Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pamięć o lotnikach nie ginie

Marek Rudnicki [email protected]
Szczątki rozbitej Lituanici w lesie pod Pszczelinem.
Szczątki rozbitej Lituanici w lesie pod Pszczelinem. archiwum
Jutro na rynku w Myśliborzu rozpoczną się obchody 80. rocznicy tragicznej śmierci litewskich lotników, którzy światu chcieli pokazać istnienie swojej wolnej już ojczyzny. Ich samolot rozbił się nad lasem koło Pszczelnika.

Swoją obecność na uroczystościach zapowiedzieli najważniejsi politycy Litwy. Ma przyjechać Dalia Grybauskaite, prezydent Republiki Litwy i Algirdas Butkievicius, premier oraz wielu ministrów, a także ze strony polskiej prezydent Bronisław Komorowski i premier Donald Tusk.

Spotkania prezydentów

Pierwsze tak ważne spotkanie nad miejscem śmierci litewskich bohaterów odbyło się pięć lat temu. Wówczas byli tu razem Lech Kaczyński i Valdas Adamkus. Obaj odznaczyli zmarłego rok temu Piotra Niewińskiego, emerytowanego leśnika, który przez kilkadziesiąt lat, od 1947 r. opiekował się pomnikiem. I nie tylko. Gdy w latach pięćdziesiątych zapomniany pomnik schowany w lesie chciano rozebrać, bronił go, jak to wspominał, "flintą i psem".

- Płyty z pomnika chcieli przeznaczyć na jakiś remont - opowiadał. - Wziąłem myśliwską flintę, psa i poszedłem pilnować. Byłem gotów strzelać. Mieli do mnie pretensje przez tydzień. Potem już się nie pokazali. Bali się, łobuzy jedne, bo byłem zdecydowany.

To za tę opiekę już wcześniej, 13 lat temu Litwini odznaczyli go Medalem Dariusa i Girenasa, a w czasie uroczystości w 2008 r. prezydent Litwy przypiął mu medal "Za zasługi dla Litwy".

- Litewscy piloci zdecydowali się na ten lot, aby rozsławić swój kraj - mówił prezydent Lech Kaczyński. - I choć do celu zabrakło im kilkaset kilometrów, cel osiągnęli. Gdyby żyli, byliby dziś przyjaciółmi Polski.

- To byli synowie naszego kraju - przypominał prezydent Valdas Adamkus. - Wracali z listami od rodzin w Ameryce. Jesteśmy z nich dumni.

Tuż po uroczystościach prezydent Litwy odsłonił pomnik pilotów w Myśliborzu i pamiątkową tablicę w szczecińskiej katedrze.

Wykupili na 99 lat

Do katastrofy doszło 17 lipca 1933 r. Samolot typu Bellanca CH-300 Pacemaker, którym lecieli Stasys Girenas i Stepas Darius, obniżył lot nad lasami w pobliżu Soldin. Było ciemno, niewiele widzieli. W pewnym momencie maszyna zaczepiła podwoziem o korony drzew i wpadła między konary. Oderwały się skrzydła, a kadłub roztrzaskał o ziemię

Pilot Stasys Girenas zginął na miejscu. Drugi, Stepas Darius, jeszcze żył. Zdołał się odczołgać kilka metrów od samolotu i tam skonał. W tym miejscu ustawiono drewnianą kapliczkę na słupie.
Miejsce wypadku (o średnicy około 10 metrów i 314 m kw.) państwo litewskie wykupiło od rządu Niemiec na 99 lat. A w trzy lata później w miejscu katastrofy Litwini wznieśli pomnik z najcenniejszego granitu, który przywieźli z Wilna.

Zaprojektował go architekt Vytautos Landsbergias - Zenkalnis, dziadek Vytautasa Landsbergisa, prezydenta Litwy w latach 1990-1992. Pomnik ma kształt podwójnego krzyża strzelców. Muzeum poświecone lotnikom zlokalizowane zostało w chacie żmudzkiej, którą przywieziono tu specjalnie dopiero w 1983 r. Chata pochodziła z Muzeum Budownictwa Ludowego w Rumszyszkach.

Lituanica

Steponas Darius i Stasys Girenas zdecydowali się na lot z Nowego Yorku do ojczyzny, aby rozsławić na cały świat swój mały, wolny kraj. Pieniądze na samolot pomagała im zebrać diaspora litewska w Ameryce. Nie na wszystko starczyło, w tym na przyrządy do latania nocą i na radio. Mimo to nie bali się i polecieli.

Maszynę ochrzczono 6 maja 1933 r. Nadano mu nazwę Lituanica. Matką chrzesną była Anna Degutis, matka Dariusa. Dzień startu do lotu z Nowego Jorku do Kowna, 15 lipca, został uznany później za jedno z dwóch najważniejszych świąt państwowych Litwy. Pierwszym był 15 lipca, tyle że roku 1410 r.
Przelecieli Atlantyk pokonując 6411 km. W owym czasie był to drugi wynik lotniczy na świecie. Do Kowna, gdzie czekała cała Litwa, pozostało jedynie 650 km. Na lotnisku zgromadziło się około 25 tys. osób.

Wyorał drogę wśród drzew

16 lipca samolot znalazł się około godziny 23 nad miejscowością Berlinchen (dziś - Barlinek), a o godz. 00.36 nad lasem sosnowym w pobliżu Kuhdamm (Pszczelin). Kilkadziesiąt metrów od dużej polany runął na ziemię.

Szczątki maszyny i zwłoki pilotów znalazła nad ranem dziewczyna zbierająca jagody.
Udało nam się porozmawiać z jedyną dziś żyjącą osobą, która pamiętała katastrofę. To Willi Zimpfer z Offenburga, który mieszkał wówczas w Mystkach. Miał 7 lat. Mówił, że mimo upływu lat i wojny, która wkrótce nastąpiła, wydarzenia z 1933 r. bardzo mocno wyryły mu się w pamięć.

- Wierzchołki sosen były ścięte, co bardzo mocno rzucało się w oczy - opowiadał. - Gdy nad ranem z kolegami przybiegliśmy na miejsce katastrofy widziałem szczątki. Części kabiny porozrzucane, kłębowisko blach i charakterystyczne czerwone elementy kabiny i cały kokpit.

Pamięta, że mieszkańcy Kuhdamm i dwóch okolicznych wsi słyszeli po północy bardzo wyraźny warkot lecącej maszyny. Dorośli mówili, że silnik samolotu nie pracował równomiernie. To było wyraźnie słychać.

- Nad naszym regionem była bardzo dobra pogoda - opowiadał. - Piękna, jasna noc, lotnicy więc mieli doskonałą widoczność. Nam wówczas wydawało się, że zobaczyli pobliską łąkę i chcieli na niej wylądować. Właśnie ze względu na nierównomierną pracę silnika. I źle ocenili wysokość, a lecieli bardzo nisko. Zaczepili kołami o czubki drzew i prawdopodobnie nie mogli już wyprowadzić maszyny. Później dorośli mówili o wielu wersjach, ale chyba ta nasza, miejscowa, jest najprawdziwsza.
Nie wyjaśnione wątpliwości

Przez wiele lat milczano na temat ewentualnego błędu w pilotażu. Uważano, że piloci uznani za bohaterów błędu popełnić nie mogli. Czas pokazał, że nawet największym sławom lotnictwa to się zdarzało.

Najbardziej wiarygodną teorię wysunął Wiesław Jaszczyński, pilot i lekarz, były prezes Aeroklubu Szczecińskiego.

- U lotników występuje tzw. kompleks Ikara - mówi. - To nadmierna pewność siebie po wylataniu około 80 godzin. Dodatkowo lot nie był dobrze przygotowany, a jednocześnie Girenas i Darius zignorowali burze. Mieli za sobą już 36 godz. lotu, nie mieli przyrządów do lotów nocą i musieli lecieć nisko. Teren jest pofałdowany, górki, drzewa i noc. To warunki sprzyjające katastrofie.

Przed wojną mówiono też o jeszcze innej ewentualności. Wysunięto hipotezę, że samolot mógł być zestrzelony przez artylerię niemiecką, która wzięła go za szpiegowską maszynę. Ówczesna prasa litewska pisała o kulach znalezionych w ciałach i dziwnych dziurach w skrzydłach samolotu. Podkreślano, że Niemcy dopuścili litewskich ekspertów na miejsce katastrofy dopiero po uprzątnięciu pewnych elementów.

Płakała cała Litwa

W Kownie czekało na nich 25 tysięcy ludzi. Gdy ogłoszono przez megafon informację o śmierci lotników, trójkolorowe flagi w całym państwie spuszczono do połowy masztu.
Tuż po wypadku ciała zostały przewiezione do kaplicy Św. Gertrudy w Myśliborzu. Po 2 dniach niemiecki samolot specjalny przywiózł zwłoki do Kowna.

Przed wojną, przez dziewięć lat w miejscu tragedii zawsze leżały świeże kwiaty. W styczniu 1945 r. ostatni opiekunowie pomnika uciekli w obawie przed nadciągającą Armią Czerwoną. W 50 lat po katastrofie nakręcono film o tamtych wydarzeniach.


Moim zdaniem
Nie mogłem uwierzyć
Marek Rudnicki

Jeszcze w latach siedemdziesiątych pomnik praktycznie był zapomniany. Opiekowali się nim i odwiedzali go tylko ci, którzy chcieli o nim wiedzieć. Gdy mój ojciec pokazał mi go po raz pierwszy, nie mogłem uwierzyć, że nikt nie dba o takie miejsce. Znałem opowieści rodzinne o naszych tragicznie zmarłych lotnikach, Żwirce i Wigurze, a porównanie samo się nasuwało. Dobrze, że dziś to miejsce ma opiekunów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński