Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Perełki PRL-u, czyli najwięszke absurdy które pamiętamy z tamtych lat

Bogna Skarul [email protected]
Determinacja władz partyjnych była posunięta do absurdu. Nawet w takich warunkach nie godziły się na rezygnację z pochodu.
Determinacja władz partyjnych była posunięta do absurdu. Nawet w takich warunkach nie godziły się na rezygnację z pochodu. Fot. Jan Maziejuk
Historia PRL-u. Pamiętacie pochody 1-Majowe? Polacy czekali na to święto. Czekali na nie, bo w przeddzień do mięsnych "rzucali" kiełbasy, w warzywnym można było czasem kupić cytryny, w papierniczym papier toaletowy, a w samo święto paróweczki z furgonu.

W PRL-u cytryny były rarytasem. W ogóle kuchnia lat 50. i 60. była uboga. Podobno zawdzięczamy to Władysławowi Gomułce, który swoje niezbyt wyszukane gusty kulinarne narzucał społeczeństwu. Sam uwielbiał kaszankę, dostarczaną do Komitetu Centralnego przez prywatnego producenta. Jadł ją zazwyczaj z kapustą kiszoną, więc często powtarzał, że kiszona kapusta ma tyle kalorii i witamin, ile cytryny. To miał być dowód, że nie ma potrzeby importowania cytrusów. A Polacy pytali, jak kwaszoną kapustę wycisnąć do herbaty.

Ale 1 maja cytryny i pomarańcze z Kuby pojawiały się w sklepach w Polsce. Już od października gazety informowały o polskich statkach, które wiozły do Polski cytrusy. Przez kilka miesięcy prasa regularnie donosiła o tym transporcie. Bananów i innych owoców egzotycznych w latach 50. i 60. nie sprowadzano. Rodzynki zastępowano suszonym agrestem i polskimi suszonymi winogronami.

Cztery kółka
W 1957 roku załoga fabryki na Żeraniu rozpoczęła seryjną produkcję syrenek. Pierwsze egzemplarze były właściwie wykonane ręcznie. Blacharze wyklepywali metalową karoserię drewnianymi młotkami. Na 1 maja kolejnego roku załoga fabryki na Żeraniu zobowiązała się produkować te auta masowo. I tak na polskie drogi wyjechało 4 tys. syren. W latach 70. seryjna produkcja osiągnęła 20 tys. sztuk rocznie.

W roku 1965 polski rząd zawarł umowę z włoskim koncernem Fiat na produkcję "zagranicznych" samochodów w Polsce. Pierwsze auta Fiata wyjechały z Żerania w 1967 r. Były to fiaty 125P, w których biegi zmieniało się dźwignią przy kierownicy, a w reflektorach odklejały się szkła.

Rarytasem był w latach 60. trabant. Silnik o pojemności 500 ccm, karoseria z żywicy z bawełną. Podobno o kształcie reflektorów zdecydował sam szef partii komunistycznej NRD Walter Ulbricht.

"Maluch" miał być dla każdego
Prawdziwą perełką PRL-u był fiat 126P, zwany popularnie maluchem (oficjalnie fiata 126P nazwano maluchem w 1996 roku). To Edward Gierek postanowił, że 126P ma być głównym środkiem transportu rodzin w PRL. "Malucha" do sprzedaży wprowadzono w 1973 r., ale wtedy jeszcze auto nie było dostępne dla przeciętnego Kowalskiego. By nabyć samochód, trzeba było mieć przede wszystkim przydział, talon, książeczkę samochodową lub namiastkę prawdziwych pieniędzy, czyli bony towarowe.

Od ręki można było kupić autka na giełdzie, ale za astronomiczne pieniądze. Jednak już na przełomie lat 80. i 90. fiaty 126P stały się powszechnie dostępne.

Nawet teraz, gdy spytamy o pierwszy samochód, większość rodzin wskaże "malucha". Autko miało szereg zalet i pomimo mikroskopijnej pojemności bagażnika (100 l) Polacy przejeżdżali nim Europę wzdłuż i wszerz. W fiaciku swobodnie mieściła się czteroosobowa rodzina, a także namioty, materace, kuchenki turystyczne, koce, ubrania na dwa tygodnie i pies. Atutem małego wnętrza było to, że kierowca mógł przetrzeć szmatką wszystkie szyby, włącznie z tylną, nie ruszając się z fotela.

To nie było bez znaczenia, bo w "maluchu" praktycznie nie było wentylacji. Ostatni zjechał z taśmy produkcyjnej we wrześniu 2000 r.

Moda PRL-u
Kolejnym hitem PRL-u był ortalion. I nie jest tu mowa o tkaninie, ale o typie płaszcza. Właśnie płaszcz ortalionowy był w latach 60. niemal oficjalnym strojem pochodów pierwszomajowych.
Był ortalion wzorcem mody, a wzorzec ten przed kamerami telewizyjnymi wprowadzał sam Zbigniew Cybulski. Powstały nawet gangi ortalionowe, które specjalizowały się w kradzieży tych płaszczy z lokali gastronomicznych. W szatni takiego lokalu pozorowano bójkę, a korzystając z nieuwagi personelu, zabierano z wieszaków ortaliony (inne płaszcze zostawały).

Ortaliony nosiło się właściwie wszędzie i niemal na wszystkie okazje. Niemal, bowiem na pytanie swojej Czytelniczki "Przekrój" odradzał wkładanie ortalionu do ślubu, "gdyż swym szelestem mógłby zakłócić ceremonię".

Po niedzieli dzień bezmięsny
A pamiętacie, jak w PRL w poniedziałek w żadnej restauracji czy barze nie można było zamówić potrawy mięsnej? W latach 80. ustanowiono poniedziałek dniem bezmięsnym i to wcale nie dlatego, aby społeczeństwu zaszczepić ideę wegetarianizmu. Ustanowienie takiego dnia miało na celu ograniczenie konsumpcji mięsa, co wynikało z jego deficytu na rynku.

Dzień bezmięsny wprowadzono w poniedziałki (później także w środy), żeby nie kojarzyło się to z religijnością - wcale nie ustanowiono go na piątek. Ówcześni radykałowie gorąco postulowali nawet, żeby zamiast jednego dnia bezmięsnego był jeden mięsny.

Tymczasem na świecie od 1985 roku zaczęto obchodzić Międzynarodowy Dzień Bez Mięsa (20 marca). Ale wprowadzenie takiego dnia nie wynikało z solidarności z Polakami, lecz z chęci zwrócenia uwagi na zabijanie zwierząt.

Po kilku latach wprowadzono zakaz sprzedaży alkoholu przed godziną 13. Zakaz ten wprowadzono także z powodu niedoboru, choć przecież wtedy w kraju mało kto mógł uwierzyć, że w Polsce może zabraknąć wódki. Wkrótce Polacy przekonali się, że prawie niczego już nie ma, bowiem oprócz mięsa na kartki był też alkohol.

Fundusz Wczasów Pracowniczych
"Turystyka powinna wywierać coraz większy wpływ na podnoszenie poziomu politycznego i kulturalnego szerokich mas całego społeczeństwa" - stwierdził w 1960 roku Włodzimierz Reczek, przewodniczący Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i Turystyki. Właśnie wtedy, aby wyjechać na wczasy, trzeba było mieć specjalne skierowanie. A ceny za taki pobyt na wakacjach ustalane były za pomocą zarządzeń.

Monopolistą był Fundusz Wczasów Pracowniczych. To on kierował nad morze, w góry czy nad jeziora. Na przykład na naszych terenach kwaterował wczasowiczów w przerobionych poniemieckich willach. Szczęście miał ten, komu udało się otrzymać skierowanie do pokoju dwuosobowego; przeważały wieloosobowe. Dopiero w połowie lat 60. duże zakłady pracy zaczęły budować swoje domy wypoczynkowe. Wtedy też powstało najwięcej charakterystycznych, jedno- lub dwurodzinnych, domków kempingowych z płyty pilśniowej.

W PRL-u jedynie państwowe biuro podróży Orbis miało hotele z pokojami I i II kategorii. W całym kraju było tylko 1200 miejsc w takich pokojach, a mogli z nich korzystać tylko ludzie majętni.

Jednak najbardziej zamożni Polacy w latach 60. wyjeżdżali na urlopy za granicę, czyli do Bułgarii, Rumunii i Czechosłowacji, bo tylko tam działały wówczas biura podróży gwarantujące "standard", jaki należał się gościom z krajów demokracji ludowej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński