć-Woźniak,
- dwie trzecie nagrody w wysokości po 1 tys. zł, które otrzymały: Natalia Bitner i Monika Kołacz-Kolasa.
- Oczekując na wyniki, uczestnicy dyktanda wzięli udział w warsztatach dziennikarskich, pt. "NAGŁÓWEK – czyli zabaw kilka znaczeniem słówek", które poprowadzili dr Paulina Olechowska i dr Krzysztof Flasiński z Instytutu Polonistyki i Kulturoznawstwa Uniwersytetu Szczecińskiego - mówi Karolina Płotnicka-Błach, p.o. rzeczniczki prasowej Uniwersytetu Szczecińskiego. - Zwycięzcom nagrody wręczyli: prof. dr hab. Waldemar Gos – prorektor ds. finansów i rozwoju US, prof. dr hab. Ewa Kołodziejek oraz dr hab. Jolanta Ignatowicz-Skowrońska, prof. US – dyrektor Instytutu Polonistyki i Kulturoznawstwa.
Tekst piątego Dyktanda Uniwersyteckiego
Marzeny marzenia i mrzonki
Pamiętacie Marzenę, superbohaterkę naszych dyktand? Otóż ta dzielna businesswoman/bizneswoman, z pochodzenia Sądeczanka/sądeczanka, od lat jednak pełnoprawna szczecinianka i Zachodniopomorzanka, poczuła znużenie monotonią krajobrazu zachodniego Pomorza. Zamarzyła o egzotycznych podróżach gdzieś daleko, hen! za góry, za lasy, tam gdzie te wszystkie cuda-niewidy.
„Ech – pomyślała - przecież to nie są tylko quasi-zamiary krążące jak biało upierzony Żar-Ptak”. Jako matka arcy-Polka, mająca de iure świadczenie „Rodzina 500+”, może mogłaby sobie pozwolić na opłacenie baby-sitter, która by zaopiekowała się jej brzdącem. A ona, Marzena, w tym czasie myk! w odmęty oceanu, hyc! do srebrzystobłękitnego basenu, siły zregenerować, emocje wyciszyć. Wieczorem owinięta żółtopasiastym ręcznikiem, zanurzona w jazzowej muzyce, sączyłaby słodko-gorzką tequilę lub czteroipółletnie cabernet sauvignon i zaczytywała w dziełach Hume’a. Zrobiłaby też sobie balayage/balejaż i manicure/manikiur albo minimaskę z oleju behenowego na nadwerężoną farbowaniem koafiurę.
Pół naga, pół ubrana, włączyła swojego macintosha z naprawionym już BIOS-em i zaczęła pytać wujka Google’a, dokąd by tu pojechać. Może na zachód, zobaczyć Starą Kastylię, by w tej historycznej krainie w północno-środkowej Hiszpanii zjeść prawdziwe anchois? A może zwiedzić Daleki Wschód i napić się supermocnej herbaty pu-erh? A może raczej na Czarnym Lądzie posmakować żółwiowej zupy boula-boula?
„Ależ mam miszmasz w głowie!” – zganiła się po chwili. Narzuciła na siebie starą niby-bonżurkę, typowy w kuchni dress code dla młodych matek, i zaczęła warzyć zupę z endywii. „Nożeż - zaklęła bezgłośnie - i znów ją przypaliłam! Na cóżże marzenia, kiedy mi ledwie-ledwie wystarczy na wyjazd nad jeziora drawskie albo do babci, co mieszka we wsi Żórawie pod Gryfinem. Może za rok?”.
ZOBACZ TAKŻE:
Pismak przeciwko oszustom, uwaga na Instagram
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?