Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Pandemia nie jest fikcją. Przeszedłem przez koronawirusa. To nie są żarty". Relacja ozdrowieńca z Pomorza

Tomasz Turczyn
Arch Prywatne T. Bobin i TT
Tomasz Bobin, przewodniczący Rady Powiatu Sławieńskiego w Sławnie [były dyrektor Urzędu Morskiego w Słupsku; obecnie pełni funkcję sekretarza w Urzędzie Miasta Darłowo] mieszkający w Darłowie zachorował na koronawirusa. Aktualnie jest uznany za ozdrowieńca. Sam mówi, że wraca do zdrowia. W rozmowie opowiada, jak jest być po tej "drugiej stronie" frontu koronawirusowego. Dlaczego to robi? Aby uwrażliwić wszystkich na pandemię i zadać kłam twierdzeniom, że jest ona fikcją.

W jakich okolicznościach zaraził się Pan koronawirusem?
W sierpniu miałem przypuszczenie wirusowego zapalenia gardła i przez tydzień byłem leczony na zasadzie teleporady przez lekarza pierwszego kontaktu. Czułem się coraz gorzej. Zaczęły się skoki temperatury między: 37 - 39 stopni Celsjusza. W końcu lekarz mnie przebadał i stwierdził coś niepokojącego. Skierował mnie na test w kierunku Covid-19. O godzinie 11 pobrano mi wymaz, a o godzinie 16 był telefon z Sanepidu, że wynik jest dodatni. Tu też poinformowano, że przyjedzie po mnie kierowca karetką. Przyjechał o godzinie 21 i zostałem przewieziony na oddział zakaźny Szpitala Wojewódzkiego w Koszalinie. W jakich okolicznościach się zakaziłem? Chyba nikt, kto zachorował, nie jest w stanie odpowiedzieć na takie pytanie.

Jak Pan patrzy na pandemię?
Powiem panu, że ze mnie to teraz się trochę śmieją. Bo w marcu, pracując w Urzędzie Miasta Darłowo, byłem osobą, która zajmowała się dystrybucją maseczek ochronnych, środków dezynfekcyjnych, odkażaniem - ozonowaniem urzędu i akurat mnie to gdzieś capnęło.

Jak to się u Pana objawiło?
Słabością, temperaturą. Byłem na tyle słaby, że gdy pokonałem jedno piętro to musiałem usiąść i odpocząć. Wcześniej dużo czytałem jakie ludzie mają objawy i u mnie też zaczęło się pojawiać coś takiego, że jest się bardzo spokojnym. To znaczy wie się, że ma się przejść z pokoju do kuchni i siedzi się z 20 minut. Nie wiadomo o czym się myśli. Po tych 20 minutach wraca się do tego, że trzeba wykonać tę czynność. W szpitalu byłem osiem dni. Przebywałem w izolatce. Szpital wywarł na mnie wrażenie takie, jakby trafiło się na stację kosmiczną. Tak wszystko było surrealistyczne. Personel medyczny w kombinezonach. Ciężko odróżnić kto, jest kim. Widać tylko oczy. Po kilku dniach zacząłem rozpoznawać, która z pań jest salową, która pielęgniarką. Bez problemu identyfikowałem ordynatora, bo był jedynym mężczyzną z jakim tam miałem do czynienia.

Jak się Pan czuł?
Pierwsze dni słabo. Podawano mi sporo antybiotyków. Takie duże niebieskie tabletki. Co to było? Nie wiem. To był trudny okres podwójnie, bo człowiek też walczy sam z sobą, z samotnością. Cały dzień się leży. Kilka razy ktoś wejdzie, poda leki, czy posiłek lub kroplówkę. Przyjdzie też lekarz, ale większość czasu człowiek jest sam ze swoimi myślami. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że mam "swoje lata". Czyli 62, a więc nie jestem już młodzieńcem. Nastąpiło to, gdy przeczytałem, że w powiecie sławieńskim jest kolejna osoba zakażona - starszy mężczyzna. Wiedziałem, że to o mnie i tu się pewnych rzeczy nie uniknie. Darłowo to niewielkie miasto. Wszyscy wiedzieli. Nawet słyszałem, że część osób mnie uśmierciła. Mówili, że nie żyję. Ale to nie jest istotne. W tym trudnym dla mnie okresie, przepraszałem wiele osób, które do mnie telefonowały, a nie byłem w stanie odebrać. Miałem trudności z mówieniem. Z badań tomografem wynikło, że miałem taki efekt "matowej szyby", który jest charakterystyczny, jak coś się zaczyna dobierać do płuc. Męczyłem się bardzo mocno mówiąc. Zostawiałem siły dla najbliższej rodziny. Tu raz jeszcze wszystkich przepraszam i dziękuję za wyrazy wsparcia. Miałem to szczęście, że nie doświadczyłem mocnych duszności, czy kaszlu. Natomiast słyszałem co się działo u innych, za ścianami. Bezpośrednio w drugiej izolatce była pani - po głosie można sądzić, że po czterdziestce - i powiem, że takiego kaszlu w życiu nie słyszałem. Ciężko go nawet opisać. Nie sądziłem, że tak można kaszleć. Niestety, po dwóch nocach, pani ta została zaintubowana i zabrana do szpitala w Szczecinie.

Jak Pan ocenia pracę personelu medycznego szpitala koszalińskiego?
Dobrze, że pan o to pyta. Tu chciałbym głośno powiedzieć, że ci ludzie są niesamowici. Pracują z poświęceniem. W tych kombinezonach było widać, że okulary im zaparowują. Do wszystkiego podchodzili w sposób bardzo życzliwy. Nie odczułem ani przez moment, że ktoś tam pracujący to robi, bo musi robić. Wszyscy chcieli, aby dla pacjenta choroba skończyła się jak najszybciej. Jestem dla nich pełen podziwu. Dodam, że mitem jest kiepskie wyżywienie w szpitalu. Proszę zgadnąć co otrzymałem tam na obiad ostatniego dnia pobytu? Odpowiem od razu - barszcz z buraków z dużą ilością warzyw. Na drugie danie był kotlet schabowy, ziemniaki z surówką z kapusty plus kompot. A tak na marginesie myślę, że nie po to idzie się do szpitala, aby się najadać, ale po to, aby wyzdrowieć i z niego wyjść.

Czy w Pana przypadku skończyło się na pobycie na oddziale zakaźnym?
Trafiłem jeszcze do izolatorium w Białogardzie. Skąd się to wzięło? Już wyjaśniam, bo słyszałem plotki, że sobie - dygnitarz - to załatwił, a inni to muszą być w domach. Nie życzę nikomu trafić do izolatorium. Tam też przebywa się w odosobnieniu, człowiek jest odcięty od świata zewnętrznego. Gdy ja tam przyjechałem to akurat przebywało tam dwóch obywateli Ukrainy. Jak tam się znalazłem? Sam o to poprosiłem, gdyż mieszkam w bloku. W mieszkaniu była żona i syn odbywający kwarantannę. Jakbym tam wrócił to, automatycznie ta kwarantanna by się wydłużyła o kolejne 10 dni. Ponadto nie wiedziałem, czy coś ze sobą nie przyniosę jeszcze. Wolałem się przemęczyć w Białogardzie. Zaznaczę, że raz miałem wynik testu dodatni, potem w szpitalu ujemny, a później dodatni. Żona miała ujemy, syn miał ujemny. Żona później miała dodatni, ale objawów koronawirusa nie miała żadnych. Trafiła na kwarantannę. Najbardziej ucierpiał na tym wszystkim syn, bo ponad trzy tygodnie siedział w domu. Chyba dobrze, że tu nie wróciłem, bo syn by jeszcze dłużej nie mógł wyjść na zewnątrz. Przypomnę, że 2 września zmieniło się rozporządzenie i później testów nie robiono na koniec. Synowi zrobiliśmy test sami - komercyjnie w Sławnie - płacąc 490 zł i wynik miał ujemny. Tym samym wszyscy już jesteśmy "po". Kilka dni temu byłem w Słupsku na zakupach i zgadałem się z trzema paniami pracującymi w sklepie i one też to przeszły, ale mówiły, że nadal mają problemy z dojściem do siebie. Co do mnie, gdy wróciłem z Białogardu to dostałem dwa tygodnie zwolnienia. Pytałem po co mi ono? Lekarka odpowiedziała, że zobaczę po co mi czternaście dni L4. Miała rację. Osłabienie organizmu się czuje mocne nawet tylko chodząc na spacery. Przejdzie się około kilometra i trzeba usiąść, odpocząć. Przy głębokim wdechu czuje się taką przyduchę i to też trzeba ćwiczyć. Mówię, że tak na 85 procent wróciłem do siebie sprzed choroby i nie wiem skąd się w jej trakcie bierze, że się mocno chudnie. Straciłem dziewięć kilogramów w szpitalu, gdzie jadłem trzy posiłki dziennie. Gdzieś to uciekło. Teraz pomału wracam do swojej wagi.

Co z przeciwciałami?
Teoretycznie, podkreślam, mówi się, że one są. Ale nie mam tego potwierdzonego. Niby teraz nie powinienem się zarazić, ale ile to miesięcy działa? Nie wiem. Nie wstydzę się mówić głośno, że miałem koronawirusa. Nie jest to jakaś wstydliwa choroba, która na nas spadła przez jakąś nieudolność życiową. To jest wirus i on faktycznie jest wokół nas.

Ale wiele osób neguje jego istnienie. Mówi, że pandemii nie ma, że to wymysł...
Dziwę się tym, którzy tak twierdzą. Ja bym im życzył z całego serca, aby to ich nigdy nie dotknęło. Niech zostaną przy swoim zdaniu, ale niech nie zachorują. Jak się patrzy to tych przypadków jest coraz więcej. Byłem w Słupsku na zakupach i widać, że w społeczeństwie luz jest dosyć duży. Jest jakaś moda, że chodzi się w maseczkach opuszczonych na brodę. Jest wesoło, jest tłum. Na początku pandemii w sklepach zachowywane były odstępy, a teraz o tym można zapomnieć, choć przypadków zakażeń jest dużo więcej. Chciałbym podkreślić jeszcze jedną ważną kwestię dotyczącą Szpitala Powiatowego w Sławnie. Tu też otrzymałem duże wsparcie, gdzie się należy udać, czy jak postąpić. Panuje też, w moim przekonaniu krzywdząca opinia, na temat Sanepidu, że jest on nieudolny, że nie odbiera telefonów. To kłam. Owszem w całym kraju, jak sądzę, te stacje powiatowe zostały zaskoczone eskalacją problemu z koronawirusem. Ale wszyscy się uczymy. Powiem, że Sanepid w Sławnie będę tylko chwalił i też tak robią inne osoby. Tutaj wykonuje się dobrą pracę. Gdy doszedłem do siebie to kupiłem bukiet kwiatów dla pań z Sanepidu jako wyraz, że nie wszyscy mają złe zdanie na temat ich pracy.

Co można powiedzieć jeszcze społeczeństwu?
Zwrócę uwagę, że część osób umiera. To wiemy i mamy też - niestety - tego przykłady w powiecie sławieńskim, ale także w całym kraju i na świecie. Dlatego zachowujmy higienę, myjmy ręce, zasłaniajmy twarz, zachowujmy dystans. To jest to co możemy aktualnie zrobić. Pandemia nie jest fikcją. Przeszedłem przez ten kocioł. To nie są żarty. Sądzę, że osoby mówiące, że wirus to fikcja nie pójdą na oddział zakaźny. Raz, że ich tam nie wpuszczą, a dwa nie wiem, czy by miały odwagę wejść i zobaczyć, jak ludzie cierpią. Jak są podłączeni pod aparaturę podtrzymującą życie. I to, co mówiłem o tym potwornym kaszlu. Go trzeba usłyszeć, aby też dogłębnie zrozumieć ogrom zagrożenia z jakim walczymy.

Czy wprowadzanie żółtych i czerwonych stref ma sens?
Jeśli chodzi o zadbanie o ludzi to może i ma to sens. Zdrowie jest najważniejsze, ale obawiam się, że nie znamy jeszcze skali, jak to wszystko może się rozszerzyć.

Czy szkoły powinny działać?
Całkowicie nie można się zamknąć w domu. Trzeba w miarę normalnie żyć, ale zachować się zgodnie z nakazami i zakazami. Na pewno wszystko musi być pod obserwacją i analizowane z dnia na dzień. Nie ma tutaj innego wyjścia. Trzeba reagować na bieżąco. Tam, gdzie jest to możliwe to nauka powinna być normalnie prowadzona, a gdzie nie to zdalna. Czyli taki system hybrydowy.

Co mówili lekarze w Koszalinie?
Nie za wiele. Dwa razy dziennie obchód i pytanie o to, jak się czuję, badania. W moim przypadku byli zadowoleni, że tak szybko udało się to opanować. Bo w szpitalu praktycznie nie miałem już gorączki i pomału szło wszystko ku lepszemu. Zresztą nie było za bardzo czasu porozmawiać, bo tam jest cały oddział zakaźny i inni pacjenci dużo ciężej przechodzący zakażenie niż ja. Podziwiam ich za pracę, którą wykonują będąc na pierwszej linii ognia. Daj Boże by mi starczyło sił, jak najdłużej i by tych pacjentów było, jak najmniej.

Co miał Pan wpisane w wypisie ze szpitala?
Chorobę, nie do końca zidentyfikowaną, wirusową. A współistniejącą - koronawirus. Ale te wszystkie symptomy, które miałem wynikają z Covid-19. Ja miałem, przed trafieniem do szpitala, problem z koncentracją, dłuższym myśleniem. Miałem kłopot przejechać autem między: Darłowem, a Darłówkiem, gdzie są tylko dwa kilometry do pokonania. Łapałem się na tym, że musiałem bardzo uważać, bo następowała dekoncentracja. Aktualnie nie mam tego. Takie objawy, jak opisuję, przy zwykłym zaziębieniu nie występują. Ten wirus ma to do siebie, że próbuje się za wszelką cenę dobrać do płuc. Te panie ze Słupska, które wymieniałem, są dwa miesiące po szpitalu i jeszcze nie doszły do pełni sił.

Pojechałby Pan na wycieczkę zagranicę?
Nawet o tym nie myślę. Koncentruję się na zdrowiu sowim i mojej rodziny. Gdybym jechał, to miałbym obawy, czy wrócę do Polski. Czy nie trafię na kwarantannę, a taki okres zamknięcia zawsze źle wpływa na naszą psychikę. To też się czuje. Nie ukrywam, że miałem w tym roku wykupiony wyjazd do Turcji, ale rodzinnie zrezygnowaliśmy z niego. Sądzimy, że trzeba pandemię przetrwać. Poczekać, aby się wszystko uspokoi. Taki wyjazd to zawsze jest jednak ryzyko.

Co jeszcze się w Panu zmieniło po przejściu tego wirusa?
Człowiek jest mniej nerwowy. Bardziej podchodzi ze spokojem do wszystkiego. Trzeba szanować ludzi. Mnie opieka w szpitalu koszalińskim bardzo urzekła i jestem za nią wdzięczny. Ta wartość dodana jest istotna. Niestety wielu ludzi spotyka się bardzo nerwowych na przykład w sklepach. Warto by im zwrócić uwagę, że stoją zbyt blisko, ale tego nie robię przez ich nerwowość. Sam zachowuję dystans, nadal chodzę w maseczce, myję ręce. Myślę, że jako społeczeństwo nie byliśmy przygotowani na taką pandemię. Niektórzy mówią, że to jest normalne, bo różne wirusy są i będą, ale w przypadku Covid-19 skala jest ogromna.

Osoby mówiące, że pandemia to fikcja argumentują, że są inne choroby - grypa, nowotwory...
Zgadzam się, że są. Gdy dochodzi jeszcze koronawirus to daje chorym dodatkowe cierpienia. Uderza mocniej w osłabiony organizm, powodując też śmierć. Na pewno niektóre osoby, które zmarły mogły by żyć dłużej, gdyby nie Covid-19. On ma ogromny wpływ na funkcjonowanie całego organizmu. Każdy ma prawo mieć swoje zdanie, ale do czasu. Na pewno nikt, kto neguje, nie chciałby pójść i przejść się po oddziale zakaźnym. Co w sytuacji, gdyby zabrakło personelu medycznego? Nie sądzę, aby takie osoby stanęły w pierwszym rzędzie.

Dziękuję za rozmowę

Najnowsze informacje z regionu o zagrożeniu koronawirusem!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: "Pandemia nie jest fikcją. Przeszedłem przez koronawirusa. To nie są żarty". Relacja ozdrowieńca z Pomorza - Dziennik Bałtycki

Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński