Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ostatni taki sezon

Hanka Lachowska, 19 września 2003 r.
"Mrówki” co jakiś czas zaskakują celników nowymi pomysłami.
"Mrówki” co jakiś czas zaskakują celników nowymi pomysłami. Michał Fura
- A co pan zrobi, jak w maju Polska wejdzie do Unii Europejskiej i znikną sklepy wolnocłowe? - pytam. - Skończy się przemyt. Po prostu.

Jest niedzielne popołudnie. Na przystani statków wolnocłowych w Świnoujściu panuje niewielki ruch. Przy nabrzeżu cumuje właśnie statek do niemieckiego Ahlbeck. Na pokład wsiada kilkadziesiąt osób. Przynajmniej kilku z nich to przemytnicy. Nie wyróżniają się jednak niczym szczególnym spośród innych pasażerów. Na razie... Jak wszyscy, siadają przy drewnianych ławach, palą papierosy, rozmawiają.

Sklep wolnocłowy otwierany jest dopiero, gdy statek minie główki portu. Dopłynięcie tam zajmuje jednostce kilkanaście minut. Na pokładzie nie ma wielu osób. Jednak już chwilę po tym, jak statek odbija od nabrzeża, przed wejściem do sklepu tworzy się kolejka. Jednymi z pierwszych są mrówki. Muszą szybko kupić towar, aby mieć potem czas na jego rozpakowanie, sklejenie taśmą i ukrycie. Rejs trwa bowiem tylko dwie godziny. To, wbrew pozorom, wcale nie tak dużo.

Nikt nie reaguje

Przy jednym ze stolików siedzą trzy kobiety i dwóch mężczyzn. Do sklepu idą tylko ci ostatni. Reszta zostaje na pokładzie. Wyglądają na nadzwyczajnie spokojnych, a ich miny zdają się mówić: nic nas to nie obchodzi.

Na ścianie przed wejściem do sklepu wisi kartka z informacją ile papierosów i alkoholu mogą przewieźć mieszkańcy strefy przygranicznej (pół litra alkoholu i paczkę papierosów) i ci spoza niej. Taka sama przyklejona jest też przy kasie. Nikt jednak nie zwraca na to uwagi.

Jeden z mężczyzn od razu chwyta karton z piętnastoma półlitrowymi butelkami spirytusu. Jego kolega kilka kolejnych butelek wkłada jeszcze do koszyka. Podchodzą do kasy, płacą i wychodzą. Tuż za nimi kobieta w średnim wieku wykłada na taśmę trzy butelki spirytusu, dwie sztangi papierosów i jeszcze litrową whisky.
Ani dziewczyna obsługująca kasę, ani załoga pilnująca w sklepie porządku nie reagują na tak duże zakupy. I właściwie trudno się dziwić. Oni swoje zrobili - wywiesili kartki. Poza tym dla nich liczy się obrót w kasie. A to, czy ktoś będzie próbował przemycić alkohol albo papierosy to już przecież sprawa celników i pograniczków.

Sztanga za piwo

Przy wyjściu ze sklepu stoi dwóch młodych chłopaków. Dyskretnie obserwują kupujących. Niemal każdego, kto wychodzi pytają, czy kupił papierosy. Jeśli nie, proszą o przeniesienie przez odprawę jednej sztangi. Za przysługę obiecują puszkę piwa.
- Wzięłabym wam, ale jestem ze Świnoujścia, czyli mogę tylko jedną paczkę - mówi młoda kobieta.

- A to przepraszam - chłopak grzecznie wycofuje się.
- Mówiłem ci, że ona jest ze Świnoujścia - dodaje ciszej jego kolega.
Czasami zamiast piwa proponują czekoladę.
- Kosztuje ich to dwa złote - opowiada później jeden z członków załogi. - Ale i tak na sztandze mają te 6 złotych zysku. No i nie muszą się martwić, że wpadną.

Boss widzi wszystko

W przemytniczym łańcuszku każdy zna swoje miejsce. Kto inny przemyca, kto inny odbiera towar, a często jeszcze kto inny sprzedaje go na lądzie.

Każda z mrówek ma swojego odbiorcę towaru. Niektórzy bossowie mają swoją grupę przemytników, z którymi razem pływają.
- To oni rządzą całym statkiem - opowiada jeden z mężczyzn pracujący w sklepie. - Wiedzą, kto ile kupił, gdzie schował albo czy komuś dał do przeniesienia przez granicę i ile.

Boss często kupuje towar swoim mrówkom. Nie zajmuje się już jednak potem jego rozpakowaniem, sklejeniem taśmą itp. Stoi w pobliżu, pije piwo i obserwuje, a właściwie pilnuje podopiecznych.
Bez wiedzy bossa wśród przemytników nic nie może się wydarzyć.

- Pilnują interesu - dodaje mój rozmówca. - Nikt nowy nie ma szans na wejście na rynek. No chyba, że będzie przemycał dla siebie. Ale jeśli tylko będzie próbował wprowadzić swoją grupę mrówek albo rozdawać towar wśród innych pasażerów - natychmiast do akcji wkracza boss. Najpierw rozmawia. A jak to nie pomoże, to zabiera mu wszystkie papierosy. Do skutku, aż nowy dołączy do jego ekipy albo się wycofa.

Jak mówi, już kilkakrotnie miał propozycję wyniesienia ze statku papierosów czy alkoholu. Oferta brzmiała krótko: przyniesiesz - zarobisz.
- Ale ja tam wolę nie ryzykować - twierdzi. - Pracuję od niedawna, ale już widziałem, jak na statek wpadła czarna brygada ze Straży Granicznej. Sprawdzali nie tylko jednostkę ale i schodzącą z niej załogę. Zaglądali do toreb, obmacywali.

Zaczyna się pakowanie...

Na drewnianej ławie stojącej na pokładzie statku dwaj mężczyźni, którzy przed chwilą wyszli ze sklepu stawiają karton ze spirytusem i kładą sztangi papierosów. Kobiety nadal tylko siedzą i rozmawiają. Głównie o tym, kto i kiedy wpadł na odprawie albo na którym statku jest najtaniej.

Siedzący obok nich mężczyzna powoli, ze stoickim spokojem zaczyna otwierać kolejne sztangi papierosów. Każdy opróżniony karton dokładnie składa. Na lądzie przemycone paczki papierosów trafią do niego z powrotem.

Pozostali pasażerowie zdają się tego nie widzieć. W końcu to nic nowego... Tak jest na każdym statku, każdego dnia.
Tylko małżeństwo z dwójką dzieci, które siedzi obok mrówek, dyskretnie przygląda się co robią. Po chwili do grupy przy ławie dosiada się jeszcze jeden mężczyzna. Teraz pracują we dwóch.
Schodzę do baru pod pokładem. Przy jednej z ławek siedzi mężczyzna i okleja taśmą kolejne paczki papierosów. Najpierw układa je obok siebie na stole. Między jedną a drugą zostawia niewielką przerwę (paczki nie mogą do siebie przylegać, bo wtedy cała konstrukcja byłaby za sztywna a tym samym trudna do ukrycia).

Potem wszystkie skleja taśmą klejącą w paski. W najdłuższym jest siedem paczek, kolejne są już mniejsze - po pięć, a nawet trzy. W niektórych paczki układa pionowo, w innych poziomo.

- Każda ma swoje miejsce na ciele - mówi i widząc moje lekkie zdziwienia dodaje: - Te pionowe pójdą na tułów, a te drugie na nogi. Ale to nie jest reguła. Każdy ma swoje sposoby. Jak akurat wolę tak.
- A co pan zrobi, jak w maju Polska wejdzie do Unii Europejskiej i znikną sklepy wolnocłowe? - pytam.

- Skończy się przemyt. Po prostu - ucina krótko.

Kolejny etap - chowanie

Wracam na pokład. Przy ławie praca wre. Kobiety zaczynają podnosić nogawki i chować pod nimi oklejone paski papierosów. Jedna z nich ma pod spodniami coś na wzór rajstop, tylko bez stopy. Wkłada w nią kolejne paczki. Potem, dodatkowo okleja nogę szeroką taśmą.

Papierosy muszą mocno przylegać do ciała. Luźne paczki byłyby widoczne nawet przez spodnie. Poza tym, w drodze do odprawy mogłyby wypaść. Dwudziestokilkuletnia dziewczyna bez żenady wkłada rękę pod bluzkę i w okolicach biustu upycha papierosy.
W pewnej chwili od ławy wstaje najstarsza z kobiet. Jest ubrana w zielony komplet - marynarka i spodnie. Pod spodem biała bluzka.

Nie wygląda jak przemytnik. Tylko ten komplet... Coś z nim jest nie tak. No tak, przecież on jest na nią za duży co najmniej o jeden albo nawet dwa rozmiary. Jeden z mężczyzn bierze reklamówkę z alkoholem i papierosami. Po chwili razem z kobietą znikają w kabinie dla pasażerów.

Po kilku, może kilkunastu minutach wracają. Kobieta idzie jakoś dziwnie ostrożnie. Powoli siada na brzegu ławki. Wyraźnie ma problemy ze swobodnych poruszaniem się. W jednej pozycji będzie potem siedziała co najmniej dwadzieścia minut. Aż do momentu, gdy statek dobije do nabrzeża.

Nawet dziesięć sztang

Tyle jest w stanie ukryć na sobie jedna osoba.
- Chociaż znam taką, która przenosi i po szesnaście. Ma specjalnie do tego uszytą sukienkę - mówi mężczyzna, z którym rozmawiam w barze pod pokładem. Rozmawiając ze mną cały czas okleja papierosy. Jest silny wiatr i statkiem coraz bardziej kołysze.

- A jak pan sobie radzie z chorobą morską? - pytam.
- Proszę pani... Ja ponad dwadzieścia lat pływałem na statkach w "Odrze" - mówi z uśmiechem.
- Nie boi się pan tak przemycać? - pytam dalej. - A jak pana złapią?
- Po pierwsze to nie przemyt - ucina krótko. - Przemyt to był ten duński statek, cały wypełniony fajkami, co go złapali jesienią ubiegłego roku, a potem uciekł z portu. A ja normalnie pracuję. Tak, traktuję to jako pracę. Pływam dwa, trzy razy w tygodniu. A co miałem robić?! "Odry" już nie ma, innej pracy też. To co, miałem iść kraść? - oburza się.

Przyznaje, że coraz trudniej jest sprzedać przemycony alkohol czy papierosy.
- Za dużo jest statków i mrówek, a tym samym towaru - wyjaśnia. - Na jednej sztandze zarabiam 1,5 euro, czasami na pieniądze czekam po kilka dni. Lepsze to niż nic. Dopóki będą sklepy wolnocłowe, trzeba to wykorzystać.

Celniczka się przygląda

Jest już prawie osiemnasta, gdy statek dobija do świnoujskiego nabrzeża. Przemytnicy powoli wstają i kierują się do wyjścia. Mieszają się w tłum pozostałych pasażerów. Po chwili trap jest już spuszczony, schodzimy ze statku. Kilka metrów od statku stoi celniczka i pogranicznik. Ona przygląda się każdemu schodzącemu, on sprawdza paszporty. Tym razem się udało. Nikogo nie kontrolowali. Mrówki odetchnęły z ulgą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński