Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Paweł Kikowski z Kinga Szczecin: Mamy narzędzia do tego, żeby bić wszystkich [ZDJĘCIA]

Aleksander Stanuch
Aleksander Stanuch
Paweł Kikowski z King Szczecin
Paweł Kikowski z King Szczecin Andrzej Szkocki/Polska Press
Paweł Kikowski, kapitan Kinga Szczecin, opowiedział m.in. o podrażnionej ambicji, nowym sezonie i swoich początkach w Szczecinie.

Dlaczego na początku nie podobało Ci się w Szczecinie?

Jak mieszkałem w Kołobrzegu, to w Szczecinie byłem może 2-3 razy i po prostu mi się nie podobało to miasto. Później przyjechałem tu jako zawodnik, dość sceptycznie nastawiony. Jednak z biegiem czasu stwierdziłem, że ten Szczecin nie jest taki zły, a teraz uważam, że jest świetnym miejscem do życia. W ostatnim czasie bardzo się rozwinął i jest dużo fajnych miejsc. Poczułem się trochę szczecinianinem, a przy okazji mam tutaj sporo znajomych, którzy także są z Kołobrzegu i mieszkają tu na stałe, więc można powiedzieć, że już praktycznie nie pamiętam tego złego, pierwszego wrażenia, które miałem.

Do niedawna stroniłeś też od mediów społecznościowych. Co się zmieniło?

Twittera założyłem, żeby wiedzieć, co w trawie piszczy. Większość chłopaków mówiła, że wchodzą tam i wszystko wiedzą. Jest dużo ciekawych informacji i jak coś się dzieje, to Twitter od razu o tym donosi. Można powiedzieć, że taki mały konfident (śmiech). Z kolei Instagrama mam ponieważ w dzisiejszym świecie, będąc sportowcem jednak trzeba pokazywać się w mediach społecznościowych, budować swoją markę i grupę osób która cię obserwuje.

Żona dalej suszy ci głowę, że nie wiesz, co będziesz robił po zakończeniu kariery?

Pomidor (śmiech). Mam pewne pomysły. Wiadomo, że chciałbym zostać przy koszykówce, bo to jest praktycznie całe moje życie. Powiem szczerze, że w tej chwili nie umiem robić wiele rzeczy oprócz grania w kosza, także na tym się teraz skupiam. Jestem teraz w dobrej formie i trudno byłoby mi skoncentrować się na czymś innym, bo bardzo możliwe, że zaniedbałbym to, co w tym momencie jest najważniejsze. Mam w głowie pewne pomysły, ale na razie jest za wcześnie, żeby je realizować.

To twój piąty sezon w Kingu Szczecin. W 2014 roku spodziewałeś się, że możesz tu zagrzać miejsce na tak długo?

Podpisałem tutaj kontrakt dwuletni z opcją wykupu, a wcześniej można powiedzieć, że skakałem z kwiatka na kwiatek. We Wrocławiu byłem dwa sezony i oprócz Kotwicy Kołobrzeg, wszędzie spędzałem jeden sezon. Przychodząc nie spodziewałem się, że będę tutaj tak długo. Dobrze się tutaj czuję i moja rodzina także. Do tego drużyna jest ambitna, nie jesteśmy chłopcami do bicia, zawsze straszymy wszystkich, a w tym roku może nie tylko postraszymy, a uda się też zrealizować jakiś fajny cel.

Chyba Marcinowi Fliegerowi musimy podziękować, że zawitałeś do Szczecina.

W sumie tak. Trzeba przyznać, że „Fliguś” był główną postacią, która mnie namówiła, żebym przyjechał do Szczecina. Dzwonił do mnie i mówił: „Dawaj »Kiko«, jest super, będziemy grać razem, klub jest dobrze zorganizowany, nie będzie problemów z wypłacalnością i będzie to fajny projekt”. Poza tym z Marcinem bardzo się lubimy, więc zawsze jest przyjemniej grać z ludźmi, z którymi ma się dobry kontakt.

Do koszykarskiego spełnienia brakuje tylko medalu mistrzostw Polski?

Na pewno chciałbym zdobyć medal. Fajnie było wyjechać za granicę, sprawdzić się. Mój pierwszy wyjazd do Ljubljany nie był najszczęśliwszy, jednak tliło się we mnie, że poradziłbym sobie. Okazało się, że w lidze włoskiej dałem radę, a teraz chciałbym odnieść sukces w Polsce. Nie ukrywam, że fajnie jest być jedną z głównych postaci, jeśli nie nawet liderem drużyny i chciałbym mieć duży wkład w ewentualny sukces.

Byłbyś blisko medalu, gdybyś skorzystał rok temu z oferty Anwilu Włocławek.

Wiadomo, to są właśnie te wybory. Można gdybać, poszedłbym tam, a ktoś inny by nie podpisał i być może zamiast medalu skończyłoby się wielką klapą. Nigdy nie wiadomo, jak się życie potoczy i podpisując kontrakt nigdy nie wiesz czy to dobra decyzja. Możesz zrobić wielki research, pytać wszystkich, a później „w praniu” okazuje się, że jest zupełnie odwrotnie. Ja cieszę się, że podpisałem kontrakt w Wilkach Morskich, bo graliśmy w Szczecinie fajny sezon, w super atmosferze i dlatego też parafowałem kolejną umowę z Kingiem.

Jesteś jednym z niewielu zawodników, którzy pamiętają, gdy na mecze Wilków Morskich przychodziło 3-4 tysiące ludzi. Gdzie twoim zdaniem to się rozminęło?

Na pewno był duży „hype” na nasz pierwszy sezon w ekstraklasie. Klub bardzo duże nakłady finansowe przeznaczył na marketing i to było widać. Prezentacja w centrum handlowym, wielkie bilboardy na mieście, teledysk itd. Pamiętam, że jechałem przez Niebuszewo i widziałem ogromny plakat Marcina Gortata, reklamującego komórki i tam byliśmy też my z informacją, że jest pierwszy mecz Wilków w ekstraklasie. Dużo się o tym mówiło, było głośno w mediach. Wszyscy chcieli zobaczyć też nową halę. Niestety w pierwszym sezonie nie wygrywaliśmy zbyt często, mimo że kibice na nas przychodzili. W samej drużynie było sporo zamieszania, dużo ruchów transferowych. Niedawno z Darrellem [Harris – przyp. red.] wspominaliśmy, kogo mieliśmy w tamtym zespole. O kimś zapomnieliśmy, to za chwilę Maciej Majcherek dodał, że jeszcze był ten i ten. Brakowało stabilizacji, spokoju i spójnego działania sportowo-marketingowego. W następnym sezonie zajęliśmy 6. miejsce, ale praktycznie z zupełnie nowym składem przez co kibice mieli problem, żeby utożsamiać się z drużyną. Po za tym miasto ma ten „problem”, że jest masa sportów do wyboru i praktycznie wszystkie są na ekstraklasowym poziomie. Myślę jednak, że warto chodzić na Kinga Szczecin. Szczególnie w tym roku, kto kupi karnet lub bilet, na pewno nie będzie żałował. Nasza drużyna jest bardzo charakterna, dostarczymy wielu fajnych emocji i pokażemy naprawdę dobrą koszykówkę.

W tym sezonie jasno mówicie, że gracie o medale. Czy to kwestia tego, że uzupełniliście braki kadrowe czy zmieniło się także coś pod względem mentalnym?

Wszyscy zawodnicy, którzy zostali w zespole i przegrali 1. rundę play-off, czują, że mogliśmy osiągnąć coś więcej, a przecież graliśmy z późniejszym wicemistrzem Polski. Jest w nas sportowa złość, jesteśmy ambitnymi ludźmi i niewiele nam brakowało, więc czemu nie zrobić tego w tym roku? Nawet po tych dwóch pierwszych meczach widać, że jesteśmy mocną ekipą, nie będziemy się poddawać w żadnym momencie i mamy narzędzia do tego, żeby bić wszystkich.

Pojawiły się głosy, że faktycznie jesteście silnym zespołem, ale będzie wam brakowało strzelców. Co sądzisz o takich opiniach?

Wydaje mi się, że będziemy sobie z tym radzić. Kuba Schenk w tym roku rzutowo bardzo dobrze wygląda, ogólnie rozwinął się i powoli staje się kompletnym rozgrywającym. Bardzo solidni z dystansu są Łukasz Diduszko i Mateusz Bartosz. Do tego dochodzą Martynas i „Jogi” [Paliukenas i Jogela – przyp. red.], którzy widać, że w wakacje także pracowali nad rzutem. Kasparsowi Vecvagarsowi może nie szło z Anwilem, ale to jest wyśmienity strzelec. W następnych meczach powinien trafiać na wysokiej skuteczności, dlatego uważam, że mamy wystarczającą siłę rażenia, żeby nie mieć z tym problemów.

Jak bardzo nieobecność trenera Budzinauskasa zahamowała wasz rozwój? Trener jest na bieżąco z tym, co dzieje się w klubie, ale wiadomo, że to nie to samo, gdy fizycznie nie ma go z wami.

Po pierwsze wszyscy bardzo się martwimy o zdrowie trenera, jako człowieka. Wszyscy go lubimy i nie ma co ukrywać, że był główną postacią, dlaczego większość zawodników została na kolejny sezon. Nie da się go z marszu zastąpić. Jednak cały czas czujemy, jakby był razem z nami. Wspiera drużynę i liczymy na jego szybki powrót do zdrowia. Łukasz Biela stara się, jak może i myślę, że radzi sobie całkiem dobrze. Szczęście w nieszczęściu, że miał okazję już w trakcie sparingów poczuć się, jak pierwszy szkoleniowiec, bo to nie to samo, co bycie asystentem. Być może to wszystko skutkuje tym, że jesteśmy bardziej skoncentrowani i wiemy, że musimy dawać z siebie jeszcze więcej, aby pomagać Łukaszowi, a na pewno nie przeszkadzać mu.

POLECAMY:

MAGAZYN SPORTOWY GS24.PL

ZOBACZ TEŻ:

Spójnia Stargard w latach 90. XX wieku. Czasy pierwszego awansu do najwyższej ligi koszykarzy.

Spójnia Stargard lat 90. XX wieku. Wyjątkowa galeria HISTORY...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński