Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pablopavo: życie jest umiarkowanie magiczne [ROZMOWA]

Agata Maksymiuk
Agata Maksymiuk
Grajek, który napisał książkę - tak mówi o sobie Paweł Sołtys znany jako Pablopavo. Mówią o nim, że jest głosem wykluczonych i upomina się o słabszych. Co on na to? - Uważam się za patriotę, ale nie oznacza to, że patriota nie może komentować tego, co nie działa w państwie, w którym żyję - twierdzi.

Rozmawiała: Agata Maksymiuk / Foto: Archiwum

To Twój pierwszy raz w Szczecinie w charakterze pisarza?
- Pierwszy raz, ale znam Szczecin, przyjeżdżałem tu z koncertami. To jedno z moich ulubionych miast w Polsce. Oczywiście, nakłada się na to kilka rzeczy. Po pierwsze mam tu przyjaciół. Pewnie nie będę oryginalny jeśli powiem, że lubię pójść na bulwary i posiedzieć sobie z innymi. Chociaż ostatnio chodziliśmy po Śródmieściu i też było fajnie. Szczecin jest takim miastem „bez napinki”, wyluzowanym.

Czyli teraz będziesz pisarzem?
- Nie porzuciłem muzyki, właśnie robię nową płytę, którą usłyszycie za chwilę. Muzyka to moje główne zajęcie, robię to od 20. lat i z tego żyję. Pisałem już od dawna, prawdę powiedziawszy pierwsze opowiadanie wydrukowałem zanim wydałem pierwszą płytę. Tak się po prostu złożyło, że napisałem książkę, ale wciąż jestem grajkiem.

Skąd ten problem w nazywaniu siebie artystą?
- Nie lubię dużych słów. Kiedyś ktoś powiedział - muzykiem to był Miles Davis, a ty najwyżej możesz być grajkiem. Słowo grajek podoba mi się, kojarzy się z uczciwym, przedwojennym graniem. Uważam, że my robimy coś podobnego, tylko technologia się zmieniła. Z kolei „artysta”, to słowo, które ludzie lubią nadużywać. „Jestem artystą” - jakoś mi to do mnie nie pasuje.

W 2014 roku otrzymałeś Paszport Polityki w kategorii „muzyka popularna”, w 2017 nominację w kategorii „literatura”. Nagrody coś zmieniają?
- Nagrody w pisaniu książek i muzyki niekoniecznie pomagają autorowi, może nawet odrobinę blokują. Z drugiej strony, bez wątpienia jest pewna grupa ludzi, która dzięki tym wyróżnieniom dowiedziała się o moim istnieniu i być może sięgnęła po płytę czy książkę. Funkcjonuję w undergroundzie, nie jestem mainstreamowym twórcą, nie każdy musi mnie znać. Poza tym fajnie dostać pieniądze z tym związane. Wiadomo, że muzykom czy pisarzom w Polsce się nie przelewa, więc każdy grosz cieszy.

W naszym kraju w ogóle da się utrzymać z grania i pisania? Czy artystom pozostała już tylko sprzedaż siebie w reklamach
operatorów sieci komórkowych?

- Trzeba kombinować, bo w Polsce raczej nie żyje się ze sprzedaży płyt. Gdybym nie miał pieniędzy, to poszedłbym do pracy, np. zostałbym listonoszem. Może i są jednostkowe przykłady, jak duet Taconafide, który pewnie sprzeda z 30 do 50 tys. egzemplarzy krążków, ale to są teraz modne gwiazdy. Pieniądze zarabia się na koncertach. Jeśli pytasz mnie czy wystąpiłbym w reklamie? - to nie, nie wystąpiłbym. Występy w reklamach przeszkadzają muzykom, ale rozumiem, że są inni, którzy dobrze się z tym czują. Im jestem starszy, tym mniej mam ochoty kierować pretensje o to, co robią ludzie.

W Twoich opowiadaniach czy piosenkach usłyszymy o zupełnie innych ludziach – „bohaterach codzienności. Skąd zainteresowanie ich historiami? Kryje się tam jakaś magia, której sami nie widzimy?
- Istnieje teoria, że każdy człowiek, którego się pozna, ma przynajmniej jedną ciekawą historię do opowiedzenia, trzeba tylko umieć ją wydobyć. Myślę, że to prawda. Wiele niepozornych osób ma takich historii nawet po dziesięć. Zawsze staram się być blisko ludzi. Zdarza się, że jadąc autobusem usłyszę ciekawą opowieść, wtedy zapisuje ją i próbuję zrobić z niej „literaturę”. Czasem z tych opowieści biorę tylko fragment, kilka słów zmyślę i dołożę do nich inny fragment. Tak powstaje opowiadanie. Rozmowy w barach, na przystankach czy pod sklepami są interesujące, ale trzeba pamiętać o kolejności, bo nie po to idę do baru, żeby napisać książkę. Idę tam, bo to lubię. Nie byłbym na tyle cyniczny, by podejść do pana w barze Astoria i wyciągnąć od niego historię wyłącznie do książki. Czy w tym wszystkim jest jakaś magia? Życie jest umiarkowanie magiczne. Na pewno mamy w kulturze i popkulturze nadreprezentację zmyślonych problemów u zmyślonych ludzi. Będąc szczerym, nie dowierzam nawet, że te osoby istnieją naprawdę. Myślę, że są zrobieni ze sprężyn i żelastwa, służą do generowania lajków. Taki świat nigdy mnie nie kręcił, nie obracam się w tym środowisku. Nie bywam na bankietach, ale bywam za to na Grochowie. Piszę o tym co znam.

Omijasz historie z czołówek gazet, ale w nich też kryją się zwykli ludzie. Wystarczy przykład Tomasza Komendy, niesłusznie skazanego na wieloletnie więzienie. Media pokazują to, co się czyta, nie zawsze to, co jest najistotniejsze dla człowieka. Wyczuwasz tam potencjał?
- Sprawy nośne politycznie trudno zamknąć w książce, by nie popaść w patos i nadmierne wzburzenie. Literatura jest delikatnym tworem. Natomiast jeśli chodzi o historię Tomasza Komendy, to jest to bardzo literacka historia. Facet przesiedział 18 lat w więzieniu za coś czego nie zrobił, tylko dlatego, że prokuratura chciała się wykazać. Tyle, że jest to bardziej materiał dla Kołodziejczyka, kogoś kto pisze reportaże. Ja nie czuję się pisarzem interwencyjnym, pewnie opowiedziałbym to po swojemu.

Nie jesteś pisarzem interwencyjnym, ale za to wiele osób określa Cię mianem głosu wykluczonych.
- To nigdy nie było moją ambicją. Natomiast jeśli przez to, że napiszę piosenkę czy opowiadanie, głos chociaż jednej osoby został usłyszany, to bardzo dobrze. Nie mam takiego założenia, że będę trybunem ludowym. Od pewnego czasu dobrze mi się powodzi i myślę, że ludzie szybko przestaliby mnie uważać za swojego rzecznika. Nie jestem politykiem, nie jestem działaczem - jestem grajkiem i napisałem książkę.

Dlaczego tak mocno unikasz polityki? Brzydzi Cię?
- Po pierwsze, polska polityka jest żenująca. Po drugie, nasze społeczeństwo podzieliło się przez nią na tak wrogie i zradykalizowane obozy, że nawet jeśli powiesz coś w dobrej wierze, to ludzie wbrew twojej woli przypiszą cię do lewej albo prawej strony. Jeśli skrytykujesz rząd, staniesz się apologetą Grzegorza Schetyny, fanem PO i lewakiem. Jeśli skrytykujesz Schetynę, zostaniesz moherem, katolem i pisowcem. Pojawia się tu dużo słów, które nic nie znaczą, które straciły swoje znaczenie. Nie widzę powodu po co się nimi zajmować. Jest jeszcze trzecia strona, może trochę naiwna. Wyobrażam sobie, że odbiorcy mojej muzyki i książki to osoby o różnych poglądach politycznych. Być może działalność artystyczna jest tym ostatnim mostem, który oba te plemiona łączy.

Mimo wszystko zdarzył Ci się polityczny epizod w muzyce.
- Napisałem piosenkę o Jolancie Brzeskiej, ale nie zrobiłem tego, żeby wejść do polityki. Zrobiłem to, bo uważałem, że ta sprawa wymaga zabrania głosu. Po tym dostałem kilka propozycji współpracy z ruchów obywatelskich. Wszystkie odrzuciłem. Nie chodziło w nich o niesienie idei, a dowalenie swoim przeciwnikom. Podsumowując: tak, brzydzi mnie taka polityka.

Przez tego typu wypowiedzi ludzie uważają Cię za kogoś, kto nienawidzi swojego kraju. Można przeczytać o tym całe poematy pozostawione w komentarzach w internecie.
- Od pewnego czasu nie czytam komentarzy, źle to wpływa na wątrobę. Kocham mój kraj. Powiem więcej, uważam się za patriotę, ale nie oznacza to, że patriota nie może komentować tego, co nie działa w państwie, w którym żyję. Myślę, że to właśnie jest obowiązek patrioty, by wskazywać to, co jest źle zrobione. Po co? Żeby można było to naprawić. Poza tym jestem lokalnym patriotą, kocham Warszawę, dzielnicę, w której mieszkam i mieszkałem. Jestem też zakochany w polszczyźnie. To jeden z najpiękniejszych języków na świecie.

Skoro nasz język jest tak piękny, dlaczego twórcy od niego uciekają w stronę języka angielskiego?
- Autorzy piosenek robią to, żeby dotrzeć do szerszego grona odbiorców. Muzyka jest dziś zjawiskiem globalnym. W Warszawie możesz posłuchać muzyki z Wietnamu, a w Szczecinie muzyki z Holandii. Polski jest bardzo wymagającym językiem, ale dzięki temu można z nim zrobić niesamowite rzeczy, trzeba tylko chcieć. Faktem jest też, że po polsku śpiewa się znacznie trudniej niż po angielsku, gdzie jest dużo jedno- i dwusylabowych słów. Ale po to dobry Jah-Jah dał nam mózgi, żebyśmy tę polszczyznę naginali do śpiewania. Przyznam, że mój angielski nie jest na tyle dobry, żebym mógł napisać dokładnie to, co chciałbym. Jasne, że złożę do kupy coś w stylu - on kocha ją, a ona go nie - tylko, że mnie takie pisanie w ogóle nie interesuje. Zostaje mi więc polszczyzna ze swoimi imiesłowami - samo piękno.

Język traci znaczenie, płyty przestają się sprzedawać, wszystkiego jest za dużo. Muzyka przechodzi kryzys?
- Obecnie muzyki słucha się w trakcie robienia codziennych czynności, np. podczas pracy przy komputerze, jazdy autem czy sprzątania. Muzyka jest tłem. Pamiętam, jak byłem młody i wyszła nowa płyta Dylana, to spotkaliśmy się z kolegami w piwnicy, zapalaliśmy świece i słuchaliśmy tych nagrań ze trzy razy pod rząd. Dziś nikt tak nie robi. Dziś to brzmi śmiesznie. Świat się zmienił, nie będę na to narzekał. Podobnie jest z kwestią kupowania płyt. Niedługo będzie to takie samo wariactwo, jak zbieranie znaczków. Jednak ludzie, którzy twierdzą, że to koniec muzyki, są śmieszni, bo muzyka istnieje odkąd pamiętamy i istnieć będzie jeszcze długo po nas.

Mimo wszystko w Twoich pracach słychać nutę nostalgii. Po co wciąż wracać do czasów szarego PRL-u?\
- Czy ja wiem czy szarego? Lata 80. czy 90. wspominam bardzo kolorowo. Najpierw obserwowałem ten świat oczami dziecka, później dorastającego chłopaka. Różne rzeczy robiłem wtedy pierwszy raz w życiu. Piotr Czerski napisał, że żyjemy do 16 roku życia, a później już tylko przeżywamy. I jest w tym sporo prawdy. Pierwsze miłości, pierwsze zdrady, niepowodzenia - kiedy dzieją się drugi czy trzeci raz, mają inny smak. Myślę, że spojrzenie 12- czy 13-latka na wiele codziennych spraw jest ciekawe. Jest to spojrzenie pozbawione cynizmu, który przychodzi z wiekiem. Tyle tylko, że później trzeba mieć te 40 lat, żeby to wszystko ładnie ubrać w słowa.

Wierzysz w moc sprawczą sztuki?
- Na co dzień jestem pesymistą natomiast, myślę, że od czasu do czasu ta moc się ujawnia. Nawet jeżeli odbywa się to jednostkowo, np. w kontakcie między mną a jedną osobą, to myślę, że to jest właśnie to, i że jest to ważne. Świat się zmienia, ale na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że kiedy miałem 18 czy 20 lat, muzyka była dla mnie piekielnie ważna i na pewno wpłynęła na to jakim człowiekiem jestem teraz. Więc być może to się wciąż jeszcze dzieje, może po prostu rzadziej, niż kiedyś.

Paweł Sołtys

(ur. 1978) – muzyk, autor piosenek. Jako Pablopavo wydał kilkanaście płyt, zagrał około tysiąca koncertów. Studiował rusycystykę, ale jej nie ukończył. Jego opowiadania ukazywały się w „Lampie”, „Ricie Baum”, „Studium”. Za prozatorski debiut „Mikrotyki" otrzymał Nagrodę Literacką im. Marka Nowakowskiego oraz nominację do Paszportów Polityki 2017.

Specjalne podziękowania dla Książnicy Pomorskiej za pomoc w organizacji wywiadu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński