Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Osiem tysięcy metrów n.p.m. napotkała śmierć

Andrzej Kus
Anna Lichota.
Anna Lichota. Archiwum
Anna Lichota ze Szczecina wspięła się na ośmiotysięcznik Lhotse na granicy Nepalu i Chin. - Przetrwałam najbardziej śmiercionośny sezon w historii. Zginęło 11 osób, to był prawdziwy koszmar - mówi.

Anna Lichota pochodzi ze Szczecina. Choć z zawodu jest bankierką i szefem londyńskiej placówki inwestycyjnej swoje życie poświęca zupełnie innej pasji - pomocy nepalskim dzieciom.

Misja polega na poprawieniu edukacji najmłodszych w azjatyckim kraju, które były dotknięte wojną domową w prowincji Arupokhar. Lichota aktywną alpinistyką pasjonuje się od 2006 roku. Gdy pracowała w Rosji zafascynowała się tematem Korony Ziemi i postanowiła spróbować swoich sił.

Stwierdziła, że połączy to z charytatywnym zajęciem. Początkowo, poprzez swoje wspinaczki, pozyskiwanie sponsorów i nagłaśnianie akcji wspierała UNICEF i fundację w Nepalu. Gdy weszła na Everest miała 36 lat. Zdobyła wtedy upragnioną Koronę.

Na pokonanie najwyższych gór wszystkich kontynentów potrzebowała dokładnie pięciu lat. Wcześniej tylko dwóm Polkom udał się ten wyczyn: Martynie Wojciechowskiej oraz Annie Czerwińskiej. Dzięki
wejściu na Mount Everest zebrała pieniądze na budowę pierwszej szkoły.

- Jeżdżę w tamte rejony, co najmniej raz do roku. W momencie, gdy na początku byłam w Nepalu przeszłam doliną po niewielkich miejscowościach. Patrzyłam na szkoły, które są poniszczone, zagrożone zawaleniem. Większość budynków zostało zamkniętych. Wtedy spisałam miejscowości i zrobiłam listę 13. Pierwsza z nich została już wybudowana - opowiada Ania Lichota. - Teraz chcę zająć się kolejnymi i nie spocznę, dopóki tego nie zrobię. Nie ma tam również dróg, przez co bardzo ciężko dostarczyć pomoce naukowe.

Podobnie jest z materiałami budowlanymi i jedzeniem. Kraj jest potwornie biedny i zapomniany przez wszystkich. Nie ma w nim kompletnie żadnych bogactw naturalnych, dlatego nie obchodzi żadnych światowych mocarstw. Dzieci oraz ich rodzice żyją w potwornej biedzie. Dziewczynki wydawane są za mąż w wieku 14-15 lat, rodzą synów i córki.

- Nie widzę żadnej szansy dla nich wszystkich, jeśli świat nie będzie im pomagał. Gdy rozmawiałam z ministrem edukacji z Nepalu dowiedziałam się, że mają 15-letni plan poprawy szkolnictwa. To jednak za długo i nie zapowiada się, by został spełniony - dodaje.

Datki przez naszą alpinistkę zbierane są przez stronę internetową http://www.justgiving.com/ania-lichota.

Jest tam licznik wpłat od darczyńców. Teraz na pomoc potrzeba 15 tysięcy funtów brytyjskich. Licznik pokazuje 35 procent osiągniętego celu. Na koncie fundacji jest 5326 funtów. Dołożyło się już 108 osób. Zbudowali pierwszą szkołę Wejściem na kolejny szczyt alpinistka chciała zdobyć pieniądze na odbudowę następnej szkoły. Pierwsza już stoi. Na ten rok zapisało się w niej 226 uczniów, jest też sześciu nauczycieli.

Do budowy dołożyło się kilka fundacji, 10 tysięcy dolarów dała amerykańska organizacja Billa Clintona, kolejne pięć tysięcy dolarów Francuzi.

- Nowa szkoła liczy pięć budynków. Gdy wchodzę do środka czuję ogromną radość tych wszystkich dzieci. Wiedzą, co dla nich robimy i są naprawdę wdzięczni. Radość tych maluchów, gdy ktoś daje im szansę jest niesamowita. Podczas ostatniej wizyty, wchodząc na teren szkoły doznałam niesamowitych emocji. Dwieście dzieci z dziewięcioma nauczycielami ustawiło się w kolejce z kwiatami, aby mi podziękować i udzielić buddyjskich błogosławieństw. Później przenocowałam w jednej z błotem pokrytych chat, jedząc ryż i soczewicę z glinianej podłogi - opowiada.

W cieniu tragedii

Anna Lichota wybrała w tym roku ośmiotysięcznik w środkowej części Himalajów Wysokich, na granicy Nepalu i Chin - Lhotse. Znajduje się on na południe od Everestu, góra oddzielona jest od niego Przełęczą Południową.

- Cała moja eskapada trwała 9 i pół tygodnia. Wcześniej musiałam się do niej przygotować. Trzeba przede wszystkim zbudować bazę mięśniową, bo na wysokości mocno traci się na wadze - opowiada. - To nie była łatwa droga. Jednak najgorzej było 15 metrów od szczytu. Zobaczyłam siedzącego mężczyznę. Już to było dziwne. Gdy podeszliśmy bliżej okazało się, że miał otwarte oczy. Był już martwy, zamarzł. Widziałam jego każdą rzęsę. To był młody chłopak, miał może 35-36 lat. Z reguły, gdy w górach widzi się ciało, jest w coś zawinięte. Rozbiło mnie to emocjonalnie. Alpinistka przyznaje, że to wydarzenie dało jej wiele do myślenia.

Przy zejściu z ośmiotysięcznika Lhotse pojawiły się kolejne problemy. Bardzo niska temperatura, czy zmęczenie to przy nich prawdziwa błahostka.

- Podczas zejścia jeden z Szerpów przede mną zaczął spadać. Patrzyłam na turlające się po skale ciało, 75 metrów pod nami. Nie mogło się zatrzymać. Kompletnie zszokowani pośpieszyliśmy na ratunek. Cudem nic nie było u niego złamane, wszyscy zaczęliśmy schodzić wolniej trzymając się za ręce. Podczas drogi powrotnej też się zgubiłam. Wtedy nie czułam już strachu, mimo że nie miałam żadnego przewodnika. Szerp odnalazł mnie po 90 minutach - opowiada.

- Wreszcie wróciłam bezpiecznie do domu po niesamowitym, jednym z najbardziej śmiercionośnych sezonie w historii. Największy z operatorów, z czterdziestoma klientami wycofał się w czwartym tygodniu uznając górę za zbyt niebezpieczną. Początek sezonu był bardzo zimny, z małymi opadami i niespodziewanymi lawinami skalnymi, powodując, że wspinaczka była jeszcze bardziej ryzykowna. Razem na Evereście i Lhotse zginęło w tym roku 11 osób.

Parę ciał zniesiono, część z nich została w górach. Zależy, gdzie spadły i czy zamarzły oraz czy upadki spowodowane były lawiną śnieżną czy kamienną. Często nie da się odkopać ich od ściany. Zdarza się, że rodzina ich również nie chce.

Lichota planowała w tym roku jeszcze jedną eskapadę. Przyznaje jednak, że trudno się na nią zdecydować. Wciąż ma przed oczami ciało Czecha, którego odnalazła podczas ostatniej wspinaczki.

- Mam pewien niesmak. Ludzie podejmowali w większości błędne decyzje, dlatego zginęli. Zabrakło im cierpliwości. Teraz muszę wszystko przemyśleć i chyba potrzebuję odpoczynku. Na razie chciałabym o tym zapomnieć. Nie potrafię nawet cieszyć się z tego, że weszłam na Lhotse. Ciężko będzie zapomnieć o tym, co zobaczyłam.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński