Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Ostatnia rodzina". Pasje, strachy i nienawiści Tomasza Beksińskiego [SYLWETKA]

Anita Czupryn
Janbar4531/CC BY-SA 3.0
Życie, twórczość, samobójstwo i zabójstwo - film „Ostatnia rodzina” reżysera Jana P. Matuszyńskiego o Beksińskich uznano najlepszym filmem na tegorocznym festiwalu w Gdyni. Przypominamy sylwetkę Tomasza Beksińskiego, legendarnego dziennikarza.

Dziś, po 17 latach od tamtego tragicznego momentu wracam do tego, co o Tomaszu Beksińskim napisano, powiedziano, pokazano na archiwalnych nagraniach. Łącznie z ostatnim, jaki kilka dni temu udostępniła Trójka - filmik z 1 listopada 1988 roku, gdzie Tomasza Beksińskiego w studiu radiowym utrwalił na kamerze jego ojciec. Dziennikarz zapalił znicze… po czym przywołał duchy. „Duchy już są. Skontaktowałem się z tamtym światem - mówi w nagraniu.

Opowieść o Tomaszu Beksińskim zacznijmy jednak od początku - zapowiedź narodzin syna nagrał jego ojciec w „Dzienniku fonicznym Beksińskim” 4 kwietnia 1958 roku: „Jest jedna bardzo ważna historia, bo zdaje się... tylko zacznę mówić szeptem, bo tam do drugiego pokoju może być słychać... więc zdaje się, że Zosia jest w odmiennym stanie. Od połowy lutego. Zobaczymy, czy coś z tego wyniknie, czy nie, bo już raz coś takiego było. To znaczy, że pod koniec roku byśmy posiadali potomka”.

Źródło: polskatimes.pl/x-news

W tym krótkim zapisie nie czuje się ani strachu przed dzieckiem, ani niechęci, ani wstrętu. Jest oczekiwanie. A przecież Magdalena Grzebałkowska w swojej, doskonałej zresztą, książce biograficznej: „Beksińscy. Portret podwójny” pisze o lękach, fobiach i obrzydzeniu, jakie odczuwał Zbigniew Beksiński w związku z ciężarnymi kobietami, dziećmi, porodem, seksem nawet. Z żoną śpi oddzielnie, przez pierwsze osiem lat trwania ich małżeństwa nie chce mieć dzieci. Po latach wyzna, że został zmuszony „gadaniem, prowincją i w ogóle”.

30 maja 1958 roku Zdzisław Beksiński nagrywa swoją kolejną wypowiedź: „Mama zgodziła się, żeby bachor, jeśli przyjdzie na świat, mieszkał razem z nią u niej w pokoju, ale nie wiem, jak będzie dalej. Jak bachor zacznie się drzeć, to przypuszczam, że będzie chciała zmienić wtedy zdanie. (...) Wyszły problemy, ta odpowiedzialność, panie, ojcowska i tak dalej. Może trzeba będzie gotówkę, a ja gotówką nie śmierdzę. Pocieszam się, że do czasu pójścia na studia upłynie lat osiemnaście, a potem może to i stypendium dostanie? A może ja już będę znanym malarzem, żeby nie powiedzieć sławnym?”

Malarz z uwagą obserwuje swoją ciężarną żonę. Śledzi jej zachowania, to, że czyta podręcznik dla młodych matek. I komentuje: „Same zdjęcia jakieś, paskudztwa, same dupska powypinane, obsrane ze wszystkich stron. W każdym razie nie dla mnie. Ja się z góry zastrzegam: ja dziecka przewijać nie będę. Ja się w ogóle na to świństwo patrzeć nie chcę. Wąchać gówna nie będę. Ja bym się zaraz zrzygał”. Zastanawia się, kim zostanie jego dziecko: sportowcem, księdzem, bokserem, tyczkarzem? W końcu tyczkarz taki sam dobry zawód jak ksiądz. Nie kryje trwogi przed rozwiązaniem: „Odczuwamy straszliwą trwogę przed mającym nastąpić […] urodzeniem potomka. […] życzę sobie córki. Zastrzegam: jeżeli syn, to ja będę miał do Pana Boga poważne pretensje. I tak już z Panem Bogiem nie kłaniamy się sobie na ulicy.

Syn Zofii i Zdzisława Beksińskich przychodzi na świat w Sanoku 26 listopada 1958 roku. Imię Tomasz dostaje na cześć pisarza Tomasza Manna, którego „Czarodziejską górę” uwielbiali zarówno jego ojciec jak i matka. Na drugie rodzice dają mu Sylwester. Jest przez nich uwielbiany: śliczny berbeć z dołeczkami w policzkach i rzęsami długimi jak firanki. Rodzice nie stawiają mu żadnych granic, zakazów. Słowem, Tomkowi wolno wszystko. Czasem tylko, gdy nie słucha mamy, Zdzisław Beksiński w swoim sarkastycznym stylu mówi: „Gdy Tomek nie słucha Zosi, pouczam go, że Hitler, jak był mały, zawsze słuchał swojej mamy”. Ale Tomek jest krnąbrny, gwałtowny, szybko wpada w złość.

Zdzisław Beksiński od początku rozmawia z nim jak z dorosłym. Chciałby mieć kumpla, partnera do dyskusji. Mały Tomek nie chodzi do przedszkola. Nie ma kolegów. Bawi się w ogrodzie. Ojciec jest jego pierwszą fascynacją. Zachwyca się jego obrazami: panem z zieloną pończochą, panią, co z trumny wyjeżdża i drugą, co wisi na krzyżu.

Po latach powie ojcu: „Gdybyś dawał mi w dupę, to ja bym wiedział, na co sobie mogę pozwolić i gdzie jest granica. Inne dzieciaki dostawały.” Ojciec przyznaje: „No tak, ja zawsze byłem taki liberalny. W życiu nie podniosłem na nikogo głosu, a co dopiero dać klapsa”. Magdalena Grzebałkowska pisze w swojej książce znaczące słowa: „Zdzisław Beksiński nigdy nie uderzy swojego syna. Zdzisław Beksiński nigdy nie przytuli swojego syna.
Kompletnie nie interesował go sport. Nie marzył, jak jego koledzy o rowerze. „Ojca naśladuje we wszystkim” - pisze Magdalena Grzebałkowska. Ojciec maluje - syn maluje. Ojciec montuje anteny do radia - syn również. Ojciec czyta - syn zostaje molem książkowym. Ojciec pisze - syn też chce mieć swoją maszynę do pisania. W wieku 10 lat zostaje pisarzem i tworzy własne wydawnictwo: Dom Kowalika. Sam składa swoje opowiadania, wiersze, historie o duchach, a nawet westerny. Książki sprzedaje ojcu i znajomym rodziców.

Zdzisław Beksiński znów jest tą osobą, która wprowadzi go w świat muzyki. „Ojciec rozbudzał moją wyobraźnię, ale nie tym, co robił. Wiele rozmawialiśmy, poświęcał mi dużo czasu. W młodości trzeba mieć kogoś, kto stanie się dla ciebie przewodnikiem. Dla mnie był to stary” - pisał.

Tomasz w swoim pamiętniku przyzna, że w dzieciństwie lubił się bać. „Musiałem po ojcu odziedziczyć skłonność do niesamowitych wizji, które zresztą widać w jego twórczości” - pisał w pamiętniku. Przyznawał też: „Byłem dzieckiem o dużej wyobraźni, działały na mnie wszelkie monstra. W jednej z książek był skrzydlaty potwór, którego strasznie się bałem, a że byłem przewrotny, kazałem ciągle tę książkę wypożyczać, żeby bać się dalej. W końcu zrobiłem dramat, ryczałem, kopałem, zmusiłem ojca, żeby namalował mi tego potwora w kolorach. To była jedyna cudza rzecz, którą ojciec w życiu popełnił. Tego potwora bałem się tak, że kazałem go chować. Potem, już jako stary koń z liceum, znalazłem go na strychu, powiesiłem na ścianie w pokoju i czułem, że jestem hipnotyzowany. W końcu odwróciłem go do ściany i tak stał odwrócony jako moje złe alter ego. Bałem się go zniszczyć, ale wyjeżdżając do Warszawy, zostawiłem go w Sanoku... na wszelki wypadek.

Zawsze różnił się od rówieśników. Wyraźnie był inny. W dzieciństwie fascynowali go bohaterowie westernów. Filmy ogląda z babcią, z rodzicami, a potem sceny odgrywa w ogrodzie. Potem przychodzi czas na „Stawkę większą niż życie” i „Czterech pancernych”. Wciela się w role gestapowców. W końcu - również od ojca usłyszy o filmach grozy. Jest kwiecień 1970 rok, kiedy sanockie kino „Pokój” wyświetla horror „Kobieta wąż”. Pierwszy i jedyny film, na którym się bał. Ale to wtedy rodzi się jego fascynacja grozą, horrorem, wampirami. O filmie „Wywiad z wampirem” powie: „To film o mnie”.

W liceum nadal uważany jest za dziwaka, ale jest już popularny, ludzie chcą z nim przebywać. Jest niezwykle twórczy: nadal pisze, maluje, nagrywa słuchowiska kryminalne, tworzy komiksy fotograficzne. Ale prawdziwą jego pasją staje się muzyka.

- Ja lubię mieć muzykę dla przyjemności słuchania. Kolekcjonuję dany zespół, bo lubię ten zespół. I lubię mieć płyty, jedna za drugą, jak się ukazują latami, nagrane na taśmie i słuchać tego. Pan inżynier Beksiński lubi słuchać muzyki do malowania, bo ona jest mu do tego potrzebna. I też lubi prawie wszystkie zespoły, które ja lubię - mówi w dzienniku fonicznym w 1975 roku. Dzięki ojcu, który przez znajomych sprowadza z zagranicy najnowsze płyty, robi sobie źródło dochodu - przegrywa znajomym płyty na taśmy i bierze za to pieniądze.

Od II klasy liceum zaczyna prowadzić szkolny radiowęzeł, a w nim własne audycje. Zawsze jest do nich świetnie przygotowany: w domu pisze teksty o zespołach, utwory, jakie puszcza na przerwach okrasza pogadankami: co to za muzyka, jaki styl, jak się narodził. Uczniowie są zachwyceni. Dyrektor szkoły mniej.

Na studia wybiera anglistykę. Razem z rodzicami opuszcza Sanok - przeprowadzają się do Warszawy. Ojciec kupuje mu mieszkanie niedaleko własnego.

Zainteresowanie muzyką sprawia, że zostaje prezenterem muzycznym - jeździ po Polsce, po domach kultury, klubach, puszcza muzykę, tłumaczy teksty. Zdobywa też uprawnienia prezentera dyskotekowego. Prowadzi dyskoteki w klubach na Śląsku, w Krakowie i Rzeszowie. Jego nazwisko w branży muzycznej staje się znane. Stąd do radia jeden krok - w 1982 roku pisze w liście do przyjaciółki z Sanoka: „Właśnie w połowie września otworzyły się dla mnie szanse wejścia do Programu III Polskiego Radia i musiałem mieć na to czas. Tak więc (...) już 18 września zacząłem szukać nowych płyt i zarzucać sieci... i tak miałem debiut na antenie III programu 2 października 18.10. Prezentowałem (uwaga:) NA ŻYWO płytę grupy Yazoo. To jest kapitalne, ale zarazem potworne uczucie - siedzisz w studio, przed tobą stolik i mikrofon... i wiesz, że cokolwiek powiesz, to słychać na całą Polskę w tej właśnie chwili, że jak powiesz głupstwo, to nic się nie da cofnąć. No ale poszło. Potem jeszcze dwa razy występowałem, prezentując nowości w październiku. Dostałem za te trzy występy 2350 zł czy coś koło tego. Ale nie liczę tego w forsie, bo zabawa była spora. (...) Po raz pierwszy w życiu czuję, że nie marnuję czasu - a czuję to dokładnie od 2 października”.
Rok później ma już stałą audycję w rzeszowskim radiu i dostaje propozycję współpracy w Programie I Polskiego Radia.

Kolejną ścieżką jego kariery jest tłumaczenie filmów: zaczyna od serii „Bondów”, jest Monty Python, ale przede wszystkim horrory. Jego fascynacja wampirami sprawia, że ludzie zaczynają wierzyć, że sam jest wampirem. Szyje sobie długą do ziemi pelerynę. Mówi, że nienawidzi świata i ludzi. Zresztą, rzeczy, których nienawidzi, jest więcej. Pierwsze to babsztyle. To te panie, które nieustannie robią w sklepach kolejki, kupując „ćwierć chlebusia, pół banana, jedno jabłko, półtora pomidora, plasterek szynki”. W tramwajach grzebią w szeleszczących torbach, co doprowadza go do szału.

Drugie to ciepła coca-cola. Cola to właściwie jedyny napój, który pije. Ale nie ciepłą lurę bez gazu! Trzecie to deszcz, który spada zawsze, gdy on wychodzi z domu. Czwarte to ludzie, którzy jedzą w kinie. Piąte to komputery - komputery uwielbia jego ojciec, Tomasz postrzega w nich zagładę ludzkości i źródło wszelkiego zła. Szóste to Kościół - nienawidzi kleru. Jego przyjaciółka Anja Orthodox wyznała raz: „W każdy Wielki Piątek zapraszał mnie do chińskiej knajpy na solidną porcję mięcha. To była nasza tradycja”. W testamencie napisze, że nie chce księdza na swoim pogrzebie. Pogrzeb będzie świecki. Siódme - to jeden ze znanych lektorów. Szydzi z niego publicznie. Ósme - papierosy - nie tolerował palenia i obrzydzał je palącym. Dziewiąte to piercing - brzydziły go dziewczyny, które przebijały sobie nosy, powieki, uszy i pępki i ustrajały się w kolczyki. Dziesiąte - telewizja Polsat. Mówił o niej Polshit. Dziesiąte to podróżowanie, zwłaszcza wyjazdy w naturę, gdzie owady żrą, rośliny drapią, a zamiast toalety trzeba iść w krzaki. Nie lubi też wyjeżdżać za granicę. Jedenaste to muzyka rap. „Jeśli rap można nazwać muzyką, to z równym powodzeniem można by zacząć podawać gówno w restauracjach jako delikates o wyrafinowanym smaku” - mawiał. Dwunaste to uciążliwi sąsiedzi. Zwłaszcza, jeśli puszczają muzykę dyskotekową, albo nieustannie remontują. Miał na nich metodę zagłuszania - puszczał Ozzy Osbourne, albo Black Sabbath najgłośniej, jak to było możliwe. Trzynaste to sport. Jazdę na rowerze, bieganie uważa za idiotyzm. Czternaste to spóźnianie się. Gdy musiał na kogoś czekać, dostawał furii. Piętnaste - gdy ktoś obudził go przed trzynastą. Spał do trzynastej.

Od czasów młodości nieustannie myśli o śmierci. Pierwszy raz próbuje popełnić samobójstwo, gdy ma 16 lat. Z prób samobójczych uczynił swoją obsesję. Kiedy ma 18 lat - zamawia własne klepsydry i rozwiesza je w mieście. Potem znów, kilkakrotnie próbuje odebrać sobie życie. Po ostatniej nieudanej próbie - poraniony w wyniku wybuchu gazu trafia do szpitala, potem do psychiatryka. Jest 1979 rok. Tam poznaje 10 lat starszą od siebie kobietę. Znajomi mówią o niej: „mocno odjechana pani”. Postanawiają być razem - ona zamieszka u niego. Ale kiedy ukochana zamyka się raz w łazience, nie chce wyjść i krzyczy, że się zabije - związek się rozpada. Z kobietami mu się nie układało. Mówił, że fascynują go famme fatale, kobiety demoniczne. Ale kiedy już taką spotkał - odchodziła od niego.

Ostatni felieton Tomasza Beksińskiego, „Fin de siècle”, ukazuje się w styczniu 2000 roku, już po jego śmierci. „Spójrzmy więc wstecz i wspomnijmy to, dla czego warto było żyć. Kruk Edgara Allana Poe. Zamek Karmazynowego Króla. 17 minuta Ech Pink Floyd. James Bond. Nights in White Satin The Moody Blues. Adagio Albinoniego. Kobieta wąż (The Reptile) w kwietniu 1970 roku - seans w sanockim kinie San, kiedy po raz pierwszy i ostatni bałem się na horrorze. Atom Heart Mother. Andante z Tria Es-dur Schuberta. Tom and Jerry. Coca-cola i keczup. Rzygający grubas w Sensie życia wg Monthy Pythona. Czas apokalipsy. Drugi koncert Marillion w Gdańsku, gdy Fish śpiewał Lawendy tylko dla mnie i G., Clint Eastwood i scena z rondlem w westernie Joe Kidd. O fortuna - pierwsza pieśń z Carmina Burana Carla Orffa. Twin Peaks. Wizyta w Domu Kobiety Węża (Oakley Court pod Londynem). Wzruszenie, gdy przyszło mi zapowiedzieć koncert Petera Hammilla w Filharmonii Pomorskiej w Bydgoszczy 14.10.1995. Miłość w czasach zarazy Márqueza. Lost Highway. Noc i poranek 31 maja 1998... Wszystkie te chwile przepadn ą w czasie jak łzy w deszczu. Pora umierać” - pisze.

24 grudnia 1999 roku bierze środki nasenne. Ojciec, zawiadomiony przez Anję Orthodox, do której Tomasz zadzwonił tuż przed śmiercią, próbuje dostać się do jego mieszkania. Mieszkają przecież po sąsiedzku - Zdzisław przy ul. Sonaty, Tomasz przy ul. Mozarta w Warszawie. Ale syn ukrył klucze do swojego mieszkania. Ojciec dochodzi do wniosku, że tym razem nie wolno mu już przeszkadzać.

Po jego śmierci odkryje list, jaki Tomasz zostawi mu na komputerze: „Nie wiem, jak zacząć. Od przeprosin nie wypada, bo zabrzmiałoby to idiotycznie. Choć właściwie chcę Cię przeprosić za wszystko. A już w szczególności za swój parszywy egoizm i brak zrozumienia dla Ciebie. […] Nie jestem niczyją maskotką ani własnością, ani klownem. Dlatego naprawdę nie czuję się do końca odpowiedzialny za nikogo. Musisz zrozumieć, że moje życie jest MOIM życiem i tylko ja mam prawo zdecydować, czy chcę je kontynuować. Nie będę też w dalszym ciągu mesjaszem dla durnych radiosłuchaczy ani autorytetem dla telewidzów i czytelników. Ja już jestem martwy, tato. To, co zrobię i do czego przygotowuję się spokojnie od paru miesięcy, będzie tylko postawieniem kropki nad i. Nie szukaj w koszu ani w zsypie opakowań po lekach. Wszystkie dawno wyrzuciłem, żebyście nie wiedzieli (Ty i »dobrzy« doktorzy), czego się najadłem. Żywię głęboką nadzieję, że się już nie zbudzę. Wierzę, że nie ma życia po śmierci. Wierzę, że to naprawdę koniec. Tego właśnie pragnę. Tomek”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: "Ostatnia rodzina". Pasje, strachy i nienawiści Tomasza Beksińskiego [SYLWETKA] - Portal i.pl

Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński